Miasta umarłych. Analogowo

W moich albumach z podróży do Anglii najwięcej jest chyba zdjęć cmentarzy. Przykościelnych, takich, które stały się już parkami, płyt nagrobkowych z niedającymi się odczytać imionami, z napisami pełnymi miłości i tęsknoty. Uważam angielskie cmentarze za miejsca o niezwykłym uroku.

Porośnięte bluszczem, rozpadające się od starości pomniki na pierwszy rzut oka wyglądają jak z kinowych horrorów, z drugiej strony, przychodzą tu ludzie na spacer, na jogging, nawet na piknik. J. K. Rowling pisząc pierwsze części Harry’ego Pottera wykorzystała imiona i nazwiska znalezione na edynburskim cmentarzu Greyfriars – dzisiaj jego ścieżkami błądzą tysiące fanów z całego świata.

Poniższe zdjęcia pochodzą z Londynu. Nie pamiętam nazwy dzielnicy, ale w pamięć zapadł mi spacer alejkami tego cmentarza. Nie byłam sama. Przede mną z typowym dla małych dzieci hałasem, w odblaskowych kamizelkach, spacerowały przedszkolaki. Oburzyć się czy uśmiechnąć?

12620016 Continue reading

JakMalowany rok w podróży

To już jest koniec. I całe szczęście – ten rok zapisał się w moim życiu jako jeden z najbardziej trudnych. Taki, co dodaje siwych włosów i po którym można zacząć używać słów „bagaż doświadczeń życiowych”. A skoro mowa o bagażach – stałam się mistrzem w pakowaniu walizek. Wiem już, jak zmieścić w jednej niedużej i szpilki, i sukienkę, i ciepłą bluzę. Wiem też wiele innych rzeczy, na przykład…

sylwester w straburguStrasbourg nie ma Sylwestra z Jedynką

Alzacja i Strasburg to kierunek niewątpliwie wart odwiedzenia. W Święta stają się bajkową krainą pachnącą grzanym winem. Świąteczny jarmark pochłania całe stare miasto Strasburga i jest tak cudownie pięknie. Jednak jeżeli ktoś liczy na wystrzałowego Sylwestra, powinien albo zadbać o dobre towarzystwo, albo udać się gdziekolwiek indziej. Próżno szukać miejskich imprez czy fajerwerków. Po północy główny plac pustoszeje i jeżeli nie bawisz się w jednej z licznych knajpek czy domówek, można spokojnie pójść spać.

londyn w lutymLondyn w Walentynki wieje mrozem

Mówią, że miłość cię zagrzeje. Ale nie w Londynie, nie w lutym. Drobny deszcz i mroźny, porywisty wiatr zmusza założyć na siebie wszystko, co masz ze sobą. A aparat fotograficzny owinąć w mało seksowną niebieską folię. Okapturzona byłam niewidzialna, śmielej patrzyłam przez obiektyw, grzałam się kawą na wynos, spędziłam kilometry w czerwonych double deckerach z zaparowanymi oknami. Choć odchorowałam ten wyjazd, jednak się cieszę, że miałam okazję zobaczyć tę twarz Londka. Nawet na tradycyjne zakupy w Primarku nie zostało czasu!

wilno w kwietniu

W kwietniu Wilno kwitnie sakurą

Widok na stare miasto, zachód słońca nad rzeką, słodki zapach kwitnących wiśni. Sakury! Japoński sad powstał tuż przy wieżowcach po drugiej stronie Neris. Nowe miejsce romantycznych randek i spacerów. W ogóle, wiosna to idealny moment na odwiedzenie litewskiej stolicy. Parki zaczynają się zielenić, ludzie chętniej wychodzą z domu, można założyć ulubioną sukienkę, wypożyczyć rower. I pobłądzić w jeszcze nieodrestaurowanych uliczkach – jest ich coraz mniej i te miejsca wkrótce znikną. Każdy powrót do mojego rodzinnego miasta to nowe niespodzianki.

gdynia plaze

W maju polskie morze szumi inaczej 

Gdy w Trójmieście zaczyna roić się od turystów, a za chwilę plaże trzeba będzie omijać z daleka, spacer w Babich Dołach i na Oksywiu jest jak haust świeżego powietrza. W tym spokojnym krajobrazie szum fal brzmi jak cicha rozmowa. Bezkresne morze przecinają pozostałości dawnych falochronów, na brzegu  po nocnych połowach odpoczywają kutry rybackie. Po tylu latach wciąż nie mogę się nacieszyć z faktu, że mieszkam tu, nad morzem. Miejsce, w którym chcę być. Cudowność.

gibraltar spelnienie marzenGibraltar spełnia marzenia

Znacie to uczucie, gdy spełniają się marzenia? Ja już tak. Wiatr we włosach, rzut okiem w przepaść, oddychanie przestrzenią. Gdy byłam szczeniakiem, marzyłam zostać wielkim podróżnikiem. I jedną z wielkich podróży odbyć na Gibraltar. Przez lornetkę spojrzeć w stronę Afryki, przybić piątkę z małpią ferajną i ruszyć dalej w drogę. Oczywiście statkiem. W rzeczywistości nie zgadzał się jedynie środek lokomocji – po południu Hiszpanii jeździliśmy uroczym cabrio – jednak reszta pozostanie w mojej pamięci dokładnie tak, jak wymarzyłam lata temu.

szwedzkie kanoeZielona Szwecja to nie mit

Raj dla miłośników biwakowania! Bezkresne lasy, piękne jeziora, wolny dostęp do niemal każdego zielonego zakątka kraju. Gorzej z pogodą (nawet w sierpniu), ale Szwedzi zupełnie się tym nie przejmują. Pod okiem instruktora i w towarzystwie kilku wariatów w szwedzkim Vaxjo pokonuję strach przed głęboką wodą i wypływam na prawdziwym kanoe. Wiem już, że tego bohaterskiego czynu więcej nie powtórzę, ale jestem tak dumna ze swojego opanowania, że mogłabym dawać wykłady motywacyjne o pokonywaniu słabości!

kanion w armeniiOrmianie kochają polski las

Armenia zaskakuje mnie na każdym kroku. Kraj ten odkrywam poprzez rozmowy z nieznajomymi. Włóczę się po upalnym Erywaniu, zajadam bułki z pietruszką, popijam wino z granatów, przeżyłam rajd marszrutką. Ale największym zaskoczeniem do dziś pozostaje dla mnie miłość Ormian do naszych dębów, klonów i brzózek. To nie malownicze kaniony i wiekowe kościoły chcą mi pokazać. Tylko las, sto lat temu zasadzony przez Polaka. I jak tu się nie zakochać? Powrót na Kaukaz już jest na mojej liście „to-do-2015”.

ochryd

Macedonia jest najpiękniejsza jesienią

Byłą Jugosłowiańską Republikę Maceodnii przemierzam w październiku, gdy słońce jeszcze mocno przygrzewa i można zjeść śniadanie na drewnianym pomoście nad Ohrid. Jednocześnie krajobraz ubiera się w złoto i miedź, liście powoli zaczynają opadać i można przejechać dziesiątki kilometrów bez natknięcia się na turystów. Macedończycy witają cię polskim „dzień dobry” i jest to najlepszy moment, żeby złapać trochę ciepła przed zimą w jednym z piękniejszych (wciąż trochę) dzikich zakątków Europy.

Lenin w Grodnie

Lenin wciąż żywy

Choć w 2014 Europa Wschodnia ponownie zabrała się za obalanie pomników, są miejsca, gdzie Lenin wciąż żyje i ma się dobrze. W tym roku miałam okazję odwiedzić Białoruś po raz kolejny i nie wychodzę z zachwytu nad gościnnością poznanych tam ludzi, ich dystansem do białoruskiej rzeczywistości oraz umiejętności prowadzenia niemal normalnego życia w zupełnie innych, niż my znamy, warunkach. Spacer po Grodnie jest pełen kontrastów: od ładnego centrum po drewniane chałupy, od ruin zamku po więzienie dla politycznych.

meteory greckieKraina Skyrim istnieje naprawdę!

…i znajduje się w centralnej Grecji. Z krajobrazem nie z tej ziemi, Meteory zdecydowanie są jednym z najbardziej niezwykłych miejsc. Położone z dala od głównych autostrad kraju, poza turystycznym sezonem są  idealne na samotną wędrówkę, długie minuty ciszy, wpatrywanie się w Olimp na horyzoncie, chwile skupienia w podniebnych klasztorach. Dla większego efektu, warto zabrać ze sobą wygodne obuwie i żywą wyobraźnię.

ja w budapeszcie

Żeby lista podróżniczych odkryć była pełna, musiałabym jeszcze wspomnieć o ośmiorniczkach serwowanych w Andaluzji, o kwitnących różach w grudniu w Grecji, o sadach pomarańczy na Peloponezie i o wielu wielu innych obrazach, które zapadły mi w pamięć z datą 2014. Pora jednak na nowe marzenia i nowe plany, a realizacja ich na pewno będzie dużym wyzwaniem.

Na koniec starego i początek nowego, życzę Wam spełnienia marzeń, tych najbardziej dziwnych i niemożliwych. Bo dla takich chwil warto żyć. 

Londyn: obrazki mimochodem

W Londynie kończy się ciepły wiosenny dzień. Ludzie robią plany na wakacje, kupują nowe letnie ciuszki albo szybciochem dopijają poniedziałkowe piwo przy jakimś hipsterskim pubie, o którym wie tylko garstka wybranych. Tak jest dzisiaj. Ale jeszcze kilka tygodni temu zacinał deszcz, niemiłosiernie wiało i cieszyłam się, że nie dałam się zwieść blogerkom modowym, które na wiosenne zakupy zakładają lekkie ramoneski. W tamtym momencie pałałam najszczerszą miłością do mojej ciepłej kurtki i czapki. 

Deszcz w Londynie

Zwiedzałyśmy. Dużo chodziłyśmy. Błądziłyśmy ulicami, zaglądając w witryny sklepów, uśmiechając do ludzi w restauracjach. Z wydeptanych przez turystów szlaków schodziłyśmy w puste zaułki. I ponownie wracałyśmy do świata turystów. Mimochodem widziane ulice, ludzie, zasłyszane fragmenty rozmów.

Okolice Big Bena, serce pocztówkowego Londynu. Niemiłosierny ziąb przegania ciepłolubnych turystów do muzeów, oceanarium, gdziekolwiek, byle nie wiało i nie padało. Tymczasem znad Tamizy niesie się znajomy dźwięk dud. Mam nadzieję, że facet zadbał o ciepłą bieliznę.

Dudziasz nad Tamiza

Rozmowa Londyn

My z Anką, takie niby zaprawione wschodnioeuropejskimi zimami, grzejemy ręce gorącą kawą. Ale dobra pogoda to pojęcie względne. Show must go on. Idziemy więc dalej i pozwalamy zabawiać nas ulicznym rozweselaczom.

kolaz1

DSC_8182-1

DSC_8171-1

Twarze, sytuacje. Można tak chodzić godzinami. I kiedy wracam późną nocą do domu, zmęczona ludźmi i kakofonią języków, jutro znowu niecierpliwię się, chcę wsiąść do czerwonego autobusu i jechać w miasto. Tak po prostu.

Londyn czlowiek w witrynie

Londyn

Wieczór to ten moment, gdy musisz odpowiedzieć na parę cholernie ważnych pytań. Z kim? Gdzie? Co? Bo jeżeli w roku jest nieco ponad 360 wieczorów do zagospodarowania, w Londynie każdy będzie inny. Jeśli tylko zechcesz. Piccadilly Circus żyje dziś w rytmie reggae hip hop.

piccadilly circus night

camden town londyn

Camden nuci do bólu znaną piosenkę, której tytułu i wykonawcy nie mogę przypomnieć. Kilka kroków dalej zagłusza ją inna. A potem jeszcze inna. Aż w końcu nie słyszę nic, ale zaczynam czuć zapach jedzenia, które koniecznie muszę spróbować.

DSC_8176-1

camden town

camden town

camden town

Rynek w Camden Town. Można tu przyjść na zakupy, na obiad, na zwiedzanie. Jedzenie z różnych stron świata. Chińska tandeta imitująca coś bardziej szlachetnego. Rękodzieło 100%. Gadżety, o których marzy każdy emo-metal i suknie, za które da się pokroić każda porządna gotka. Pchli targ, antyki, półnagie tancerki w Cyberdogu.

Pół godziny jazdy autobusem stąd – nad wodą unosi się błoga cisza. To kanał, który przecina Islington. I malownicze barki, „parkujące” wzdłuż nabrzeża.

Mieszkanie barka Londyn

Barka w Islington

Inny świat. W szybach samochodów przeglądają się wiktoriańskie kamieniczki. Takie wrażenie, że i jutro, i za kilka dni, ba, nawet miesięcy to miejsce będzie wyglądać identycznie. Nieśpieszne, majestatyczne i takie do cna brytyjskie.

Islington

old car london

oldstyle car

 

Londyn północny: uroki Islington

Ponownie będzie o zauroczeniu i fascynacji, jaką żywię do tego, co jest arystokratycznie brytyjskie. Jeśli moja Anglia to niekończące się wrzosowiska i porysowana północnym wiatrem twarz rybaka z Whitby, to moim Londynem będą zadbane szeregowce i kołatki na kolorowych drzwiach.

kolatki-kolaz

Fajnie jest być turystą nietypowym, zamieszkać w najniebezpieczniejszej dzielnicy miasta, rozmawiać z imigrantami o wszystkich odcieniach skóry. Ale równie fajnie jest założyć wygodne buty i zrobić kilkudniową rundkę po miejscach z widokówek, po zadbanych uliczkach i uroczych parkach. Zobaczyć Londyn z angielskich komedii romantycznych, usłyszeć brytyjski akcent. Taki cel przyświecał naszemu wypadowi w tym roku. A dzięki kilku sympatycznym osobom zawędrowałyśmy w naprawdę piękne zakamarki północnego Londynu.

Islington

Spotykamy się przy stacji Angel – już sama nazwa wprawia mnie w dobry nastrój. Jesteśmy nieprzyzwoicie spóźnione, a wszystko za sprawą decyzji o poruszaniu się po Londynie autobusami. Jest to tanie i wygodne (tygodniowy bilet na autobus na Oyster Card kosztuje 20 funtów), bo sieć linii autobusowych ciasno oplata całe miasto. Jednak z powodu intensywnego ruchu i częstych korków trzeba się liczyć, że długość podróży będzie trudna do przewidzenia.

A więc Angel. Tutaj odbiera nas Marta – nasza przewodniczka po Islington. Postanawiamy iść przed siebie i bez większego planowania zobaczyć, dokąd poniosą nas nogi.

Riennahera

Marta prowadzi bloga riennahera.com i jest moją ulubioną „szafiarką”. A nogi niosą nas nad kanał, przy brzegu którego cumują malownicze barki. Barki są zamieszkałe, co widać już na pierwszy rzut oka. Zastanawiamy się więc, jak to jest mieszkać na takiej barce, czy nie doskwiera wilgoć i czy jest to bezpieczne.

Islington barki

Islington barki

DSC_7579-1

Zaczyna siąpić deszcz, więc wpadamy do knajpy. Podają tu… grzany cydr. Bunkrujemy się aż przestanie padać i możemy ponownie ruszyć na spacer. Islington jest jedną z 32 gmin/dzielnic tzw. Wielkiego Londynu. W samym Islington mieszka nieco ponad 200 tys. osób, czyli niewiele mniej niż w Gdyni.

Islington car

Islington

Zaglądamy na ryneczek staroci. W zasadzie jest to cała uliczka, nieduży zaułek, ze sklepami-antykwariatami i sprzedawcami starych skarbów. Marta rozgląda się za ładną porcelaną, ja grzebię w biżuterii. Bardzo brakuje mi takich miejsc w Trójmieście. W zasadzie największym świętem jest odwiedzenie straganów ze starociami na Jarmarku Dominikańskim, ale nadmiar turystów idzie w parze z wysokimi cenami. Działać próbowało Sopotello, ale inicjatywa zaczęła przymierać i nie wiem, jaki jest teraz jej los.

DSC_7628-1sm

DSC_7622-1sm

Islington

Marta mówi, że miejsce to jest nieco hipsterskie, chętnie odwiedzane przez miłośników nietypowych ubrań (czemu się nie dziwię) oraz miłośników kuchni Breakfast Club. To tu postanawiamy zostać na obiad i ustawiamy się w kolejce, w której przyjdzie nam zaczekać chyba z godzinę. Dodam, zanim ktoś nas wyśmieje, że warto było. To tu odkrywam, że bekon można podawać (i zjeść!) w zestawie z amerykańskimi plackami z syropem klonowym.

Islington car

Islington

Islington

Zastanawiam się, jak to jest, że postanawiając odwiedzić w Londynie najbardziej turystyczne miejsca, błądziłyśmy po mało uczęszczanych zaułkach, pełnych Brytoli z ich fantastycznym akcentem? Gdziekolwiek byśmy poszły, czy to pod Big Bena, czy do City, ostatecznie i tak zbaczałyśmy z głównej trasy, żeby zobaczyć coś nieoczekiwanego. Niezmiennie zachwycają mnie stare samochody, które na drogach Anglii można spotkać bardzo często – zadbane, na pełnym chodzie, niesamowite. A kultowe autobusy – double decki starej daty – które zeszły z tras kilka lat temu, żeby ustąpić miejsca nowoczesnym dizajnerskim NB4L (New Bus for London), znalazły nowe zastosowanie.

Islington double deck

kolaz-starocie

I tak sobie spacerujemy, zaglądamy do sklepów, w witryny, gadamy o wszystkim i o niczym. Wspomniałam, że Marta jest autorką bloga modowo-lifestylowego, oczywistym było, że bez krótkiej sesji zdjęciowej także się nie obejdzie. W tajemnicy przyznam, że bardzo podoba mi się uroda Marty i od dawna chciałam zaprosić ją przed swój obiektyw. Cudownie, że stało się to w Londynie, bo portrety w tej scenerii to było kolejne moje małe marzenie.

Riennahera

Riennahera

Riennahera

Wiele osób twierdzi, że najciekawszym aspektem Londynu jest jego wielokulturowy charakter. Na pewno ma to swój urok, ale właśnie takiego spokojnego i jednocześnie po angielsku pięknego miejsca zabrakło mi kilka lat temu, gdy przebywając w Londynie zamieszkaliśmy w dzielnicy o zupełnie innym klimacie. A trzeba zauważyć, że każda z dzielnic można traktować jak osobne nieduże miasto – posiadają własne władze, tylko sobie charakterystyczną atmosferę. Można mieszkać w jednej dzielnicy i nigdy nie bywać w żadnej innej.

Marta pisała kiedyś, że Islington jest miejscem, w którym mogłaby mieszkać. Ja napiszę, że jest to miejsce, w którym mogłabym bywać częściej.

Islington

islington-kolaz

Land of the Brave

Wysiadam z pociągu po kilkugodzinnej jeździe i od razu zanurzam się w potoku ludzi. Przez harmider na dworcu przebija dźwięk dud. Podejrzewam, że mieszkańcy Edynburga mają po dziurki w nosie dudziarzy i ich występów, jednak dla mnie jest to niemal egzotyczne. Turlając walizkę chodnikiem w górę nie mogę się oprzeć wrażeniu, że znalazłam się w jakiejś baśniowej krainie, pięknej i niepokojącej zarazem.  Continue reading

Edynburg: śladami J.K. Rowling

Edynburg – miasto, do którego płyną pielgrzymki fanów Harry’ego Pottera. Wystarczy jeden dzień i spacer po starym mieście, żeby odwiedzić dwa intrygujące miejsca nierozerwalnie już związane z J.K. Rowling i historią młodego czarodzieja. Dziś opowiem wam, skąd się wziął Voldemort i co się dzieje, gdy fan Harry’ego idzie do toalety.

Edynburg robi wrażenie. Szczególnie wśród przybyszy, którzy po raz pierwszy postawili stopę na szkockiej ziemi. Po wyjściu z głównego dworca kolejowego usłyszysz muzykę dud, która odtąd będzie ci towarzyszyć niemal nieprzerwanie. 

J.K. Rowling wcale nie urodziła się w Edynburgu. Być może dlatego tak bardzo podziałał na nią urok miasta. Zamczysko na skale, górujące nad miastem, wiekowy cmentarz, uważany za najbardziej nawiedzony w Europie, a wystarczy wyjechać w głąb Szkocji, żeby nie chcieć już stamtąd wracać. 

Legenda głosi, że J.K. Rowling zaczęła pisać Pottera w niezbyt dobrym momencie swojego życia. Żeby skupić myśli, chodziła na długie spacery, przesiadywała w kawiarniach, gdzie pisała brudnopis książki, która potem przyniosła jej miliony i sławę. Jednym z lokali, który chwali się jako miejsce urodzenia Harry’ego jest The Elephant House

Pod adresem 21 George IV Bridge zawsze jest tłoczno. Kolejki (głównie turystów) ustawiają się od godzin śniadaniowych, co chwilę ktoś robi sobie i innym zdjęcie. J.K. Rowling nie zaprzecza opowieściom o tym, że to tu, z widokiem na stary cmentarz i zamek, wymyśliła część przygód Pottera. Mogłabym cynicznie stwierdzić, że biznes się kręci i kasa się zgadza, ale mnie także urzeka atmosfera Edynburga, więc postanawiam sprawdzić.

„Birthplace of Harry Potter” – głosi napis na witrynie kawiarni. Dalej wcale nie jest skromniej – zdjęcia i obrazy, przedstawiające siedzącą przy jednym ze stolików J.K. Rowling nie pozostawiają złudzeń – to naprawdę musi być tu. Jeżeli wierzyć  poniższemu malunkowi, siedzę dokładnie w tym samym miejscu, co znana pisarka. 

Myślę, że przed potteromanią było to znacznie spokojniejsze miejsce, ponieważ w takim hałasie, który panuje tu teraz, nie można byłoby napisać nawet kilku sensownie brzmiących zdań. Czas na kawę. Ale zanim przejdę do delektowania się zapachem wielkiej literatury (ok, może to zabrzmiało zbyt cynicznie, sorry), zamawiam też szkocki specjał – pieczone ziemniaki. Człowieku, tak dużego ziemniaka to ja w życiu nie widziałam! 

Kontynuując kulinarną dygresję nadmienię, że za specjał szkockiej kuchni uważa się haggis. Przyrzadzany jest z owczych wnętrzności (wątroba, serce, płuca), wymieszanych z mąką, cebulą, przyprawami, i duszonych w zaszytym owczym żołądku. To też nie omieszkałam spróbować, nota bene, w jednym z najstarszych pubów Edynburga (chwalą się datą założenia biznesu w 1516 roku). Zjadłam. Żyję.

Innym specjałem, bardziej życzliwym dla oka i świadomości, są pieczone w mundurkach ziemniaki, podawane z różnymi dodatkami. Zapiekane z serem, z szynką, z łososiem etc. Taki ziemniak jest wielkości dwóch moich pięści i jest naprawdę sycący. Nasze wyglądały tak:

I były naprawdę dobre. W osławionym Elephant House długo siedzieć się nie da. Turyści napierają, hałas wzmaga z każdą godziną, pora więc w drogę. Zanim jednak do tego dojdzie, odwiedzam toaletę. Normalnie nie byłoby to warte wspomnienia na blogu, jednak to, co tam zobaczyłam, zamurowało mnie! Tak wygląda prawdziwa Komnata Tajemnic.

Wpisy potteromaniaków z całego świata, z wyznaniami i życzeniami, wszędzie, zaczynając od luster, kończąc na drzwiach i spłuczce.  Czuję, że muszę wyjść.

Tak też robię i droga moja prowadzi na tajemniczy Greyfriars Kirkyard. Powiadają, że tutaj straszy, że cmentarz jest nawiedzony przez złośliwego poltergeista. Jest też piękna historia, związana z tym miejscem – Greyfriars Bobby. Bobby był psem, a raczej niewielkim pieskiem. I po śmierci swojego właściciela, warował przy jego grobie przez 14 lat. Po tym, jak odszedł, został pochowany przy wejściu na cmentarz, a jego historię opowiadają do dziś. Doczekał się nawet pomnika – zobaczysz go po drodze z The Elephant House na moście Jerzego IV.

Fascynują mnie stare cmenatarze, z rodzinnymi grobowcami i stuletnimi nagrobkami. Ale wielu na Greyfriars przychodzi w poszukiwaniu jednego, konkretnego nagrobku – Thomasa Riddell Esq. Znajomo brzmi? Jeżeli czytałeś Pottera – na pewno. I znowuż, legenda głosi, że J.K. Rowling nieraz przechadzała się alejkami cmentarza w poszukiwaniu natchnienia. Szukając imienia dla okrytego złą sławą Voldemorta, znalazła je tutaj.

 Z kamienia nagrobnego panów Riddell, bo Thomasów było dwóch – ojciec i syn, można wyczytać, że jeden zmarł w 1806 roku w wieku lat 72 w Edynburgu, natomiast junior zginął w Indiach w 1802 roku. Był wojskowym, kapitanem. Jaka historia kryje się za tymi datami, trudno powiedzieć. Nie wiem też, czy żyją jacyś potomkowie Riddellów. Ale nikt z nich na pewno się nie spodziewał, że ten grób (a dokładniej – kamień nagrobny) stanie się tak licznie odwiedzanym miejscem .

Znajduję to, czego szukałam. Niebo się zachmurza, nadchodzi ulewa. Klątwa Voldemorta?

Szkocja: Moje X-files

[youtube width=”600″ height=”28″ video_id=”PYeZq_EXT70″]

Jedne dziewczynki marzą o białej sukni i księciu-prawniku z zasobnym kontem, inne… W sumie, nie wiem, jak inne, ale odkąd skończyłam 12 lat marzyłam o zostaniu agentką specjalną, badającą niebezpieczne zjawiska paranormalne. Nic dziwnego, Scully i Muldera adoptowałam za drugich rodziców, musiałam pójść w ich ślady.

Niestety, nie poszłam. Marzenia pokryły się kurzem. Do momentu, aż wjechaliśmy w szkockie lasy. A o Archiwum X wspominam nie dlatego, że podróżując po Szkocji dotarliśmy do osławionego Loch Ness. Te okolice, jeziora i okoliczne lasy, to jak połączenie scenerii X-files z Miasteczkiem  Twin Peaks. Te lasy kryją w sobie zło – pamiętasz? Za nic nie zostałabym tam sama na noc pod namiotem.

DSC_2112-1sm

Wyobraż sobie całą ludzką populację świata, pomnóż to x10. Wyjdzie liczba ludzi, którzy mogliby wejść do jeziora, a woda by je przykryła. Jezioro Ness, bo słowo „loch” znaczy w języku szkockim „jezioro”, jest największym objętościowo jeziorem w Szkocji. Loch Ness stało się sławne w latach ’30 dwudziestego wieku, gdy jeden z miejscowych poinformował o widzianym przez niego w jeziorze ogromnym zwierzęciu nieznanego gatunku.

Od tego czasu ciągną tu nieprzebrane tłumy turystów – z nadzieją na przekonanie się na własne oczy o istnieniu bądź nieistnieniu Nessie. Z oczywistych względów (patrz akapit pierwszy), nie mogło i mnie zabraknąć.

DSC_1996-1sm

W paranormalnym szale wielu nawet nie wie, że na brzegu Loch Ness można odwiedzić ruiny twierdzy z XIII wieku. Miejsce to, choć odległe od dużych miast, stanowiło ważny punkt militarny w szkockich wojnach o niepodległość. Dziś z zamku zostało niewiele, ale efektu dopełnia sąsiedztwo Loch Ness. I vice versa – twierdza Urquhart pięknie się prezentuje widzana z wody.

DSC_2008-1sm

DSC_2013-1sm

DSC_2025-1sm

DSC_2045-1sm

Ta kaczka ewidentnie ma wy… jest obojętna na legendy o potworze. Ale miało być o zamku. Oto on. Jeżeli potwór choć trochę ma oleju w głowie, za swoją rezydencję wybrałby groty pod Urquhart. Ponoć takie są.

DSC_2051-1sm

DSC_2056-1sm

DSC_2058-1sm

DSC_2068-1sm

 

Jezioro twardo broni dostępu do swoich tajemnic. Już na głębokości kilkunastu centymetrów trudno cokolwiek dojrzeć – z powodu okolicznego czarnoziemu woda jest mało przejrzysta i niemal czarna. Ciekawym zjawiskiem jest też gra światła na powierzchni jeziora. Długość jeziora wynosi ponad 35km, a pogoda w Szkocji jest zmienna. I pisząc zmienna, mam na myśli bardzo zmienna. W ciągu jednej godziny potrafi się zachmurzyć, rozpogodzić, spaść deszcz, znowu zachmurzyć, popadać konkretnie, ponownie się rozpogodzić. W czasie, gdy sobie spokojnie płyniesz na wysokości kilometra dziesiątego, na piętnastym może padać deszcz, a nieco dalej – świecić słońce. W tym momencie ujrzysz niesamowity efekt gry światła – woda w jednym miejscu będzie się wydawać ołowiana, wręcz czarna, w innym granatowa, w jeszcze innym – błękitna.

 

DSC_2074-1sm

 

Ruszamy dalej. A dalej kilometry wody przede mną, kilometry za mną i ok. 200m pode mną. Czarnej, gęstej (na ile to możliwe), niebezpiecznej wody. Już się czujesz nieswojo?

DSC_2084-1sm

DSC_2102-1sm

DSC_2114-1sm

 

Chodź i usiądź, zmęczony człowieku

Edynburg. Setki, jeśli nie tysiące ławek. Każda imienna. Cudowne zjawisko, szczególnie w oczach przybysza z kraju, gdzie ławki są tylko na przystanku, a te w innych miejscach zbyt często się rozpadają lub stają się szczerbate.  

Lawki Edynburga

Po raz pierwszy z imiennymi ławkami zetknęłam się kilka lat temu w Whitby, małym nadmorskim miasteczku. Dlatego w Edynburgu zaskoczyły mnie nie tyle dedykacje, co liczba ławek. W parkach i na ulicy jest ich nieprzebrana ilość, dzięki czemu miasto nabiera bardzo przyjaznego dla pieszych oblicza. Centrum miasta, nie wspominając już o zapierającym dech w piersi zamku, znajduje się na wzgórzu. Po tuptaniu wte i wewte taka ławeczka jest na wagę złota.

DSC_2330-1

DSC_2271-1

Ławki fundują mieszkańcy i instytucje. O tym, kto jest fundatorem ławki i co lub kogo ona upamiętnia, informuje tabliczka. Czasami są to bardzo lakoniczne informacje, np. samo nazwisko. Innym razem można dowiedzieć się więcej. Powyższą ławkę znalazłam w królewskim ogrodzie botanicznym.

DSC_2272-1

DSC_2304-1

Każda taka ławka to czyjaś historia, ważne dla kogoś wydarzenie. W mieście łatwo zgubić poczucie więzi z innymi, codziennie mijają nas setki nieznajomych, obojętniejemy coraz bardziej, nie znamy nazwisk swoich sąsiadów. Edynburskie ławki zmusiły mnie do zatrzymania się na chwilę.

Ławki poświęcone żyjącym i zmarłym bliskim, przyjaciołom. To tak, jakby ci ludzie wciąż pozostawali duchem w swoim mieście. Można przyjść i porozmawiać albo w ciszy obejrzeć zachód słońca. Ławki, upamiętniające spotkania lub inne wydarzenia. Te nie przepadną w mrokach historii, zawsze będzie ktoś, kto chociaż przez kolejną chwilę będzie o nich pamiętać.

Ławki Edynburga mają jeszcze jeden wymiar. Ukazują więź mieszkańców ze swoim miastem. To oni tworzą miejsca, z którego mogą korzystać inni, często obcy, przypadkowi ludzie. To tak, jakby zaproponować zmęczonemu przechodniowi: chodź, odpocznij w moim ogrodzie. Po chwili będziesz mógł kontynuować swoją podróż, a ja nawet nie muszę wiedzieć, ani skąd pochodzisz, ani dokąd zmierzasz.

DSC_2331-1

DSC_2327-1

DSC_2314-1