Land of the Brave

Wysiadam z pociągu po kilkugodzinnej jeździe i od razu zanurzam się w potoku ludzi. Przez harmider na dworcu przebija dźwięk dud. Podejrzewam, że mieszkańcy Edynburga mają po dziurki w nosie dudziarzy i ich występów, jednak dla mnie jest to niemal egzotyczne. Turlając walizkę chodnikiem w górę nie mogę się oprzeć wrażeniu, że znalazłam się w jakiejś baśniowej krainie, pięknej i niepokojącej zarazem.  Continue reading

Edynburg: śladami J.K. Rowling

Edynburg – miasto, do którego płyną pielgrzymki fanów Harry’ego Pottera. Wystarczy jeden dzień i spacer po starym mieście, żeby odwiedzić dwa intrygujące miejsca nierozerwalnie już związane z J.K. Rowling i historią młodego czarodzieja. Dziś opowiem wam, skąd się wziął Voldemort i co się dzieje, gdy fan Harry’ego idzie do toalety.

Edynburg robi wrażenie. Szczególnie wśród przybyszy, którzy po raz pierwszy postawili stopę na szkockiej ziemi. Po wyjściu z głównego dworca kolejowego usłyszysz muzykę dud, która odtąd będzie ci towarzyszyć niemal nieprzerwanie. 

J.K. Rowling wcale nie urodziła się w Edynburgu. Być może dlatego tak bardzo podziałał na nią urok miasta. Zamczysko na skale, górujące nad miastem, wiekowy cmentarz, uważany za najbardziej nawiedzony w Europie, a wystarczy wyjechać w głąb Szkocji, żeby nie chcieć już stamtąd wracać. 

Legenda głosi, że J.K. Rowling zaczęła pisać Pottera w niezbyt dobrym momencie swojego życia. Żeby skupić myśli, chodziła na długie spacery, przesiadywała w kawiarniach, gdzie pisała brudnopis książki, która potem przyniosła jej miliony i sławę. Jednym z lokali, który chwali się jako miejsce urodzenia Harry’ego jest The Elephant House

Pod adresem 21 George IV Bridge zawsze jest tłoczno. Kolejki (głównie turystów) ustawiają się od godzin śniadaniowych, co chwilę ktoś robi sobie i innym zdjęcie. J.K. Rowling nie zaprzecza opowieściom o tym, że to tu, z widokiem na stary cmentarz i zamek, wymyśliła część przygód Pottera. Mogłabym cynicznie stwierdzić, że biznes się kręci i kasa się zgadza, ale mnie także urzeka atmosfera Edynburga, więc postanawiam sprawdzić.

„Birthplace of Harry Potter” – głosi napis na witrynie kawiarni. Dalej wcale nie jest skromniej – zdjęcia i obrazy, przedstawiające siedzącą przy jednym ze stolików J.K. Rowling nie pozostawiają złudzeń – to naprawdę musi być tu. Jeżeli wierzyć  poniższemu malunkowi, siedzę dokładnie w tym samym miejscu, co znana pisarka. 

Myślę, że przed potteromanią było to znacznie spokojniejsze miejsce, ponieważ w takim hałasie, który panuje tu teraz, nie można byłoby napisać nawet kilku sensownie brzmiących zdań. Czas na kawę. Ale zanim przejdę do delektowania się zapachem wielkiej literatury (ok, może to zabrzmiało zbyt cynicznie, sorry), zamawiam też szkocki specjał – pieczone ziemniaki. Człowieku, tak dużego ziemniaka to ja w życiu nie widziałam! 

Kontynuując kulinarną dygresję nadmienię, że za specjał szkockiej kuchni uważa się haggis. Przyrzadzany jest z owczych wnętrzności (wątroba, serce, płuca), wymieszanych z mąką, cebulą, przyprawami, i duszonych w zaszytym owczym żołądku. To też nie omieszkałam spróbować, nota bene, w jednym z najstarszych pubów Edynburga (chwalą się datą założenia biznesu w 1516 roku). Zjadłam. Żyję.

Innym specjałem, bardziej życzliwym dla oka i świadomości, są pieczone w mundurkach ziemniaki, podawane z różnymi dodatkami. Zapiekane z serem, z szynką, z łososiem etc. Taki ziemniak jest wielkości dwóch moich pięści i jest naprawdę sycący. Nasze wyglądały tak:

I były naprawdę dobre. W osławionym Elephant House długo siedzieć się nie da. Turyści napierają, hałas wzmaga z każdą godziną, pora więc w drogę. Zanim jednak do tego dojdzie, odwiedzam toaletę. Normalnie nie byłoby to warte wspomnienia na blogu, jednak to, co tam zobaczyłam, zamurowało mnie! Tak wygląda prawdziwa Komnata Tajemnic.

Wpisy potteromaniaków z całego świata, z wyznaniami i życzeniami, wszędzie, zaczynając od luster, kończąc na drzwiach i spłuczce.  Czuję, że muszę wyjść.

Tak też robię i droga moja prowadzi na tajemniczy Greyfriars Kirkyard. Powiadają, że tutaj straszy, że cmentarz jest nawiedzony przez złośliwego poltergeista. Jest też piękna historia, związana z tym miejscem – Greyfriars Bobby. Bobby był psem, a raczej niewielkim pieskiem. I po śmierci swojego właściciela, warował przy jego grobie przez 14 lat. Po tym, jak odszedł, został pochowany przy wejściu na cmentarz, a jego historię opowiadają do dziś. Doczekał się nawet pomnika – zobaczysz go po drodze z The Elephant House na moście Jerzego IV.

Fascynują mnie stare cmenatarze, z rodzinnymi grobowcami i stuletnimi nagrobkami. Ale wielu na Greyfriars przychodzi w poszukiwaniu jednego, konkretnego nagrobku – Thomasa Riddell Esq. Znajomo brzmi? Jeżeli czytałeś Pottera – na pewno. I znowuż, legenda głosi, że J.K. Rowling nieraz przechadzała się alejkami cmentarza w poszukiwaniu natchnienia. Szukając imienia dla okrytego złą sławą Voldemorta, znalazła je tutaj.

 Z kamienia nagrobnego panów Riddell, bo Thomasów było dwóch – ojciec i syn, można wyczytać, że jeden zmarł w 1806 roku w wieku lat 72 w Edynburgu, natomiast junior zginął w Indiach w 1802 roku. Był wojskowym, kapitanem. Jaka historia kryje się za tymi datami, trudno powiedzieć. Nie wiem też, czy żyją jacyś potomkowie Riddellów. Ale nikt z nich na pewno się nie spodziewał, że ten grób (a dokładniej – kamień nagrobny) stanie się tak licznie odwiedzanym miejscem .

Znajduję to, czego szukałam. Niebo się zachmurza, nadchodzi ulewa. Klątwa Voldemorta?

Szkocja: Moje X-files

[youtube width=”600″ height=”28″ video_id=”PYeZq_EXT70″]

Jedne dziewczynki marzą o białej sukni i księciu-prawniku z zasobnym kontem, inne… W sumie, nie wiem, jak inne, ale odkąd skończyłam 12 lat marzyłam o zostaniu agentką specjalną, badającą niebezpieczne zjawiska paranormalne. Nic dziwnego, Scully i Muldera adoptowałam za drugich rodziców, musiałam pójść w ich ślady.

Niestety, nie poszłam. Marzenia pokryły się kurzem. Do momentu, aż wjechaliśmy w szkockie lasy. A o Archiwum X wspominam nie dlatego, że podróżując po Szkocji dotarliśmy do osławionego Loch Ness. Te okolice, jeziora i okoliczne lasy, to jak połączenie scenerii X-files z Miasteczkiem  Twin Peaks. Te lasy kryją w sobie zło – pamiętasz? Za nic nie zostałabym tam sama na noc pod namiotem.

DSC_2112-1sm

Wyobraż sobie całą ludzką populację świata, pomnóż to x10. Wyjdzie liczba ludzi, którzy mogliby wejść do jeziora, a woda by je przykryła. Jezioro Ness, bo słowo „loch” znaczy w języku szkockim „jezioro”, jest największym objętościowo jeziorem w Szkocji. Loch Ness stało się sławne w latach ’30 dwudziestego wieku, gdy jeden z miejscowych poinformował o widzianym przez niego w jeziorze ogromnym zwierzęciu nieznanego gatunku.

Od tego czasu ciągną tu nieprzebrane tłumy turystów – z nadzieją na przekonanie się na własne oczy o istnieniu bądź nieistnieniu Nessie. Z oczywistych względów (patrz akapit pierwszy), nie mogło i mnie zabraknąć.

DSC_1996-1sm

W paranormalnym szale wielu nawet nie wie, że na brzegu Loch Ness można odwiedzić ruiny twierdzy z XIII wieku. Miejsce to, choć odległe od dużych miast, stanowiło ważny punkt militarny w szkockich wojnach o niepodległość. Dziś z zamku zostało niewiele, ale efektu dopełnia sąsiedztwo Loch Ness. I vice versa – twierdza Urquhart pięknie się prezentuje widzana z wody.

DSC_2008-1sm

DSC_2013-1sm

DSC_2025-1sm

DSC_2045-1sm

Ta kaczka ewidentnie ma wy… jest obojętna na legendy o potworze. Ale miało być o zamku. Oto on. Jeżeli potwór choć trochę ma oleju w głowie, za swoją rezydencję wybrałby groty pod Urquhart. Ponoć takie są.

DSC_2051-1sm

DSC_2056-1sm

DSC_2058-1sm

DSC_2068-1sm

 

Jezioro twardo broni dostępu do swoich tajemnic. Już na głębokości kilkunastu centymetrów trudno cokolwiek dojrzeć – z powodu okolicznego czarnoziemu woda jest mało przejrzysta i niemal czarna. Ciekawym zjawiskiem jest też gra światła na powierzchni jeziora. Długość jeziora wynosi ponad 35km, a pogoda w Szkocji jest zmienna. I pisząc zmienna, mam na myśli bardzo zmienna. W ciągu jednej godziny potrafi się zachmurzyć, rozpogodzić, spaść deszcz, znowu zachmurzyć, popadać konkretnie, ponownie się rozpogodzić. W czasie, gdy sobie spokojnie płyniesz na wysokości kilometra dziesiątego, na piętnastym może padać deszcz, a nieco dalej – świecić słońce. W tym momencie ujrzysz niesamowity efekt gry światła – woda w jednym miejscu będzie się wydawać ołowiana, wręcz czarna, w innym granatowa, w jeszcze innym – błękitna.

 

DSC_2074-1sm

 

Ruszamy dalej. A dalej kilometry wody przede mną, kilometry za mną i ok. 200m pode mną. Czarnej, gęstej (na ile to możliwe), niebezpiecznej wody. Już się czujesz nieswojo?

DSC_2084-1sm

DSC_2102-1sm

DSC_2114-1sm

 

Chodź i usiądź, zmęczony człowieku

Edynburg. Setki, jeśli nie tysiące ławek. Każda imienna. Cudowne zjawisko, szczególnie w oczach przybysza z kraju, gdzie ławki są tylko na przystanku, a te w innych miejscach zbyt często się rozpadają lub stają się szczerbate.  

Lawki Edynburga

Po raz pierwszy z imiennymi ławkami zetknęłam się kilka lat temu w Whitby, małym nadmorskim miasteczku. Dlatego w Edynburgu zaskoczyły mnie nie tyle dedykacje, co liczba ławek. W parkach i na ulicy jest ich nieprzebrana ilość, dzięki czemu miasto nabiera bardzo przyjaznego dla pieszych oblicza. Centrum miasta, nie wspominając już o zapierającym dech w piersi zamku, znajduje się na wzgórzu. Po tuptaniu wte i wewte taka ławeczka jest na wagę złota.

DSC_2330-1

DSC_2271-1

Ławki fundują mieszkańcy i instytucje. O tym, kto jest fundatorem ławki i co lub kogo ona upamiętnia, informuje tabliczka. Czasami są to bardzo lakoniczne informacje, np. samo nazwisko. Innym razem można dowiedzieć się więcej. Powyższą ławkę znalazłam w królewskim ogrodzie botanicznym.

DSC_2272-1

DSC_2304-1

Każda taka ławka to czyjaś historia, ważne dla kogoś wydarzenie. W mieście łatwo zgubić poczucie więzi z innymi, codziennie mijają nas setki nieznajomych, obojętniejemy coraz bardziej, nie znamy nazwisk swoich sąsiadów. Edynburskie ławki zmusiły mnie do zatrzymania się na chwilę.

Ławki poświęcone żyjącym i zmarłym bliskim, przyjaciołom. To tak, jakby ci ludzie wciąż pozostawali duchem w swoim mieście. Można przyjść i porozmawiać albo w ciszy obejrzeć zachód słońca. Ławki, upamiętniające spotkania lub inne wydarzenia. Te nie przepadną w mrokach historii, zawsze będzie ktoś, kto chociaż przez kolejną chwilę będzie o nich pamiętać.

Ławki Edynburga mają jeszcze jeden wymiar. Ukazują więź mieszkańców ze swoim miastem. To oni tworzą miejsca, z którego mogą korzystać inni, często obcy, przypadkowi ludzie. To tak, jakby zaproponować zmęczonemu przechodniowi: chodź, odpocznij w moim ogrodzie. Po chwili będziesz mógł kontynuować swoją podróż, a ja nawet nie muszę wiedzieć, ani skąd pochodzisz, ani dokąd zmierzasz.

DSC_2331-1

DSC_2327-1

DSC_2314-1