Wyruszam na południe. Gdzie jest cieplej. Smaczniej. Ładniej. Choć nie zawsze. Bo krajobraz się zmienia z każdą setką przejechanych kilometrów. Zmienia się waluta, asortyment na półkach stacji benzynowych, liczba zdezelowanych aut na drogach. Nie zmienia się tylko jedno: obecność bezpańskich zwierząt.
Od Serbii smutne, wychudzone psy spotykam przy każdej przydrożnej knajpie. Śpią na zapleczu sklepów, jazgoczą w nocy przy śmietnikach, drzemią na ruchliwych ulicach. Z życiem na ulicy zmierza się też cała armia kotów. Te jednak zachowują w sobie mnóstwo gracji, nawet swoje żebracze pomruki artykułują w sposób, jakby robiły łaskę przyjmując od ciebie trochę jedzenia. Kocinsyny, ale nie da się pozostać obojętnym!
Najwięcej kotów kłębi się wokół klasztorów. Może świątobliwi bracia i siostry potrzebują towarzystwa, a może w swoich sercach znajdują więcej miejsca dla futrzaków, niż mieszkańcy miast. Mnóstwo kociego towarzystwa wyleguje się też w słońcu biedniejszych dzielnic i najczęściej odwiedzanych przez turystów okolic.
Zabawne, ale pamiętam miejsce i okoliczności wykonania każdego kociego zdjęcia. Najczęściej pozwalają podejść blisko, leniwie tylko zerkają w moją stronę, czy nie robię gwałtownych ruchów i nie stanowię niebezpieczeństwa. Czarnego w Meteorach przyłapałam na wygrzewaniu się na moim pozostawionym na parkingu aucie. I wcale mu się nie śpieszyło do schodzenia na ziemię.
Piękne, szare kociaki, podobne do tych brytyjskich rasowych, przechadzają się uliczkami Monemwazji. Spode łba obserwują klientów kawiarni i restauracji, a kelnerzy próbują je przegonić grzechocząc bambusem o kamienną podłogę. Wygląda to dość komicznie, ale miejsca, gdzie zrelaksowani turyści raczą się greckim słońcem, są najlepsze do rzucania kociego uroku.
Wystają też przy mięsnych, przy sklepach z rybą (oczywiste) i zawsze mają swoje food tracks. Czyli ścieżki, prowadzące od jednego karmiciela do drugiego.
Nie wyobrażam sobie już greckiego krajobrazu bez kotów. Zdarza się, że w czasie, gdy inni fotografują znane na cały świat ruinki, ja klęczę w piachu cmokając na futrzaka, żeby spojrzał w obiektyw. Gdy wyjeżdżam w drogę, zawsze się staram mieć coś dla nich (i psów, te są bardziej potrzebujące, ale o tym innym razem) w kieszeni. Sami Grecy również mają dużo sympatii do kociego gatunku, często zostawiają miski z wodą i karmą pod drzewami lub na rogu ulicy.
Na koniec, spotkanie rodziny. Zorro, kuzynka kici moich rodziców. Podobieństwo przecież nie może być przypadkowe!