Jak podróżować po Gruzji?

Jednym z najczęściej zadawanych mi pytań o Gruzję jest… jak podróżować po tym kraju? Sama też szukałam podobnej informacji przed wyjazdem. Martwiłam się, że trudno będzie znaleźć odpowiedni transport, że ktoś będzie chciał nas oszukać itd. W rzeczywistości okazało się, że podróżowanie po Gruzji jest bardzo łatwe i tanie.

Loty do Gruzji

Zacznijmy jednak od początku. Jak do Gruzji dotrzeć najtaniej? Najpopularniejsze połączenia z Polski to loty WizzAir i LOTu. WizzAir oferuje bezpośrednie loty z Warszawy do Kutaisi, natomiast Polskie Linie Lotnicze – do Tbilisi. Z Warszawy do Tbilisi polecimy też Ukraińskimi Liniami z przesiadką w Kijowie i jest to najtańsza opcja, jeżeli bierzemy pod uwagę opcję z bagażem rejestrowanym (choć ta cena jest zależna od kursu dolara).

lot_ukrainskie_linie

[grey_box]Polskie Linie Lotnicze LOT, Warszawa – Tbilisi: 370 zł.

Wizz Air, Warszawa – Kutaisi: 359 zł.

Ukraińskie Linie Lotnicze, Warszawa – Kijów – Tbilisi: 87 USD [/grey_box]

Powyższe ceny dotyczą podróży w jedną stronę, wyszukane na stronach wspomnianych linii lotniczych (styczeń 2016).

Transport miejski w Tbilisi

Transport publiczny w stolicy Gruzji, Tbilisi, jest rozbudowany. Są tu autobusy, mikrobusy (tzw. marszrutki), metro i kolejka linowa. Nie jestem pewna, czy funkcjonują bilety papierowe (podobno w autobusach tak), bo posługiwałam się kartą miejską prepaid (na zdjęciu: biała). Kartę taką można kupić (koszt w 2015 r. – 2 lari, czyli ok. 3,50zł) na dowolnej stacji metro i kolejki linowej, doładować dowolną kwotą i potem odbijać w specjalnym urządzeniu po wejściu do pojazdu lub przed wejściem do metra.

gruzja_trANSPORT

Metro ma dwie linie i jest to najwygodniejszy transport do dworca kolejowego oraz autobusowego (Didube). Pierwszym moim wrażeniem po wejściu na stację metra przy ulicy Rustaveli w centrum było „wow, ale głęboko!”. Tym bardziej zaskakująca jest część trasy przebiegająca na powierzchni ziemi. Na każdej stacji przy wejściu do metra jest pracownik, który pilnuje porządku i (jeżeli pytany po rosyjsku) może pomóc znaleźć drogę lub kierunek.

metro-tbilisi

metro-gruzja

Po Tbilisi poruszaliśmy się pieszo (i metrem), dlatego nie miałam okazji skorzystać z autobusów i marszrutek, ale jeździ ich po mieście bardzo dużo. Marszrutka staje na żądanie (można wsiąść/wysiąść nie tylko na przystankach), autobusy zatrzymują się, rzecz jasna, na przystankach.

autobusy_tbilisi

Do sieci transportu publicznego w Tbilisi zalicza się też kolejkę linową na wzgórze z pomnikiem Matki Gruzji. Jest to miejsce warte odwiedzenia ze względu na piękny widok. Kolejka linowa startuje z drugiej strony rzeki i unosi pasażerów nad dachami miasta. Przejażdżka funikularem, który kursuje do parku rozrywki na wzgórzu po drugiej stronie miasta, wymaga zakupu na miejscu innej karty prepaid, ale jest ona również niedroga (na zdjęciu: zielona karta).

kolejki_linowe

Transport międzymiastowy

W Gruzji mieliśmy okazję pojechać w góry, do Kazbegi (oficjalna obecna nazwa to Stepancminda) oraz nad morze do Batumi. I, przy okazji, przetestowaliśmy różne formy transportu międzymiastowego: samochód prywatny, rozklekotaną marszrutkę oraz pociąg (1 i 2 klasę).

gruzja_krowa

Na dworcu Didube można złapać autobus/marszrutkę w zasadzie do dowolnego miasta Gruzji. Są też „taksówkarze”, którzy oferują przejazd samochodem prywatnym. Tak poznaliśmy m.in. Beso z Kazbegi. Cena za przejazd była niewiele wyższa od ceny biletu na marszrutkę na tej trasie, a mogliśmy się zatrzymać na obiad i w kilku najbardziej malowniczych miejscach po drodze. Z gór do Tbilisi wracaliśmy marszrutką i była to przejażdżka w stylu rajdowym.

Z Tbilisi do Batumi pojechaliśmy pociągiem w drugiej klasie, natomiast z Batumi do Tbilisi w pierwszej klasie, która była niewiele droższa od drugiej. Różnica komfortu również nie była znacząca. Bilety sprawdzane są przy wejściu, a w pociągu są dostępne automaty ze słodyczami i kawą oraz bezpłatny internet.

dworzec_batumi

pociag_batumi_tbilisi

W górach są miejsca, gdzie nic zmotoryzowanego poza samochodami terenowymi z napędem na 4 koła nie dojedzie, dlatego planując wynajem auta warto wybrać właśnie takie. Na przykład w Tuszetii drogi w ogóle są rzadkością, przez co jest to idealny kierunek dla miłośników pieszych, konnych i off roadowych wędrówek.

Spakować się i… w drogę! 

[grey_box]Podobne tematy: O czym warto pamiętać, wyruszając w podróż samochodem? >> || Droga jest celem >>[/grey_box]

5 kroków do pewności siebie za kółkiem

Zdałaś egzamin na prawo jazdy? Być może nawet za pierwszym razem (gratuluję!), ale teraz, gdy masz już własne auto i zaczynasz jeździć zupełnie sama, czujesz tak duży dyskomfort psychiczny, strach i kołotanie serca, że dalej wolisz dojeżdżać do pracy autobusem? Ten tekst jest dla ciebie, bo wiem, co czujesz. Ale najważniejsze, że wiem też, jak przestać bać się jeździć i zacząć czerpać z tego przyjemność.

samochod

Nigdy nie sądziłam, że długa podróż samochodem stanie się kiedyś dla mnie przyjemnością i fajną przygodą. 

Zacznę od mojej historii. Prawo jazdy otrzymałam w grudniu 2002 roku. Na ulicy leży śnieg, a zimowe słonce oślepia mnie na każdym większym skrzyżowaniu. W ośrodku egzaminacyjnym panuje lekki chaos, bo od 1 stycznia mają wejść nowe zasady egzaminów, których nikt do końca nie rozumie. Instruktorzy pohukują na kursantów, egzaminatorzy irytują się nawet najmniejszym błędem. Mój tata czeka zdenerwowany na ławce przy placu, a świadomość, że może być świadkiem mojej kompletnej porażki zupełnie mi nie pomaga.

No i udało się, za drugim razem wprawdzie, ale student bez poprawki jak żołnierz bez karabinu, prawda? Okazuje się jednak, że egzamin, to dopiero początek. Teraz trzeba usiąść za kółkiem i… jechać. Po kilku bardzo stresujących przejazdach oraz sytuacji, gdy ojciec wyrywa mi kierownicę z rąk, bo wydaje mu się, że nie panuję nad autem, przesiadam się na miejsce pasażera i chowam moje prawo jazdy. Na 12 lat. 

Jest kwiecień 2014. Siąpi deszcz, na ulicach Trójmiasta godziny szczytu, a ja jadę moją shiny Ibizką. Godzinę temu odebrałam ją od poprzedniego właściciela.  Jadę powoli, adrenalina szumi mi w uszach, nie zauważam połowy znaków, mijanych po drodze. Serce wali jak szalone. Ten stan będzie mi towarzyszyć jeszcze przez kilka miesięcy, za każdym razem, gdy mam ruszyć autem w miasto. Dzisiaj, nieco ponad rok od tego momentu, mam za sobątysiące kilometrów i jazda autem jest dla mnie czystą przyjemnością. Jak to się stało?

dyptyk_samochod

Dzięki temu, że do Grecji zabrałam swoje auto, mogłam dotrzeć do najpiękniejszych widoków i najciekawszych miejsc. 

Krok 1. Ucz się jeździć. Sama!

Jeżdżąc z instruktorem nie nauczysz się dobrze jeździć. Nie nauczysz się podejmować samodzielnych decyzji, podświadomie odpowiedzialność za błędy przerzucasz na instruktora, który przecież powinien zareagować zawsze, gdy coś pójdzie nie tak. To poczucie bezpieczeństwa jest zgubne i uzależniające.

W pierwszych miesiącach jeździłam autem wszędzie. Dosłownie! Nawet do pracy, choć miałam niecałe 2km. Po drodze musiałam skręcić w prawo (łatwe), potem w lewo (trudniej), przejechać skrzyżowanie bez świateł (uwaga na pierwszeństwo) i przecisnąć się miedzy zaparkowanymi na drodze samochodami. Proste? Teraz już tak, ale wtedy tak nie myślałam. Te przejażdżki traktowałam jak codzienną lekcję jazdy, tylko reagować i podejmować decyzje musiałam sama.

Stawiaj sobie zadania do zrealizowania: pojedź do sklepu inną drogą, niż zazwyczaj; przejedź się obwodnicą; zmieniaj pas, gdy przed tobą wlecze się autobus. Nie od razu wszystko, ale stopniowo wprowadzaj elementy, których dotychczas unikałaś. Z czasem wejdą ci w nawyk.

Krok 2. Your car is your castle

…czyli wolnoć Tomku w swoim autku.  Pamiętaj, to ty rządzisz w aucie, którym kierujesz. Jeżeli przeszkadza ci muzyka lub rozmowy pasażerów, poproś o ściszenie. Przed odjazdem sprawdź wszystkie lusterka, wysokość kierownicy, fotela, ustaw je tak, żebyś się czuła wygodnie. Usuń dyndające zawieszki, jeżeli cię rozpraszają. Zawieś maskotkę, jeżeli ci pomaga. Przez pierwszy miesiąc przy wsiadaniu za kółko zakładałam trampki i wyłączałam radio, bo tak czułam się lepiej. Teraz odpalam muzykę na full i jeżdżę na obcasach, nie pamiętam nawet, kiedy doszło do zmiany.

Bardzo pomocna była dla mnie nawigacja. Początkowo, kiedy musiałam gdzieś dojechać, sprawdzałam drogę na Google Maps. Najbardziej mnie przerażały lewoskręty i duże skrzyżowania z torami tramwajowymi, starałam się więc wybrać taką drogę, żeby ich uniknąć.

inthecar

Fajna ekipa w twoim samochodzie to pół sukcesu. Podczas dłuższych podróży graliśmy w zmodyfikowaną wersję miasta-państwa, razem szukaliśmy drogi, dużo rozmawialiśmy. Na zdjęciu: bijemy rekord, ile osób się zmieści do mojej Ibizki!

I jeszcze jedno: nie sadzaj obok tych, co cię irytują. Uwierz mi, lepiej będzie ci się jechało zupełnie samej, niż z ciągle (być może nawet z dobrych chęci) pouczającym cię tatą czy chłopakiem. Jednocześnie podglądaj  innych. Tak się nauczyłam m.in. parkować równolegle. Nie od razu, wiele razy się poddałam, ale jeszcze więcej razy próbowałam jeszcze i jeszcze raz. Podglądałam Hiszpanów, którzy potrafią się wcisnąć wszędzie, parkowałam wśród Greków w najbardziej dziwnych miejscach, bo inaczej się nie dało. Podglądam jak jeżdżą moi bliscy, a potem najlepsze patenty włączałam do mojej jazdy.

Krok 3. Faceci jeżdżą jak łajzy!

W Polsce panuje przekonanie, że kobiety jeżdżą jak baby, a mężczyźni przypisują sobie wrodzone umiejętności kierowania wszystkimi pojazdami. Stop. Nie pozwól sobie tak myśleć. Faceci równie często, co kobiety, jeżdżą jak łajzy: źle zaparkują, wymuszają pierwszeństwo, zagapią się, wloką się lewym pasem jezdni. Z tą różnicą, że mamy jakieś dziwne przyzwolenie błędy kobiet tłumaczyć „uwaga, baba za kierownicą!”, a panowie, nawet jak wtopią, mają tendencję do wypierania się swoich pomyłek.

Od mężczyzn możemy się uczyć pewności siebie. Ze świeżym prawkiem w ręku czują się jak rajdowcy, a przecież jeszcze długa droga przed nimi, jeśli chodzi o dobrą i bezpieczną jazdę samochodem.

dyptyk-2

Dłuższe wyjazdy nauczyły mnie więcej, niż instruktor

Krok 4. Jedź w długą podróż. Autem!

W pierwszym miesiącu mojej jazdy zrobiłam ponad 1000km trasą Gdynia – Wilno – Gdynia. Jadąc do Wilna bałam się jechać szybciej niż 90km/h, o wyprzedzaniu w ogóle nie było mowy. Wracając tę samą drogę przebyłam o 2h szybciej i zdarzyło mi się wyprzedzić nawet ciężarówkę. Dwa miesiące później przemierzyłam całe południe Hiszpanii wynajętym autem. Pomimo wąskich uliczek, serpentyn i zatłoczonych autostrad, oddałam je w idealnym stanie.

Te dwa samochodowe wypady nauczyły mnie więcej, niż instruktor, niż codzienna jazda po mieście. Później, gdy zaczęłam planować wyjazd do Grecji, wiedziałam już, że długa droga mi nie straszna. I że dam radę, choć wiele osób mi mówiło, że oszalałam.

dyptyk-1

Podróżowanie samochodem też może być przygodą, przekonałam się o tym nieraz.

Krok 5. Jesteś pełnoprawną uczestniczką ruchu drogowego

Już w pierwszych tygodniach za kółkiem czekała mnie duża niespodzianka. Nie spodziewałam się, że na trójmiejskich ulicach spotkam się z taką dozą wyrozumiałości dla początkującego kierowcy! Ale żeby o tym się przekonać, musiałam zrobić ten pierwszy, trudny krok – wyjechać z mojego bezpiecznego parkingu.

Życzę więc tym jeszcze pełnym obaw przed samodzielną jazdą wytrwałości. Jeżeli mi się udało, uda się i wam!

Sprzedaj lodówkę i jedź dokoła świata

Sprzedaj lodówkę, komputer, smartfona, zostaw korpo i jedź w podróż. Jak najdalej, najwyżej, najgłębiej, bo tylko takie życie jest prawdziwe. Przynajmniej tak uważa autor i powtarza jak mantrę, jakby czasami sam siebie musiał przekonywać, że życie w drodze jest życiem prawdziwym. Tylko życie w drodze jest życiem prawdziwym.

Ta ortodoksja pozostawiła we mnie pewien niesmak. Wszyscy gardzimy turystami-ciepłymi kluchami, wygrzewającymi się nad basenem w hotelach all inclusive. Jednak każdy z nas w podróży poszukuje innych doznań. Dla jednych będzie to kontakt z naturą, dla innych – z człowiekiem, jeszcze ktoś poszukuje smaków albo adrenaliny. I chwała nam, podróżnikom wszelkiej maści, za to.

Godycki_cwirko_lodowka

Mimo to, „lodówka” zasługuje na uwagę, przełożyłabym ją jedynie na półkę „literatura motywacyjna”. Bo tym właśnie autor się zajmuje. Propaguje filozofię „życia w drodze” w sposób, któremu trudno się oprzeć.

[grey_box]”Zapewnij sobie wszystko, co jest ci potrzebne, ale tylko to, czego tak naprawdę potrzebujesz. A potem zacznij patrzeć poza linię horyzontu. Tam wszystko zwalnia, a człowiek zaczyna rozumieć, co naprawdę jest najważniejsze. Bo nie ma miejsca na kompromis, jeżeli chodzi o nasze życie.”[/grey_box]

Kacper Godecki – Ćwirko był jednym z tych, co szybko zaczynają realizować swoje plany. Nie ma chwili do stracenia, życie jest zbyt krótkie, by czekać na następną okazję. W książce widzę postać pogodną, ciekawą świata i bardzo pewną siebie. Ciekawość gna autora przed siebie, do miejsc jeszcze mu nieznanych. Pewność siebie pomaga wyjść cało z najtrudniejszych sytuacji, natomiast pogoda ducha zapewnia sympatię lokalsów nawet na końcu świata. A takich „końców świata” odwiedził w swojej podróży dokoła ziemskiego globu kilka.

Autorowi wszędzie towarzyszy aparat, więc integralną częścią opowieści Godyckiego są zdjęcia. Fotografie zostały pięknie wyeksponowane, a tekst jest prawdziwą kopalnią inspirujących cytatów. Trochę mi wadzi nieformatowe i ciężkie wydanie, jest zupełnie niepraktyczne. Z drugiej strony, taka forma jest też pięknym hołdem złożonym autorowi.

[grey_box]”W podróży ważne jest to, co się dopiero wydarzy, Gdy decydujemy się na prawdziwe życie, zaczynają otaczać nas naprawdę ważne sprawy, prawdziwi ludzie i relacje, prawdziwe emocje. Podróż jest też próba dla miłości i przyjaźni. Nagle okazuje się, że mniej znaczy dużo więcej. Zostają przy tobie ci, którym na tobie zależy. Którzy nie chcą nic w zamian.”[/grey_box]

Podróż Godyckiego zakończyła się niespodziewanie, w miejscu, które uznał za „swoje miejsce na ziemi” – Afryce. Tym większej mocy nabierają napisane słowa, bo swoimi decyzjami, swoją pasją dawał przykład. Nie teoretyzował, tylko ruszał w drogę. W najbardziej szalone trasy.  Chylę czoła!

Londyn da się lubić?

Cóż może być bardziej oklepane w dobie tanich lotów i masowej emigracji niż Anglia? Też tak myślałam. Aż odwiedziłam północny Yorkshire, potem fantastycznie prowincjonalną Walię i zachwyciłam się krajobrazami Szkocji. Na takim tle, Londyn wydawał mi się duszny, zatłoczony, zakurzony i zbyt hałaśliwy. Nie była więc to miłość od pierwszego wejrzenia, tylko zauroczenie kontrolowane. 

Mówią, że nie kocha się „za coś”, ale tym razem zróbmy wyjątek. Oto pięć powodów, dla których Londyn da się lubić.

Tourist friendly

Fajnie jest być turystą w Londynie. Na pewno ułatwia sprawę fakt, że się da dogadać po angielsku. W takiej Hiszpanii na przykład pomoc supermiłych i uśmiechniętych Hiszpanów będzie nikła, bo ich nie zrozumiesz. Ale najważniejszą rolę odgrywa świetnie zorganizowana i oznaczona komunikacja miejska oraz mapki, poustawiane w tych najczęściej odwiedzanych przez turystów dzielnicach. Żeby się nie zgubić, wystarczy zapamiętać kilka punktów orientacyjnych i kierować się nimi szukając dogodnego dojazdu.

Gdy zdarzyło nam się zapuścić w okolice, z których autobus nie jechał na żaden znany nam przystanek, dwukrotnie otrzymaliśmy pomoc od przypadkowych przechodniów – nawet o nią nie prosząc. Kiedy dyskutowałyśmy, który kierunek obrać, ktoś po prostu do nas podszedł i spytał, dokąd chcemy dojechać i wsadził do odpowiedniego autobusu. Kierowcy autobusów również zawsze chętnie tłumaczą i odpowiadają na pytania. Poza tym, zawsze spotykałam się z wyrozumiałością, gdy myliłam się płacąc brytyjskimi monetami. Ludzie nie boją się zadawać pytań na ulicy, w sklepach, wszędzie – super, że nie ma głupich pytań.

Londyn

Różnorodność

Angielski na ulicach słychać równie często, co polski, włoski czy francuski. W nieco odleglejszych od centrum dzielnicach przeważają języki, które nawet trudno jest zidentyfikować. Mnie, przyznam szczerze, trochę to męczyło, choć na pewno nie jest pozbawione swoistego uroku. Najbardziej podoba mi się jednak to, że każda dzielnica jest jakby osobnym miasteczkiem, z sobie tylko charakterystyczną atmosferą. Bo Westminster i londyńskie City to tylko mała część tego, co można zobaczyć i doświadczyć w tym mieście i wcale nie namawiam na wyprawy do „kolorowych” dzielnic. Takie np. Islington, po którym przewodniczką była dla nas Marta Riennahera, albo słynne Camden.

Różnorodność jedzenia także jest warta uwagi. Podczas ostatniego wypadu codziennie jadłyśmy coś innego: moje ulubione brytyjskie śniadanie (o zgrozo, w porze obiadowej), wątróbka drobiowa w Nando’s, tajskie żarcie na ryneczku w Camden, klasyczne fish&chips w pubie, hipsterskie amerykańskie placki na słono… Nie ma nudy!

Londyn

Angielskie puby

Chyba jedyne miejsce, w którym wszyscy są sobie równi niezależnie od pochodzenia, narodowości i stanu konta. Brytyjskie społeczeństwo do dziś jest mocno klasowe, a przy napływie imigrantów z całego świata łatwo o dodatkowe podziały i zamykanie się w gettach. W angielskim pubie możesz spotkać każdego: rodzinę z dziećmi, która wpadła na fish&chips, dwóch panów z garniturach, omawiających biznesowe sprawy, grupę przyjaciółek po zakupach, głośną gromadę chłopaków, zbłąkanych turystów… Lubię też charakterystyczny wystrój tych miejsc, dzięki któremu wszystkie puby są do siebie podobne i w każdym z nich można się czuć jak u siebie.

Londyn

Primark

Niech sobie Londyn ma Oxford Street ze wszystkimi markami świata, niech sobie ma dizajnerskie outlety, ale to w Primarku nawet z dychą (funtów) w kieszeni wiem, że mogę upolować coś fajnego! I nikt mi nie wmówi, że jakość ubrań w Primarku jest gorsza od innych znanych sieciówek, bo nie jest. Przynajmniej nie tak szkoda spranej koszulki, gdy ta kosztuje trzy funty, a nie 49zł. Na Oxford st. znajdują się dwa ogromne sklepy tej sieci, nie sposób nie wejść.

Tutaj też wspomnę charity shops, czyli sklepy charytatywne, w których można znaleźć używane ciuszki, książki, płyty i in. oraz księgarnie z używanymi książkami, które są piękne, tanie i można się w nich zgubić na długie godziny.

Cydr

Anglia to raj cydrem płynący. Londyn nie jest wyjątkiem. Jeżeli w Polsce Somersby nazywają „jabłkowym piwem” (tfu!), a polski można nabyć niemal wyłącznie w fajnych knajpach), w Londynie różnej maści cydry, nie tylko angielskie, można kupić w zwykłym Tesco. W knajpach podają też grzańca z cydrem.

lon2

Tanie loty

Umiem liczyć, ale tego punktu nie było w planie. Nie mogę jednak o tym nie wspomnieć na koniec notki. Londyn jest na wyciągnięcie ręki – lot trwa niecałe dwie godziny, a kosztuje niecałe sto złotych. My latałyśmy za 250zł w obie strony i kupiłyśmy bilety na spontanie. Planując podróż odpowiednio wcześniej i z rozmysłem, lot będzie jeszcze tańszy. Czy może być lepiej?

Zatęsknić do smaków

Alzacja. Najmniejszy i uważany za najpiękniejszy region Francji. Trudno mi nawet wyobrazić, jak musi być tam pięknie latem i jesienią, kiedy poza charakterystyczną architekturą oczy radują kolory zieleni, kwiatów lub złocistych liści. Jedno jest pewne. Do specyficznego zachowania Francuzów nie tęsknię. Natomiast już zdążyłam zatęsknić do smaków. Tych, co na zawsze będą mi się kojarzyć z Francją. Continue reading

Dalej, niż czubek własnego nosa

Wiecie, co przeciętny rodowity warszawiak wie o innych miastach Polski? Figę wie, ot co.

Kiedy ktoś mi mówił, że Kowno jest ładne, unosiłam jedną brew, ale powstrzymywałam się od komentarza. Kiedy słyszałam, że Kłajpeda jest urokliwym miastem, to twierdziłam, że większej bzdury w życiu nie słyszałam. Zakochana w moim Wilnie, którego stare uliczki przemierzałam codziennie po szkole, nie widziałam dalej niż czubek własnego nosa. I nigdy bym nawet nie pomyślała, że kiedyś to się zmieni.

Kłajpeda, Litwa

Najpierw było Kowno i miejsce, w którym Neris wpada do Niemna. Taki symboliczny kres tego, co dobrze mi znane. Potem lody na starówce kowieńskiej, która… napiszę to otwarcie – zwyczajnie mnie oczarowała. Może nieco zaniedbana, ale urokliwa i zachęcająca zostać na dłużej.

Dalsza nasza podróż wiodła nad morze. Zanim jednak skrobnę notkę o Kłajpedzie, zostawiam cię tu, w Małej Stolicy.

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

Kowno, Litwa

 

Pascal Light – czy warto?

To był piękny widok, miód na moją duszę. Za każdym razem, gdy otwierałam swój organizer na sierpień, nie mogłam wyjść ze zdumienia – 20 stron mrugało do mnie niezapisanymi linijkami. Bez terminów, bez nazwisk, bez przypomnień. Tylko godziny lotów i adresy hoteli zapisane czerwonym długopisem. Paryż. Rzym. Wenecja. Barcelona. 

 W dobie internetu, sugestie co zobaczyć i dokąd pojechać są na wyciągnięcie ręki. Stwierdziłam jednak, że porządny przewodnik na pewno się przyda i planując „rozkład” zwiedzania sięgnęłam po tradycyjne papierowe przewodniki turystyczne. 

Wybór padł na Pascal Light – opis wydawnictwa wyglądał bardzo zachęcająco: „nowoczesny układ, ulubione miejsca znanych osób, optymalne trasy wycieczkowe, najlepsze knajpki”. Rozmiar (mieści się w dużej kieszeni) i cena (ok. 20zł na promocji) też wypadły dobrze, więc oto są:

przewodniki-pascal-light

Wszystkie przewodniki mają taką samą strukturę, co ułatwia „pracę” z nimi. Pierwsza część jest poświęcona historii państwa/miasta/regionu, kulturalnym i kulinarnym ciekawostkom. Poza tym, znajduje się tutaj krótki słowniczek najpotrzebniejszych zwrotów w języku danego kraju, kalendarium imprez i festiwali, a także wypisane zostały miejsca, które mogą zainteresować dzieci. Tę część warto przeczytać jeszcze przed wyjazdem, ponieważ trafiają się tu praktyczne rady, informacje o pogodzie, zwyczajach. 

Na szczególną uwagę zasługuje rozdział „Subiektywnie o…”, w którym znane osoby lekko i przystępnie opisują swoje wrażenia z pobytu w danym mieście – Olaf Szewczyk rysuje magiczny obraz Barcelony, którego (niestety) mi samej nie udało się odkryć; Kamil Śmiałkowski nieco ironicznie wyjaśnia, ile zostało Rzymu w Rzymie; Anna Dziewit zdradza, jak przeżyć tydzień w Paryżu ze 100euro w kieszeni.  Ta część jest chyba najciekawsza i do wspomnianych tekstów wracałam kilkakrotnie.

Rzecz jasna, najwięcej miejsca zajmują opisy miejsc, które autorzy przewodników polecają zwiedzić. Dodatkowo, trasa „…w 24 godziny”, mapka oraz informator o służbach medycznych, policji, komunikacji miejskiej, dojazdach z/na lotnisko, cenach wstępu do poszczególnych obiektów. 

Należy jednak pamiętać, że ta seria jest rzeczywiście light – zwięzłe i rzeczowe opisy przeplatane ciekawostkami i poradami praktycznymi, inspirującymi zdjęciami. Są drogowskazem, inspiracją do dalszych poszukiwań i głębszego poznawania na własną rękę.