Kolejka w tym miejscu kończy się dopiero po 20, kiedy ostatnie pączki zostają wydane przez okienko. Pracownicy w białych fartuchach zmywają gary, stoły, białe kafelki i ruch wokół Świdnickiej 24 zamiera. Ale tylko na kilka godzin, bo od samego rana po świeże pączki znowu ustawi się kilkanaście osób. Ja też, zamiast śniadania, biorę kilka na wynos i ruszam w miasto.
Wrocław jest miastem, do którego uwielbiam wracać. Kiedyś podbił moje serce swoim studenckim klimatem, dzisiaj uwodzi fajnymi miejscami, poukrywanymi gdzieś obok turystycznych szlaków. Przy najbliższym wypadzie do historycznej stolicy Śląska sugeruję dać spokój krasnalom i zamiast tego wybrać się tropem dobrego piwa, kultury, hipsterskich miejsc lub… w poszukiwaniu wrocławskich murali. Dzisiaj będzie o tym właśnie.
Poruszając się jedynie po ścisłym centrum miasta natkniemy się na kilka ciekawych realizacji. Nawet na Rynku, na przykład w Przejściu Garncarskim, znajduje się projekt FRAGMENTS of CONSCIOUSNESS Sergiya Radkevicha ze Lwowa, inspirowany religijną ikonografią.
Tuż obok, w Przejściu Żelaźniczym, jest kolejny, namalowany przez przez Haitańczyków. Z wrocławskimi muralami mam pewien problem. Nie układają mi się w jakąś spójną całość. Są ściany, obok których przechodziłabym codziennie i codziennie by do mnie mówiły. Jest dużo malowideł przypadkowych, które zupełnie nie pasują do miejsca. Są też realizacje nudne do bólu, które powstały, bo musiały.
Pozwolę sobie na małą dygresję. Wrocław jest miastem uwielbiającym rowery. Lubi je pomimo braku dobrych ścieżek rowerowych i kocich łbów w starym mieście, a rowerzyści jeżdżą głównie chodnikami. Stojaków za to jest coraz więcej i wcale im się nie nudzi.
Chodźmy dalej, w stronę uniwersytetu i Odry. Idąc ulicą Kuźniczą należy się obejrzeć – napis „Kalambur” nawiązuje do niegdyś mieszczącego się w tym budynku wrocławskiego Teatru Kalambur, dzisiaj działa tu kultowa kawiarnia artystyczna o tej samej nazwie.
Naprzeciwko ścianę jednego z wydziałów Uniwersytetu Wrocławskiego zdobi projekt good to know belgijskiej ekipy Hell’o Monsters. Panowie rysują bardzo charakterystyczne wymyślone przez siebie postaci.
Jednak prawdziwe polowanie zaczyna się po drugiej stronie rzeki, tam też znajdują się te moim zdaniem najciekawsze prace. Dwie z nich wyszły spod wałka Blu, znanego włoskiego muralisty, lubującego się w malowaniu dużych postaci ludzkich. Człowiek, który przy ulicy Cybulskiego czuwa na worku pełnym dolarów i złota śpi tylko wtedy, gdy mieszkańcy domu gaszą światło.
Drugi wrocławski mural Blu jest równie niepokojący. Kobieta w sukni z kłódek pożera klucze. Czy jest to nawiązanie do wielomieszkaniowych bloków/mrówkowców?
Kamienica na Wyspie Słodowej jest chyba najbardziej wytatuowanym budynkiem mieszkalnym miasta. Obok Blu kolorowa postać ZBK Coxie i portret, który łatwo przegapić. Niestety, nic więcej o tych muralach nie wiem.
Zanim wrócimy na Rynek mostem Pomorskim, zajrzyjmy do jednego z podwórek przy ulicy Cybulskiego. Jest tam mała galeria graficiarskich prac poświęconych Willy’emu Brandtowi.
Lubię Wrocław za jego autentyzm. Podoba mi się, że nie jest na glanc odpicowaną turystyczną laurką. Owszem, są miejsca, gdzie straszą odrapane kamienice, a szczury można spotkać nawet na Rynku, jednak jest to miasto, które żyje i wydaje mi się, że ludzie tutaj czują się dobrze.
W 2016 roku Wrocław jest Europejską Stolicą Kultury. W działania kulturalne ESK2016 zaangażowane są też inne polskie miasta – w ramach tzw. koalicji, od końca maja będą prezentować we Wrocławiu to, co mają najciekawsze. Szczegółowy program znajduje się na stronie wrocław2016.pl, Gdańsk będzie gościem Wrocławia na przełomie lipca i sierpnia.
A tak wyglądała brama Zaułka Solnego podczas festiwalu poezji Silesius. Zasłonięcie poezją bramy, która po renowacji zupełnie straciła swój urok (złośliwi twierdzą, że teraz wygląda jak zakład pogrzebowy, a aktywiści miejscy przychodzą tu stawiać znicze), bardzo podobała się przechodniom.
Na koniec, przypadkowo odkryty Marek Edelman. Jest to praca wykonana przez młodzież pod okiem Dariusza Paczkowskiego, powstała w podwórku sceny kameralnej Teatru Polskiego przy Świdnickiej. A skoro znowu jesteśmy na Świdnickiej, może pora na kolejnego pączka?