Alzacja. Najmniejszy i uważany za najpiękniejszy region Francji. Trudno mi nawet wyobrazić, jak musi być tam pięknie latem i jesienią, kiedy poza charakterystyczną architekturą oczy radują kolory zieleni, kwiatów lub złocistych liści. Jedno jest pewne. Do specyficznego zachowania Francuzów nie tęsknię. Natomiast już zdążyłam zatęsknić do smaków. Tych, co na zawsze będą mi się kojarzyć z Francją.
Grzane wino
Nie jakiś tam Grzaniec Galicyjski, ani Glühwein (które i tak bardzo lubię). Tylko miejscowym znane wina, które my byśmy nawet nie pomyśleli grzać (bo białe!). Może to urok starego Strasburga w okresie jarmarku świątecznego, ale tym winem można by się upić z prawdziwą rozkoszą.
Tarte flambee
Alzacki specjał, który podbił moje podniebienie. Cienkie ciasto z sosem śmietanowym, z dodatkiem boczku, cebuli, czasami grzybów. Wyglądem nieco przypomina pizzę, ale w smaku zapewnia zupełnie inne doznania. (źródło zdjęcia >>)
Quiche
Lotaryński placek z kruchego ciasta, zapiekany z boczkiem, szynką, serem, jajami, warzywami. Jest to tradycyjne danie z Lotaryngii. Bardzo sycąca przekąska idealna na lunch. U nas w niektórych restauracjach (np. w gdyńskim TRAFIKu) można dostać podobne placki pod nazwą tart. Dla nas dość nietypowe połączenie smaków, bo kruche ciasto kojarzy nam się raczej ze słodkościami. (źródło zdjęcia >> )
Croissanty
Śniadanie bez francuskiego rogala można równie dobrze przespać. Grzechem było nie skorzystać z dobrodziejstw sąsiadującej z hotelem piekarni. Codziennie rano wciskałam więc czapkę głęboko na oczy (bo tak bez makijażu nie wypada, prawda?) i szłam odstać kolejkę po swoją porcję dobrego nastroju. W piekarni tej można było dostać najbardziej fantazyjne chleby, jakie znam (np. z suszonymi warzywami), a rogale rozpływały się w ustach.
Makaroniki
Słynne francuskie macarons, w kolorach tęczy, przekładane kremami i konfiturami. Te także podjadałam podczas porannych przechadzek po świeże croissanty. Co ciekawe, kiedyś te ciastka były jadane głównie wśród niezamożnych warstw francuskiego społeczeństwa. Dziś, szczególnie te wyrabiane ręcznie, potrafią kosztować kilka euro za sztukę.
Ale jest też coś, co zabrałam z Alzacji ze sobą. Niespodziewane przyzwyczajenie, którym jest… doprawianie herbaty pomarańczą. Ten smak za każdym razem przenosi mnie nad rzekę Ill, bo po długich grudniowych spacerach po Strasburu próbowałam się rozgrzać herbatą z subtelną nutą świeżej pomarańczy. W domu dodaję (tradycyjnie już) jeszcze syrop z malin. Polecam wypróbować samemu!