Smak żuławskiej jałowcówki

Pola poprzecinane licznymi kanałami, żółte od rzepaku. W wodzie przeglądają się wierzby, na tle błękitnego nieba bieleją turbiny wiatrowe. Jeszcze w ubiegłym wieku była to kraina wiatraków – młynów i pomp wietrznych. W miejscu, gdzie stały, dzisiaj pozostały jedynie wzniesienia i skupiska drzew. Żuławy, zwane „polską Holandią”, to krajobraz dla koneserów – żeby zobaczyć więcej należy sięgnąć lata wstecz.

W poszukiwaniu dawnej świetności

Dzięki pasjonatom, do krajobrazu Żuław wracają domy podcieniowe, a w Muzeum Żuławskim powiększa się kolekcja przedwojennych zdjęć. Zdjęcia są cenne, ponieważ przedstawiają życie w miasteczku Tiegenhof (dzisiejszy Nowy Dwór Gdański). Dawne Żuławy bezpowrotnie znikły w momencie przymusowej ewakuacji ludności w 1945 roku.

Na jednym ze zdjęć fotograf uchwycił biesiadę: w obiektyw spoglądają  panowie w garniturach, z kieliszków wystają wykałaczki. Za tym zaskakującym elementem kryje się dawna tradycja picia machandla – żuławskiej jałowcówki.

Żuławskiej jałowcówki smak

Butelki tradycyjnych żuławskich i gdańskich wódek

 „Machandel się piło z suszoną śliwką, nabitą na wykałaczkę. Jednak tutaj, w Nowym Dworze, był to zwyczaj mniej popularny. Częściej jałowcówkę pijało się z prosto z baniaków albo z cukrem, z dużych kufli” – opowiada Grzegorz Gola, prezes Lokalnej Grupy Działania Żuławy i Mierzeja. Pan Grzegorz jest też wielkim pasjonatem historii regionu i mistrzem ceremonii spożywania machandla, dlatego jak nikt inny potrafi prowadzić gawędę o tym, czym kiedyś żyły Żuławy.

Krótka przechadzka nad Tugę. W nieśpiesznym nurcie rzeczki odbijają się ściany z czerwonej cegły – pozostałości po fabryce Stobbes Machandel, miejsca produkcji oryginalnej żuławskiej wódki. Zabytkowy obiekt niszczeje – po niegdyś stojącym naprzeciwko domu rodziny Stobbe nie pozostało już ani śladu. Nie tylko ten obiekt zniknął z powierzchni ziemi – trzeba użyć wyobraźni, żeby w Nowym Dworze odnaleźć dawny Tiegenhof.

Żuławskiej jałowcówki smak

Dawna fabryka Stobbe Machandel w Nowym Dworze Gdańskim

W Dolinie Dolnej Wisły, miejscu słynącym jako najniższy punkt Polski, przez stulecia osiedlali się mennonici. Wraz z nimi na Żuławach pojawiła się charakterystyczna architektura, kanały osuszające, wiatraki. Mówi się, że przepis na jałowcówkę przywędrował do Nowego Dworu z Fryzji. Jednak zanim machandel trafił na stoły wykwintnych restauracji, był ulubionym napitkiem miejscowych chłopów.

„Machandel słynął z tego, że można go było pić na ciepło. Kiedyś wódka była napojem dodającym sił witalnych. Kupowano ją w dużych gąsiorach i wydawano pracującym w polu chłopom na wzmocnienie” – opowiada pan Grzegorz i dodaje, że zachowały się źródła z rozpisanymi racjami żywnościowymi dla robotników. Wódka była stałym elementem takiego jadłospisu.

Prawdziwy, produkowany w gorzelni Stobbe, machandel można było poznać po butelce o beczułkowatym kształcie. „Oni jako pierwsi w tej branży opatentowali kształt szkła do alkoholu. Podobny charakterystyczny kształt miały też kieliszki do jałowcówki” – tłumaczy pan Grzegorz. Dzisiaj oryginalne butelki i kieliszki można znaleźć jedynie w muzeum oraz w nielicznych domach – jako przedmiot kolekcjonerski.

Żuławskiej jałowcówki smak

Tradycyjny kieliszek do machandla

Z czasem jałowcówka stała się niezwykle popularna, pisał o niej Günter Grass w „Blaszanym Bębenku”, w książce Rüdiger Ruhnau, poświęconej historii Gdańska, jest określana nawet jako tradycyjny trunek gdański. Dlaczego znikła z naszych stołów?

W oczekiwaniu na powrót

„Sowieci go wypili” – odpowiada pan Grzegorz i wygląda na to, że wcale nie żartuje. Kiedy pod koniec wojny na Żuławy dotarł front, wśród żołnierzy krążyła plotka, że jak bimber, to tylko z Nowego Dworu. Po wkroczeniu Armii Czerwonej, alkoholowe zapasy fabryki Stobbe zostały skonfiskowane, a jej właściciela, który pozostał w mieście do samego końca, zesłano na Syberię.

„Starsi Stobbe, ci, którzy się urodzili tutaj, pamiętają. Nowy Dwór jest dla nich rodzinnym miastem, krainą szczęśliwego dzieciństwa, a do tego zawsze się wraca” – kontynuuje swoją opowieść pan Grzegorz. – „Natomiast młode pokolenie już nie interesuje się pochodzeniem rodziców. Dlatego całą nadzieję w podtrzymywaniu żuławskiej tradycji pokłada się w nas”.

Sęk w tym, że obecni mieszkańcy tego regionu to ludność napływowa. Dziadek pana Grzegorza pochodzi spod Lublina, kiedy tu przybył, nic nie wiedział ani o machandlu, ani innych lokalnych specjałach. Jednak dzięki intensyfikacji kontaktów z osobami, które w swoim czasie zostały zmuszone do opuszczenia Nowego Dworu, udało się zdobyć wiele ciekawych informacji.

Żuławskiej jałowcówki smak

Grzegorz Gola, pasjonat i znawca historii Żuław

Z rodziną Stobbe pan Grzegorz spotkał się w Niemczech. To wtedy zrodził się pomysł, żeby powołać mistrzów ceremonii, których zadaniem będzie ocalić od zapomnienia część naszego dziedzictwa kulinarnego. Pan Grzegorz nie ukrywa, że marzy o powrocie machandla na Żuławy i to w wersji przedwojennej.

„Jałowcówka produkowana w Niemczech cieszyła się ogromną popularnością wśród gdańszczan, którzy wyemigrowali z Wolnego Miasta Gdańsk. Jednak coraz trudniej zdobyć prawdziwego machandla. Rodzina Stobbe sprzedała recepturę i od tego czasu jest on produkowany jedynie okazjonalnie” – tłumaczy.

Mennonicka jałowcówka swój złoty wiek przeżywała na Żuławach. Tradycje żuławskie, tak jak i krajobraz regionu, to niewiarygodna układanka zwyczajów, przywiezionych przez jego mieszkańców z odległych zakątków Polski i Europy. Dziś już często zapomnianych, czekających na swój renesans.

***

Live&Travel

 

Artykuł został opublikowany w czerwcowym numerze Live & Travel. 

Autorka tekstu i zdjęć: Ana Matusevic