5 kroków do pewności siebie za kółkiem

Zdałaś egzamin na prawo jazdy? Być może nawet za pierwszym razem (gratuluję!), ale teraz, gdy masz już własne auto i zaczynasz jeździć zupełnie sama, czujesz tak duży dyskomfort psychiczny, strach i kołotanie serca, że dalej wolisz dojeżdżać do pracy autobusem? Ten tekst jest dla ciebie, bo wiem, co czujesz. Ale najważniejsze, że wiem też, jak przestać bać się jeździć i zacząć czerpać z tego przyjemność.

samochod

Nigdy nie sądziłam, że długa podróż samochodem stanie się kiedyś dla mnie przyjemnością i fajną przygodą. 

Zacznę od mojej historii. Prawo jazdy otrzymałam w grudniu 2002 roku. Na ulicy leży śnieg, a zimowe słonce oślepia mnie na każdym większym skrzyżowaniu. W ośrodku egzaminacyjnym panuje lekki chaos, bo od 1 stycznia mają wejść nowe zasady egzaminów, których nikt do końca nie rozumie. Instruktorzy pohukują na kursantów, egzaminatorzy irytują się nawet najmniejszym błędem. Mój tata czeka zdenerwowany na ławce przy placu, a świadomość, że może być świadkiem mojej kompletnej porażki zupełnie mi nie pomaga.

No i udało się, za drugim razem wprawdzie, ale student bez poprawki jak żołnierz bez karabinu, prawda? Okazuje się jednak, że egzamin, to dopiero początek. Teraz trzeba usiąść za kółkiem i… jechać. Po kilku bardzo stresujących przejazdach oraz sytuacji, gdy ojciec wyrywa mi kierownicę z rąk, bo wydaje mu się, że nie panuję nad autem, przesiadam się na miejsce pasażera i chowam moje prawo jazdy. Na 12 lat. 

Jest kwiecień 2014. Siąpi deszcz, na ulicach Trójmiasta godziny szczytu, a ja jadę moją shiny Ibizką. Godzinę temu odebrałam ją od poprzedniego właściciela.  Jadę powoli, adrenalina szumi mi w uszach, nie zauważam połowy znaków, mijanych po drodze. Serce wali jak szalone. Ten stan będzie mi towarzyszyć jeszcze przez kilka miesięcy, za każdym razem, gdy mam ruszyć autem w miasto. Dzisiaj, nieco ponad rok od tego momentu, mam za sobątysiące kilometrów i jazda autem jest dla mnie czystą przyjemnością. Jak to się stało?

dyptyk_samochod

Dzięki temu, że do Grecji zabrałam swoje auto, mogłam dotrzeć do najpiękniejszych widoków i najciekawszych miejsc. 

Krok 1. Ucz się jeździć. Sama!

Jeżdżąc z instruktorem nie nauczysz się dobrze jeździć. Nie nauczysz się podejmować samodzielnych decyzji, podświadomie odpowiedzialność za błędy przerzucasz na instruktora, który przecież powinien zareagować zawsze, gdy coś pójdzie nie tak. To poczucie bezpieczeństwa jest zgubne i uzależniające.

W pierwszych miesiącach jeździłam autem wszędzie. Dosłownie! Nawet do pracy, choć miałam niecałe 2km. Po drodze musiałam skręcić w prawo (łatwe), potem w lewo (trudniej), przejechać skrzyżowanie bez świateł (uwaga na pierwszeństwo) i przecisnąć się miedzy zaparkowanymi na drodze samochodami. Proste? Teraz już tak, ale wtedy tak nie myślałam. Te przejażdżki traktowałam jak codzienną lekcję jazdy, tylko reagować i podejmować decyzje musiałam sama.

Stawiaj sobie zadania do zrealizowania: pojedź do sklepu inną drogą, niż zazwyczaj; przejedź się obwodnicą; zmieniaj pas, gdy przed tobą wlecze się autobus. Nie od razu wszystko, ale stopniowo wprowadzaj elementy, których dotychczas unikałaś. Z czasem wejdą ci w nawyk.

Krok 2. Your car is your castle

…czyli wolnoć Tomku w swoim autku.  Pamiętaj, to ty rządzisz w aucie, którym kierujesz. Jeżeli przeszkadza ci muzyka lub rozmowy pasażerów, poproś o ściszenie. Przed odjazdem sprawdź wszystkie lusterka, wysokość kierownicy, fotela, ustaw je tak, żebyś się czuła wygodnie. Usuń dyndające zawieszki, jeżeli cię rozpraszają. Zawieś maskotkę, jeżeli ci pomaga. Przez pierwszy miesiąc przy wsiadaniu za kółko zakładałam trampki i wyłączałam radio, bo tak czułam się lepiej. Teraz odpalam muzykę na full i jeżdżę na obcasach, nie pamiętam nawet, kiedy doszło do zmiany.

Bardzo pomocna była dla mnie nawigacja. Początkowo, kiedy musiałam gdzieś dojechać, sprawdzałam drogę na Google Maps. Najbardziej mnie przerażały lewoskręty i duże skrzyżowania z torami tramwajowymi, starałam się więc wybrać taką drogę, żeby ich uniknąć.

inthecar

Fajna ekipa w twoim samochodzie to pół sukcesu. Podczas dłuższych podróży graliśmy w zmodyfikowaną wersję miasta-państwa, razem szukaliśmy drogi, dużo rozmawialiśmy. Na zdjęciu: bijemy rekord, ile osób się zmieści do mojej Ibizki!

I jeszcze jedno: nie sadzaj obok tych, co cię irytują. Uwierz mi, lepiej będzie ci się jechało zupełnie samej, niż z ciągle (być może nawet z dobrych chęci) pouczającym cię tatą czy chłopakiem. Jednocześnie podglądaj  innych. Tak się nauczyłam m.in. parkować równolegle. Nie od razu, wiele razy się poddałam, ale jeszcze więcej razy próbowałam jeszcze i jeszcze raz. Podglądałam Hiszpanów, którzy potrafią się wcisnąć wszędzie, parkowałam wśród Greków w najbardziej dziwnych miejscach, bo inaczej się nie dało. Podglądam jak jeżdżą moi bliscy, a potem najlepsze patenty włączałam do mojej jazdy.

Krok 3. Faceci jeżdżą jak łajzy!

W Polsce panuje przekonanie, że kobiety jeżdżą jak baby, a mężczyźni przypisują sobie wrodzone umiejętności kierowania wszystkimi pojazdami. Stop. Nie pozwól sobie tak myśleć. Faceci równie często, co kobiety, jeżdżą jak łajzy: źle zaparkują, wymuszają pierwszeństwo, zagapią się, wloką się lewym pasem jezdni. Z tą różnicą, że mamy jakieś dziwne przyzwolenie błędy kobiet tłumaczyć „uwaga, baba za kierownicą!”, a panowie, nawet jak wtopią, mają tendencję do wypierania się swoich pomyłek.

Od mężczyzn możemy się uczyć pewności siebie. Ze świeżym prawkiem w ręku czują się jak rajdowcy, a przecież jeszcze długa droga przed nimi, jeśli chodzi o dobrą i bezpieczną jazdę samochodem.

dyptyk-2

Dłuższe wyjazdy nauczyły mnie więcej, niż instruktor

Krok 4. Jedź w długą podróż. Autem!

W pierwszym miesiącu mojej jazdy zrobiłam ponad 1000km trasą Gdynia – Wilno – Gdynia. Jadąc do Wilna bałam się jechać szybciej niż 90km/h, o wyprzedzaniu w ogóle nie było mowy. Wracając tę samą drogę przebyłam o 2h szybciej i zdarzyło mi się wyprzedzić nawet ciężarówkę. Dwa miesiące później przemierzyłam całe południe Hiszpanii wynajętym autem. Pomimo wąskich uliczek, serpentyn i zatłoczonych autostrad, oddałam je w idealnym stanie.

Te dwa samochodowe wypady nauczyły mnie więcej, niż instruktor, niż codzienna jazda po mieście. Później, gdy zaczęłam planować wyjazd do Grecji, wiedziałam już, że długa droga mi nie straszna. I że dam radę, choć wiele osób mi mówiło, że oszalałam.

dyptyk-1

Podróżowanie samochodem też może być przygodą, przekonałam się o tym nieraz.

Krok 5. Jesteś pełnoprawną uczestniczką ruchu drogowego

Już w pierwszych tygodniach za kółkiem czekała mnie duża niespodzianka. Nie spodziewałam się, że na trójmiejskich ulicach spotkam się z taką dozą wyrozumiałości dla początkującego kierowcy! Ale żeby o tym się przekonać, musiałam zrobić ten pierwszy, trudny krok – wyjechać z mojego bezpiecznego parkingu.

Życzę więc tym jeszcze pełnym obaw przed samodzielną jazdą wytrwałości. Jeżeli mi się udało, uda się i wam!

W chmurach. Opowieść o pewnej przygodzie

Dawno dawno temu, jeszcze gdy mieszkałam za górami i lasami w krainie siga siga, wybrałam się na przejażdżkę. Weekendowy wypad na ląd, do wielkiego świata. Spakowałam się w kwadrans i wklepałam do nawigacji nazwę miejsca, które wyszukałam w Google: Καλαμπακα. 

meteory_grecja

Z Xylokastro to tylko 400km, pomyślałam wieczór wcześniej, w weekend da radę obrócić w obie strony. Miejsce zadeptane przez turystów, myślałam już po drodze, ale skoro mam rzut beretem… Tak trafiłam do jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi.

kot_meteory

Jeżeli już komuś gdzieś mówiłam coś o zdecydowanie najpiękniejszym miejscu na ziemi, na przykład, gdy przemierzałam Andaluzję w czerwcowym słońcu albo gdy stałam na krawędzi kanionu na północy Armenii, to musicie wiedzieć, że Meteory, bo o nich dzisiaj chcę opowiedzieć, lądują jeszcze jeden punkt wyżej.

Ale najpierw były przygody.

przeprawa_Rio_antirio

Most Rio-Antirio mierzy ok. 3km i przejazd nim kosztuje 13e. O wiele bardziej się opłaca przeprawić promem, gdzie za auto osobowe zapłacimy 6,5e w jedną stronę. 

Do Meteor z Peloponezu prowadzą dwie drogi: można ruszyć na wschód, przez Ateny, jest to trasa dłuższa o jakieś 70km; i można pojechać na zachód, w stronę portowej Patry. Druga opcja jest zdecydowanie ciekawsza – jest tu i słynny most Rio-Antirio, i przeprawa przez zatokę, i (co ostatecznie skłoniło mnie do wybrania tej właśnie drogi) wielokilometrowe tunele w górach (autostrada Igoumenitsa-Saloniki).

Żegnam się więc z moimi współlokatorami, tankuję i ruszam, pierwszą przerwę planując gdzieś w połowie drogi. Toczę się w stronę przeprawy promowej znienawidzoną old highway, gdzie roboty drogowe trwają już od kilku lat, a pasy przejazdu wyznaczają tysiące pomarańczowych słupków i ograniczenia, których nikt nie przestrzega. Drogę tę, zwaną szumnie autostradą, przemierzyłam wiele razy w obie strony, z czasem stała się dla mnie najlepszą szkołą jazdy w stylu greckim. Szybko docieram do przeprawy promowej, łapię statek na drugą stronę i wychodzę na pokład porobić zdjęcia.

Madam? – słyszę za sobą. – Tire kaput. Miss, kaput tire!

Do mego auta podchodzi kierowca ciężarówki i wskazuje na tylne koło. Koło mojej Ibizki. Muszę wspomnieć, że gdziekolwiek się wybrałam samotnie podróżując po Grecji, dziewczyna za kółkiem samochodu z obcą rejestracją wzbudzała spore zainteresowanie. Na stacjach benzynowych wielokrotnie pytano mnie, czy na pewno diesel?, a u mechanika do wymiany koła czy wycieraczek zawsze miałam zaangażowany komplet pracowników. Dziwnym więc nie jest, że oto grecki tirowiec przygląda się akurat mojej Ibizce. I zauważa to, czego ja nie zauważyłam przez sto kilometrów: zupełnie zajechaną oponę.

No cóż, myślę, zaraz będzie jakaś stacja paliw, mam zapasowe, nic się nie stało, na pewno ktoś mi pomoże. Rechot złośliwego losu, który jak mały gremlin zataczał się dokoła mnie i mojego auta, podczas gdy godzinę później sympatyczny, sprowadzony z pobliskiej wsi mechanik oznajmia, że, po pierwsze, koło zapasowe w ogóle nie pasuje, i po drugie, opony nie da się już naprawić, musiał być epicki. Stoimy, uśmiechamy się, ja liczę stan mojego portfela, co idzie szybko, bo do liczenia jest niewiele, i muszę podjąć decyzję. Kupuję używaną oponę wątpliwej jakości i ruszam dalej, czy wracam, uprzednio kupiwszy używaną oponę wątpliwej jakości? Powrót to tylko 100km i bezpiecznie nocuję w swoim łóżku. Jechać dalej to ponad 350km trasą z nawigacji w nieznane i nocleg pod znakiem zapytania.

Prawdę mówiąc, wybór był prosty.

wymiana_kola

Mechanik przyjeżdża i odjeżdża trzy razy – najpierw próbujemy wpiąć zapasowe koło, później naprawić zepsutą oponę, ostatecznie przywozi inną, trochę już zużytą, ale z nią mogę ruszyć dalej. 

Kilka godzin później, gdy zrobi się już zupełnie ciemno, robię przerwę w przydrożnym barze. Gdzieś w środku lasu, w małej miejscowości. Dym papierosowy tak gęsty, że od razu zaczynają łzawić mi oczy. Zakaz palenia w miejscach publicznych, w tym także kawiarniach, restauracjach, knajpach, wszedł w Grecji w życie w 2009 roku. Według danych ministerstwa zdrowia, prawie połowa Greków nie wyobraża sobie życia bez dymka. Szacuje się, że na swój nałóg wydają 4,5 mld euro, czyli niemal tyle samo, co na rachunki za elektryczność.

Zaakceptowanie zakazu i prawa niepalących do oddychania czystym powietrzem, czyli proces, który w Polsce przeszedł niemal bezboleśnie, w Grecji utknął już na samym początku. Opór społeczny był tak duży, że żaden lokal nawet nie zamierzał upominać dmuchających dymem z papierosa do talerzy na sąsiednich stolikach. Cenną lekcję dostałam od znajomej greckiej nauczycielki, z którą wybrałam się raz na kawę. W lokalu pełnym nastolatków bez oporów odpalała papierosa za papierosem, strząsając popiół do podanej przez kelnera filiżanki. Formalny zakaz jest wszędzie, dlatego nie podają popielniczek – tłumaczyła. – Na pewno nie chodzilibyśmy do miejsc, gdzie rzeczywiście nie można palić!

Dym w barze skutecznie mnie zniechęca do jedzenia w środku, więc kawę i odgrzewaną tiropitę zabieram do samochodu. Sprawdzam na mapie, ile zostało do celu. Z powodu przymusowej przerwy na naprawę i wymianę opony jestem do tyłu prawie trzy godziny, a czeka mnie zjazd z autostrady i kilkadziesiąt kilometrów górskimi serpentynami aż do doliny z Meteorami. Nie jest to, na szczęście, mój pierwszy raz w takim terenie, choć pierwszy raz po zmroku. Chcę już być na miejscu.

kastraki_meteory

Wieś Kastraki położona jest u stóp najpiękniejszych skał, stąd jest rzut beretem do kilku ze słynnych monastyrów.

W ciemności mijam rozległe doliny, piękne małe kościółki na zboczach gór, zobaczę je dopiero za dwa dni, gdy tą samą drogą będę wracać do domu. Z obojętnością przejeżdżam też koło Kastraki, wsi położonej najbliżej skalistych monolitów, światło z ulic i domów nie dociera dalej niż kilkaset metrów i góry w nocy są zupełnie niewidoczne. Mieszkając w Xylokastro przyzwyczaiłam się do ciemności. W całej kontynentalnej Grecji ponadstutysięcznych miast jest tylko dziewięć. Podróżując po tym kraju w nocy zaczynasz doceniać każdą działającą latarnię, bo przy braku poświaty dużych miast ciemność jest nieprzenikniona, niemal gęsta i lepka.

Dojeżdżam do Kalampaki (po grecku: Kalabaka, zestawienie liter mp wymawiane jest dźwięcznym b), odnajduję mój pensjonat i padam spać. Ze zmęczenia nie słyszę nawet buczącej przez całą noc klimatyzacji, która w zimniejsze miesiące w tanich hotelach służy do ogrzewania pomieszczeń.

meteory_widok_z_okna

Rano budzik dzwoni przez kilka minut. Z dużym trudem udaje mi się wyłączyć kilka drzemek, z jeszcze większym wygrzebuję się z pościeli. Otwieram balkon, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. I wstaję jak wryta! Z okna, z balkonu, widzę skaliste ściany, po których spływa miękkie światło wschodzącego słońca. Szybko zaglądam do internetu, bo byłam przekonana, że Kalampaka jest położona kilka kilometrów od Meteor.

Miss, weź taksówkę i zobaczysz wszystkie klasztory w godzinę – dostaję od właścicielki pensjonatu małą mapkę okolicy. Czasy, gdy (jeżeli wierzyć legendzie) do monastyrów można było się dostać jedynie wspinając się trzeszczącą plecioną drabiną lub dając się wciągnąć przez mnichów w dużym koszu, dawno minęły. Wprawdzie w przewodniku czytam, że system ten funkcjonował jeszcze do połowy XX wieku, trudno mi uwierzyć, że w miejscu, gdzie dzisiaj jest asfaltowa droga, nie było wtedy chociażby najzwyklejszej ścieżki.

meteory-klasztory

droga_do_meteor

Krajobraz jest nie z tej ziemi. Do Meteor ciągną tłumy pielgrzymów i turystów, jedni w poszukiwaniu wyciszenia i oświecenia w wiekowych klasztorach, inni pragnąc poznać bogatą kulturę sakralną. Ta rozwijała się tu przez wieki. Początki podniebnych monastyrów historycy datują na połowę XIV wieku, kiedy św. Atanazy wzniósł się na skrzydłach orła na najwyższą ze skał i postanowił zbudować na niej niedostępny dla zwykłych śmiertelników Μεγάλο Μετέωρο – Wielki Meteor, Klasztor Przemienienia Pańskiego. Oprócz niego dzisiaj obejrzeć można pięć innych, normalnie funkcjonujących klasztorów. Do każdego z nich prowadzi wygodna droga, czasami tylko trzeba wspomóc się schodami.

megalo_meteora

wielki_meteor

meteory_widok

Meteory są miejscem, które jednocześnie zachwyca i trochę rozczarowuje. Poszukujący oświecenia mogą być zawiedzeni przede wszystkim brakiem warunków do uniesień duchowych. W sezonie, a ten zaczyna się w Grecji dość wcześnie, klasztory huczą głosami turystów i klaksonami autokarów. Dlatego, żeby w spokoju przyjrzeć się malunkom ściętych przez tureckich najeźdźców głów świętych, posłuchać tubalnego śpiewu zakonników, zapalić świeczkę na wejściu bez przepychania, trzeba tu przyjechać zimą.

monastyr_swiece

W drugiej połowie listopada pogoda jeszcze dopisuje, choć w nocy temperatura spadła do zera i musiałam zakładać na siebie wszystko, co miałam ze sobą, a miałam niewiele – w tym czasie wybrzeże Xylokastro grzało się w słońcu, a ostatni turyści pluskali się w morzu. Jak Grecja długa i szeroka, na zmiany pogody trzeba być przygotowanym. Jeżeli w marcu półwysep Mani rozkwita wszystkimi kolorami tęczy, to kilkadziesiąt kilometrów w głąb Peloponezu będzie leżał jeszcze śnieg, a zbocza Tajgetu będą pokryte solidną puchową kołdrą. Wczesna wiosna to słoneczna plaża na południu i narty w centralnej Grecji.

spodnica_monastyr

Wchodząc na teren klasztoru pamiętaj, żeby wyglądać skromnie. Nie ważne, jak bardzo byś chciała zostać w podniebnej twierdzy, zapomnij o dekolcie, krótkich spodenkach, a nawet zwykłych jeansach – na wejściu dostaniesz powłóczystą spódnicę, która skutecznie odpędzi wszelkie kosmate myśli na twój temat.

DSC_6011-1sm

meteory-widok

Czymże byłaby Grecja bez kotów

widok_z_gory

Asfaltowa droga prowadzi prawie na sam szczyt skały. Pod tym względem Grecy są niesamowici – wybudują drogę na każdą górę, jeżeli z jakichś powodów będą musieli na niej bywać częściej. Na sugestie, że po górach można wędrować, większość patrzy z niedowierzaniem, a na pomysł zdobycia, na przykład, któregoś ze szczytów Tajgetu, prawie każdy Grek popuka się w czoło. W greckich górach próżno szukać wytyczonych szlaków – pojedyncze znajdziemy może w okolicach Olimpu, ale są one tworzone już z myślą o zwariowanych turystach przez lokalne przedsiębiorstwa, działające w branży turystycznej.

Podobnie w Meteorach. Urokowi okolicy bardzo trudno się oprzeć, chcesz spakować kanapki, wziąć kijek i wyruszyć śladem pradawnych pustelników. Ale w sposób cywilizowany nie masz za bardzo jak. Drogi, prowadzące do monastyrów nie mają nawet normalnego pobocza dla tych, co w swoim nieogarniętym rozsądnym umysłem szaleństwie chcą dotrzeć na górę o własnych siłach.

widok_gory

swiety_obrazek_meteory

grecka_flaga

widok_Z_tarasu

Οχι, not Germania! – powtarzam już bez emocji. Początkowo próbowałam tłumaczyć, że Polska, Poland, Πολωνία, ale za dwudziestym siódmym razem przestaję. To dopytywanie się, czy przypadkiem nie jesteś z Niemiec, stało się trochę męczące, tak, jakby Niemcy były jedynym krajem w Europie. Siedzę w barze souvlaki i czekam na pitę z mięsem. Duży Grek w poplamionym tłuszczem fartuchu łypie na mnie spode łba. Gut, Merkel kaput – rzuca w moją stronę i pokazuje charakterystyczny gest poderżnięcia gardła. Są miejsca, gdzie niechęć do Niemiec jako kraju najbardziej winnego sytuacji gospodarczej w Grecji, jest bardzo zauważalna. Szczerze współczuję moim współlokatorom-Niemcom, którzy pracując w przedszkolu nasłuchali się od dzieciaków różnych bzdur o swoim narodzie. Jednocześnie nikt ich osobiście nie utożsamia z diaboliczną Merkel, tak jakby ci „oswojeni” Niemcy w ogóle nie byli Niemcami. Ale wystarczy wyjść na piątkowy targ albo usiąść posłuchać staruszków przy porannej kawie, żeby znowu usłyszeć już ja wiem, kto doprowadził Grecję do bankructwa!

Grek w brudnym fartuchu podaje mi najlepsze souvlaki, jakie jadłam. A może po prostu jestem strasznie głodna, po godzinach wtłaczania do płuc świeżego powietrza na szczycie skał. Wyciąga też z kieszeni jabłko i kładzie mi na stole.  For free – słyszę. Grecy. Kto ich zrozumie?

dual3-napis

taras_klasztoru

DSC_6109-1sm-napis

Zachodzące słońce obserwuję z urwiska z widokiem na jeden z żeńskich klasztorów. Po prawej mam dolinę z rozsypanymi klockami domków Kalampaki i srebrzącą się rzeką w oddali. Na horyzoncie odległe góry. Błoga cisza, lekki wiatr i odczuwalnie spadająca temperatura powietrza. Stoję i chłonę obraz zupełnie magiczny. Na myśl przychodzi mi jeden z obrazów Beksińskiego i ten świat staje się jeszcze bardziej odrealniony. Takim go chcę zapamiętać.

Następnego dnia opieram się pokusie, żeby zostać tu dzień dłużej i ruszam w drogę powrotną. Moją Ibizkę pokrywa solidna warstwa kurzu, obiecuję jej, że jak teraz nie będzie kaprysić, to zafunduję jej prysznic po powrocie. Mała spisuje się tym razem na medal i choć po drodze przystajemy jeszcze kilka razy obejrzeć widoczki, do Xylokastro docieram bez przygód i w zaplanowanym czasie.

ibizka_w_meteorach

Hej, to już koniec tej opowieści, jeżeli dotrwaliście aż do tego miejsca – gratuluję i dziękuję! Jestem ciekawa, jak wy zapamiętaliście Meteory. Zwiedzaliście, byliście przejazdem, a może robiliście w tym miejscu coś zupełnie niecodziennego? Piszcie, bo jestem pewna, że jeszcze tam wrócę i chętnie skorzystam z waszych sugestii i rad.

Grecja, a dokładniej Peloponez, był moim domem przez pół roku. Coselfie na kanale isthmia mnie urzekło i co udało mi się zobaczyć, przeczytacie na Peloponez Jak Malowany, tworzony z myślą o wszystkich, kto planuje wyjazd do tego kraju. Zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami i doświadczeniami!

Sarajewo. Ostatni przystanek w podróży

Są momenty, które chcesz chłonąć. Gdy szkoda ci czasu na wyciąganie aparatu, szczególnie, że na zdjęciu nie da się uwiecznić tego, co najważniejsze: atmosfery, luzu, wzruszenia i przemyśleń. Tak było, gdy dotarliśmy do Sarajewa – po długiej, męczącej drodze czekało na nas żywe, gwarne i prawdziwe miasto. Nie zepsute jeszcze przez turystów, miasto, które można odkrywać przez pryzmat wielu wymiarów: wielości religii, bogatej historii, krwawej wojny, ale też bałkańskich smaków i życzliwych ludzi. 

Do stolicy Bośni i Hercegowiny docieramy późnym wieczorem piątego dnia podróży. Zarezerwowana kawalerka w zaułku słynnej Baščaršiji czeka z kluczem w drzwiach. Próżno rozglądam się dokoła – właściciela ani nikogo innego nie widać. Ważne jednak, że jest i że możemy w końcu odpocząć.

sarajevo

Rano zza okna słychać nawoływania muezina. Otwierają się pracownie, małe sklepiki i kawiarnie – jesteśmy w samym sercu starego miasta, wschodniej części Sarajewa, przecznicę dalej zaczyna się ulica Logavina, której mieszkańcy stali się dla mnie przewodnikami po Sarajewie.

Kontrasty

[grey_box]Na ulicy Logavinej wznoszą się trzy meczety o białych minaretach, sterczących ponad charakterystyczną sarajewską linię dachów. W promieniu kilku przecznic znajduje się stara cerkiew prawosławna, katedra katolicka i muzeum żydowskie.*[/grey_box]

Według historyków, islam do Bośni i Hercegowiny dotarł w XV wieku wraz z podbojami osmańskimi – nową religię przyjmowali Słowianie, od stuleci zamieszkujący te tereny. I rzeczywiście – na ulicach Sarajewa dziewczyny noszące chusty rzadko mają orientalne rysy. Przez setki lat w Bośni były obecne różne religie. Według spisu ludności w 1991 roku 44% ludności stanowili muzułmanie, 31% – prawosławni, 17% – katolicy. Pikantna potrawa w bałkańskim kotle religijno-kulturowym po cichu bulgotała przez bardzo długi czas, a doprawiały ją kolejne mocarstwa – od osmańskiego imperium zaczynając, na amerykańsko-rosyjskiej przepychance o wpływy kończąc.

W konstytucji z czasów Tity, z początku lat siedemdziesiątych, Muzułmanie w Jugosławii otrzymali status narodu i w tym znaczeniu słowo to pisane jest z dużej litery, w odróżnieniu od określenia wyznawców islamu, pisanego małą. Bośniackich muzułmanów określa się też nazwą Boszniacy. Tym sposobem mamy w Bośni i Hercegowinie trzy narody: Boszniaków, Serbów i Chorwatów. Co ciekawe, spis ludności w 1991 r. był ostatnim, jaki przeprowadzono w kraju.

sarajevo-tramwaj

Architektura miasta również odzwierciedla kolejne następujące po sobie epoki podlegania różnym imperiom: historyczna dzielnica tureckich bazarów, będąca spadkiem po imperium osmańskim, dalej okazałe różowe i żółte gmachy ze zdobieniami charakterystycznymi monarchii austro-węgierskiej, jeszcze dalej betonowe bloki, dobrze znane i nam z czasów komunistycznych.

Zbocza gór

W drodze do Sarajewa zaskoczyła nas pogoda. Gdy rano wyjeżdżaliśmy ze słonecznego Dubrownika, nikt nawet się nie spodziewał, że dolinę, w której położona jest stolica Bośni i Hercegowiny, otacza prawdziwa zima (przypomnę, że była to połowa kwietnia). Szczyty gór pokrywały śnieżne czapy. A ich zbocza – białe groby.

[grey_box]Na muzułmańskim cmentarzu w górnej części ulicy Logavinej od początku wojny przybyło pięćset sześćdziesiąt jeden nowych grobów.[/grey_box]

logavina2

Logavina-groby

Gdziekolwiek się nie spojrzy, w oddali na zboczach dojrzysz kolejne, niekończące się białe nagrobki. Szacuje się, że w mieście w czasie oblężenia zginęło lub zaginęło około 10 tysięcy osób. Ludzie ginęli w pojedynkę, od kul snajperów, umierali w towarzystwie sąsiadów i znajomych, trafieni granatami moździerzowymi, nie wracali z kolejki po wodę. Największą tragedią była masakra na rynku Markale, kilka minut spacerem od Logavinej. Niektórzy uważają, że gdyby do niej nie doszło, nie byłoby interwencji NATO i później także Dayton, a przynajmniej nie w 1995 r.

sarajevo-srebrenica

W czasie wojny stanęły wszystkie miejskie zakłady produkcyjne, z wyjątkiem browaru i fabryki papierosów. Brakowało słodu, więc Sarajevska Pivara warzyła z ryżu erzac piwa – serwowano go w punkcie poboru wody tuż przy browarze. W mieście panował niedobór wody, ponieważ główne ujęcie wody pitnej przeszło w ręce Serbów. Ci, co nie mieli na wyposażeniu własnej studni, korzystali z jednego z publicznych punktów, czerpiących wodę z ujęcia w miejscowym browarze. Ludzie ustawiają się w kolejki po wodę. Kolejki widać z daleka, i opłaca się posłać pocisk z moździerza – pisał Dawid Warszawski w reportażu dla Wyborczej.

sarajevski_brovar

Dwie dekady

Dwadzieścia lat to niewiele – stwierdził Denis, białoruski couchsurfer, którego niedawno gościłam u siebie. Dwadzieścia lat to całe pokolenie – stwierdzam ja. Całe życie dla ludzi nieco młodszych ode mnie. Ludzi, którzy w Sarajewie nie znają Sarajewa sprzed.

Mamy w Gdańsku, na Westerplatte, napis widoczny z daleka: „Nigdy więcej wojny”. Myśl ta nieustannie towarzyszyła mi podczas spacerów Logaviną i po Starym Gradzie. I nie tylko tam.

kule_dom

tablice_szkola

Układ pokojowy zawarty w Dayton w 1995 roku zakończył wojnę, dzieląc Bośnię na Federację Muzułmańsko-Chorwacją i Republikę Serbską. W teorii, zachowanie równowagi pomiędzy udziałem we władzy poszczególnych narodowości zamieszkujących państwo ma zapewnić pokój i sprawiedliwość.

[grey_box]Wiosną 2011 roku Bośnia znalazła się w groteskowej sytuacji, kiedy Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej zagroziła niedopuszczeniem reprezentacji kraju do rozgrywek, ponieważ na czele Piłkarskiej Federacji Bośni i Hercegowiny stało trzyosobowe gremium, a nie jeden prezes, jak tego wymaga FIFA.[/grey_box]

Z drugiej strony, trzyosobowe prezydium oraz kwotowy udział wszystkich narodów w każdej liczącej się instytucji do kolejnych problemów. System utrwala podział,: każdy obywatel powinien się zdecydować, kim jest – w tym systemie nie wystarczy, że jesteś obywatelem Bośni i Hercegowiny, musisz być albo Boszniakiem, albo Chorwatem, albo Serbem.

O tym, że Bośnia i Hercegowina nie jest jednolitym państwem, sugerują różne znaki, które mijamy przemierzając kraj z południa na północ. Na początku jednak nie jesteśmy w stanie odpowiednio zinterpretować zamazanych farbą nazw miejscowości czy napisów na ścianach budynków.

Najpierw więc, na południowym zachodzie, z dwujęzycznych tablic informacyjnych wykreślane są napisy cyrylicą. Na północy role się odwracają – zamazane są te napisane alfabetem łacińskim. I flagi. W pewnym momencie nie widać już bośniackiego granatu i złota, zastępuje je serbski trzykolor.

dyptyk4

[grey_box]Mapa rozkładu populacji pokazuje, że po wojnie Bośniacy przeprowadzili się do miast i dzielnic zamieszkiwanych przez ich grupę etniczną, utrwalając linię podziału. (…) Serbska strategia czystek etnicznych przyniosła zamierzony efekt. Coraz więcej ludzi zamyka się w enklawach etnicznych.[/grey_box]

Nawet taka Srebrenica. W 1991 roku 75% mieszkańców miasta stanowili Muzułmanie. Dzisiaj znajduje się na terytorium Republiki Serbskiej, większość muzułmańskich uchodźców nie wróciło i nie chce wrócić do swoich dawnych domów. Podobnie jest z wieloma innymi miejscowościami, w niektórych znajdziemy tablice upamiętniające makabryczne wydarzenia z wojny, miejsca masowych grobów.

derventa

derventa

W latach siedemdziesiątych ludność Derventy stanowili: 43% Muzułmanie, 30% Chorwaci, 21% Serbowie. W książce Barbary Demick znajdziemy historię muzułmańskiej rodziny, uciekającej z tego miasta przed pogromami. Dzisiaj proporcje narodowościowe zupełnie się zmieniły, a pomnik na wjeździe informuje o zamordowanych przez zbrodniarzy wojennych Serbach.

W ogóle, przygraniczne tereny są bardzo przygnębiające. Opuszczone wsie, spalone i na wpół zburzone domy, porośnięte krzewami ruiny gospodarstw. W tym miejscu dwadzieścia lat to rzeczywiście niewiele.

czas-sarajewo

Rozpisałam się o sprawach smutnych, przeszłości miasta, bo właśnie one sprawiły, że Sarajewo znalazło się ma mapie mojej podróży. Jednak stolica Bośni i Hercegowiny niewątpliwie ma w sobie coś szczególnego, jakąś taką autentyczność, o której wspomniałam już na wstępie. Czuje się to w ludziach, w ich wyluzowanym sposobie bycia, otwartości do innych, w atmosferze panującej na ulicach, w kawiarniach, knajpach. O tym więc będzie kolejny, i chyba ostatni, odcinek pokładowego dziennika podróży Xylokastro – Gdynia.

* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Barbary Demick „W oblężeniu. Życie pod ostrzalem na sarajewskiej ulicy”. 

Dzień 5: Dubrovnik, Mostar, Sarajewo

DZIEŃ 5. Dubrovnik (Chorwacja) – Mostar (Bośnia i Hercegowina) – Sarajewo (Bośnia i Hercegowina) / 270km / kolejna wizyta w serwisie i łapiemy flaka w górach

A więc Dubrovnik! W wieczór naszego przyjazdu nad zatoką szaleje wiatr, a my zmęczeni i przeziębieni szukamy noclegu. Jednak już w świetle latarń wąskie uliczki starego miasta robią niesamowite wrażenie, a zatrzęsienie kawiarni i pubów obiecuje solidne zaplecze kulinarne. Rano chcemy słońca, nie widzieliśmy go od Grecji.

dubrovnik_lato

Dubrovnik to piękne miejsce na wakacyjny wypad

Dubrovnik na naszej mapie podróży znalazł się trochę z przypadku: grając w pijacką grę przy oglądaniu powtórek Gry o Tron ktoś z moich znajomych wspomniał, że wiele scen z King’s Landing powstało właśnie w tym mieście. Już na miejscu dowiedziałam się, że chodzi m.in. o przyjęcie weselne Joffrey’a i imponujące mury królewskiej stolicy, znane z serialu. Dubrowniczanie nie próżnują – w mieście można wybrać się na wycieczkę śladami Gry o Tron oraz zaopatrzyć się w liczne pamiątki z postaciami serialu.

kings_landing

game_of_thrones

dubrovnik

Plan na dzień mamy bardzo ambitny: do południa odpoczywamy, grzejemy się w słońcu i smakujemy nadmorski klimat, a po południu ruszamy dalej w drogę, do Sarajewa. Liczba kilometrów jest nieduża, więc z wyjazdem nie śpieszy nam się w ogóle. Gdy leniwie docieramy do auta, czekają na nas dwie niespodzianki.

piekarnia_pljeskavica

Na śniadanie odwiedzamy małą piekarnię, a na obiad zamawiamy pljeskavicę z pindżurem

Pierwsza – mandat za brak opłaty parkingowej. Chyba muszę zejść na ziemię i zacząć myśleć po europejsku – hej, to nie Grecja, gdzie możesz zaparkować w dowolnym miejscu! Mandat jest niewysoki, ok. 10 euro, więc postanawiam, że go zapłacę. Ruszamy w poszukiwaniu banku lub poczty. I tu zauważamy kolejną, jeszcze mniej przyjemną rzecz. Kontrolka w aucie sygnalizuje, że coś jest nie tak z silnikiem. Atmosfera w aucie robi się nieco nerwowa.

selfie_dubrovnik

Jeszcze nie wiem, jakie przygody nas dziś czekają. Smile, you’re in King’s Landing!

widok_zatoka

Kojący widok za warsztatem Gorana

Podpytujemy ludzi o dobry serwis i niedługo trafiamy do Gorana, specjalisty od Seatów. Musimy chwilę zaczekać, czas się dłuży, koimy nerwy pięknym widokiem na kolejną zatoczkę tuż za Dubrovnikiem. Przy okazji przyglądam się chorwackim kunom. Na awersie kun widnieją… kuny!

kuny_waluta_chorwacja

Komputer wykrywa w samochodzie wiele błędów, ale to, co spowodowało alarm jest, na szczęście, niegroźną usterką, z którą możemy jechać do Polski. Kamień z serca! Żegnamy się z Goranem bardzo serdecznie, nie chce kasy za poświęcony dla nas czas. A mandat? Chorwacka poczta, do której udało nam się dotrzeć po drodze, kończy pracę o 12…

Zanim odbijemy na północ, na Mostar i Sarajewo, jedziemy jeszcze chwilę pięknym chorwackim wybrzeżem. Droga wije się między wzgórzami i zatokami, chciałoby się zatrzymać i zostać tu na dłużej. Wtem! Chorwacko – bośniacka granica, z niesamowitym widokiem na adriatyckie wyspy. A za kilka kilometrów… kolejna. Bośniacko – chorwacka. Sprawdzamy mapę i dopiero teraz widzimy, że Bośnia i Hercegowina ma kilkukilometrowy dostęp do morza, wąski klin wbity w Chorwację.

dubrovnik_okolice

Chorwackie wybrzeże jest skaliste i postrzępione, wygląda zjawiskowo

Tego dnia przekraczamy granicę Bośni i Hercegowiny oraz Chorwacji trzykrotnie. Jedziemy już na północ, kierując się na Mostar, i podziwiamy jedne z najpiękniejszych widoków, jakie dane mi było widzieć. Droga biegnie wzdłuż rzeki Neretwy, a rzeka wije się w wąwozie pięknych, skalistych gór. Gra cieni o zmierzchu, opuszczone torowiska i wąska droga tworzy niesamowity klimat. Żałujemy, że z powodu straconego w serwisie czasu szybko już się ściemni i nie będziemy mogli podziwiać tej okolicy w świetle dnia.

Docieramy do Mostaru, nieformalnej stolicy Hercegowiny, który słynie swoim zabytkowym mostem. Wkrótce, już w Sarajewie, dowiemy się również o jego burzliwej niedawnej historii…

mostar

Hercegowina

W Mostarze robimy krótki spacer, ale czas nas goni i szybko ruszamy dalej. Gdy spotykamy na drodze ciężarówkę, sypiącą na drogę sól, jestem bardzo zaskoczona. Po słonecznym przedpołudniu nad Adriatykiem oraz dobrych warunkach od granicy z Chorwacją, widok ten jest nieco surrealistyczny. Wkrótce jednak trafiamy w niezwykle gęstą mgłę, po wyjściu z której widzimy zupełnie ośnieżony krajobraz. I pisząc „ośnieżony” mam na myśli zimę w pełnej krasie. Ostatnie kilometry wloką się niemiłosiernie.

Gdy nawigacja wskazuje 25km do celu, samochód jadący za nami zaczyna dawać znaki światłami. Zjeżdżamy razem na pobocze. „Guma!” – woła do nas kierowca starej łady. Gorąca kawa i wygodne łóżko jeszcze zaczeka…

Mamy odrobinę farta, bo zjeżdżamy akurat na stacji benzynowej. Rozładowujemy walizki i razem z sympatycznym chłopakiem ze stacji zaczynamy działać. Dzięki połączeniu sił pechowe koło ląduje wkrótce w bagażniku i można jechać dalej. Mimo to gdzieś tam w środku drąży duszę mały niepokój – co jeszcze może się zepsuć tego dnia?

pech_bosnia

Późnym wieczorem docieramy do miejsca noclegu: małe mieszkanie w zaułku sarajewskiej Baščaršiji. Z okazji pomyślnego końca dnia otwieramy jedno z moich greckich win i mamy zamiar solidnie odespać dzień pełen przygód.

C.D.N.

Dziennik pokładowy podróży Xylokastro – Gdynia: przeczytaj, jak było w Grecji, Macedonii, Czarnogórze i Albanii >>