WawaLove

[youtube width=”900″ height=”28″ video_id=”sGQTqCwGklc”]

Moje pierwsze wizyty w Warszawie pamiętam jako wieczne błądzenie w betonowym lesie. Warszawa mnie nie lubiła. Z wzajemnością. Dziś zaczynamy się powoli docierać, a stolica (też powoli) staje się miejscem, do którego chcę wracać.

PKiN

Przez wiele lat w Warszawie znałam tylko trasę z Centralnej do Stodoły i Progresji. Nawet gdy przez kilka tygodni pracowałam w biurze AI na ul. Pięknej, czyli w zasadzie w centrum, a mieszkałam gdzieś na przedmieściach, drogę z dworca przemierzałam z mapą w ręku, nigdzie nie zbaczając. Być może dlatego tak polubiłam PKiN, który zawsze był dla mnie punktem orientacyjnym. Widząc tę szarą bryłę czułam się bezpiecznie.

PKiN nocą

Zajączkowska, Solec, Powiśle. Miejsca, które pokazała mi Ewe (miss you, girl!) pokazały mi inną twarz stolicy, niż znałam dotychczas. Miasto zaczęło się uśmiechać. Zaczęłam zbaczać z moich tradycyjnych tras, jadłam chińszyznę w parku, spacerowałam nad Wisłą, odwiedzałam praskie kapliczki.

Po raz pierwszy, bo w końcu i na to przyszedł czas, dotarłam na Plac Zamkowy i pod Kolumnę Zygmunta. Miejsce jak z pocztówki, na miły spacer.

Starówka warszawska

Warszawska starówka

Jednak urok Warszawy to miejsca zadeptane przez jej mieszkańców. To kontrast zaniedbanych bloków i dizajnerskich butików. To knajpy z kratami w oknach. To ludzie, zwykli do bólu. To szare ulice widziane z okien drogich hoteli. To ciepłe wnętrza tych ostatnich, widziane przez zmarzniętych przechodniów.

Tak, połknęłam warszawskiego bakcyla. Chcę też podziękować Kasi, która mnie wyciągnęła na ostatni weekendowy wypad. Była dzielną asystentką i fajnym towarzyszem podróży. Powtórka w maju?

Kasia pod PKiN