Droga jest celem

Najpierw na horyzoncie pojawia się lekka błękitnawa poświata. Po chwili niebo nabiera rumieńców, czuję, że za chwilę będę świadkiem czegoś niezwykłego. Całe to widowisko obserwuję we wstecznym lusterku. Więc kiedy mam okazję zjechać z autostrady, bez chwili namysłu zbaczam do małej wioski nad zatoką. 

wschod slonca nad zatoką koryncka

Najpiękniejszy wschód słońca, jaki dotychczas widziałam, staje się zwieńczeniem mojej dziewięciodniowej podróży. Za mną siedem państw, pięć stolic, prawie 2700 km. Kiedy kilka tygodni wcześniej wpadam na pomysł wybrania się w tę podróż samochodem, wszystko wydaje się być zupełnie nierealne. Perspektywa tylu kilometrów za kółkiem, milion pytań o to, z kim jechać? Dokąd? Jak uniknąć nieprzewidzianych komplikacji? Byłam bliska odstąpienia od tego zamiaru. Ale potem przyszła refleksja: dlaczego zawsze wybieramy zachowawcze i bezpieczne drogi? Dlaczego nie otwieramy drzwi, jeżeli nie wiemy, co za nimi się kryje? Dlaczego sami sobie odbieramy szansę na niezapomniane przeżycia?

zdrogi3

Tak oto trafiam na trasę, prowadzącą z Gdyni do Xylokastro, małego miasteczka nad Zatoką Koryncką. Ale to nie destynacja jest celem. Celem staje się sama droga. A ta niesie ze sobą wiele nieznanych mi dotychczas doznań.

zdrogi4

O praktycznych stronach samochodowej podróży po Europie chętnie opowiem w osobnym tekście. Dzisiaj chcę tylko podzielić się z Wami moją radością – choć podróż dobiegła końca, skumulowałam niesamowicie dużo pozytywnej energii i ciepłych wspomnień. Było warto!

zdrogi7

zdrogi6

zdrogi5

zdrogi2

zdrogi1

wchod slonca nad zatoka w grecji

Na wschodzie bez zmian

Grigorij, dla swoich Grisza. Onże Mustang Wanted – niespokojny duch, nieustraszony „rufer”. Od niedawna również bohater Ukrainy. Z okazji Dnia Niepodległości swojego kraju, na iglicy 176metrowego budynku zawiesza niebiesko-żółtą flagę. Prowokacyjnie, ponieważ rzecz dzieje się w Moskwie, niewiele ponad kilometr od Kremla. 

mustang

Media obiega zdjęcie radzieckiej gwiazdy pomalowanej na niebiesko i żółto, ale nikt jeszcze nie wie, kto jest sprawcą bezczelnego „aktu wanalizmu”. Moskiewska policja szybko znajduje podejrzanych, mieszkańcy stolicy mogą spać spokojnie – w mieście nie grasują krwiożercy banderowcy. Aż do przedwczoraj, gdy Grisza na swoim profilu publikuje oświadczenie, w którym przyznaje się do winy. W zamian za uwolnienie niewinnych chce sam oddać się w ręce rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości. „Powszechnie znanego ze względu na swoją uczciwość” – przekornie dodaje.

Jeżeli w tej chwili zastanawiasz się, kim do cholery jest Grisza, to prawdopodobnie nie oglądałeś jego filmów z podniebnych spacerów. Szybko nadrabiaj na kanale youtube >>. Ale to nie wszystko. Jeżeli już rzucamy trochę światła na postać naszego bohatera, warto opowiedzieć więcej.

Co jest bardziej straszne: wspinaczka na dach czy strzelanina na Majdanie? 

Ani dach, ani Majdan nie jest straszny. Po prostu żal było patrzeć, jak giną ludzie. Trafiłem akurat w momencie, gdy rozstrzelano Niebiesną Sotnię, byłem z ludźmi podczas tego ataku. Bestialstwo. Nie bałem się, że trafią we mnie, chociaż kule trafiały dość przypadkowo. Siedzę za drzewem, obok biegnie człowiek, kula trafia mu w pierś i ten od razu pada martwy. Obok mnie zginęło kilka osób, ktoś dostał, ja nie dostałem. Wszystko działo się bardzo szybko. *

Gwoli wyjaśnienia: Niebiesną Sotnią, czyli „niebiańskim oddziałem”, Ukraińcy nazywają poległych w walkach na Majdanie. Do największego pogromu dochodzi podczas działań snajperów. Rozstrzelanie walczących po stronie Majdanu staje się symbolem bezduszności państwa Janukowycza oraz punktem zwrotnym w procesie upadku byłego prezydenta.

Doświadczenie na Majdanie wzmacnia nacjonalistyczne poglądy Grigorija, w nowej Ukrainie przystępuje do batalionu ochotników Azow. Azow składa się głównie ze skrajnie prawicowych ukraińskich formacji (Prawy sektor, Patrioci Ukrainy). Tych separatyści ze wschodu nawet nie biorą do niewoli – kulka w tył głowy na miejscu. Żołnierze Azowa są najbardziej niebezpieczni, często torują drogę regularnej ukraińskiej armii na zajętych przez separatystów odcinkach. Ale wróćmy do Griszy.

Podejrzewam, że ujawnienie mocno nacjonalistycznych zapędów Grigorija nie przysporzy mu sympatii w Polsce, mimo, że wielu z nas chętnie dzieliło się informacją o „prztyczku w nos Putina”. Jednak ja poznając kulisy tej historii czuję ogromną ulgę. W jakim komforcie żyjemy, jeżeli kwestie patriotyzmu możemy już przenieść do poziomu społecznej odpowiedzialności, segregacji śmieci, udziału w wyborach. Bo tuż za miedzą do tego jeszcze długa droga, dla ojczyzny (niezależnie od strony barykady) niektórzy zaglądają śmierci w oczy.

Dzisiaj Ukraina obchodzi Dzień Niepodległości. Życzę, aby barykady padły, strzały ucichły, a pokój zagościł w domach i sercach.

ja

 

* Z wywiadu dla Radio Svoboda (tłum. wł)

zdjęcia: www.mustangwanted.com

 

5 mądrości Stulatka

Długo nie myślał. Otworzył okno, wspiął się na parapet i zniknął. Podróż rozpoczął od miejsca, w którym nie było nic. Nie planował, nie kalkulował. Zresztą, jak zwykle. Może nie grzeszy inteligencją, a jego życie jest komedią pomyłek, jednak Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął mógłby mnie nauczyć kilku bardzo ważnych rzeczy. 

stulatek

I

Przede wszystkim, nigdy nie jest za późno na zmiany. Za chwilę zdmuchnąłby sto świeczek na urodzinowym torcie i dalej siedziałby w czterech ścianach, w skórzanych klapkach z napisem „Allan”. Zamiast tego pije wódkę z nowym najlepszych przyjacielem i ląduje na drugim końcu świata z walizką wypchaną pieniędzmi. Nie wiesz, co cię czeka za zakrętem, dopóki w ten zakręt nie wejdziesz i jeżeli myślisz, że w twoim wieku wypada podążać tylko prostą drogą, równie dobrze możesz już teraz wykupić miejsce w domu spokojnej starości.

II

Oddaj się pasji. Pasja zaprowadzi cię do miejsc, o których nawet nie marzyłeś. Nierozgarnięty urwis, wysadzający dynamitem matrioszki i wychodki, czterdzieści lat później znajduje się w centrum najważniejszych wydarzeń XX wieku. Życie nawet z najbardziej nietypową pasją jest najlepszym sposobem na niezmarnowanie swojego talentu i energii życiowej. Pomyśl o tym.

III

Rozmawiaj z ludźmi. Ludzie zaprowadzą cię do miejsc, o których nawet nie śniłeś. Poświęć komuś jedną minutę – czasami to wystarczy. Rozmawianie z obcymi ludźmi jest u nas niezrozumiałym tabu. A przecież tuż obok mijają cię niesamowite historie, niezwykle osobowości. Od przygody, przyjaźni, miłości dzieli cię tylko kilka słów. I jeszcze to: <<Cudowność>>

IV

Jedna z trudniejszych do opanowania mądrości – nic na siłę. Wsłuchuj się w swoje pragnienia i nic nie rób wbrew sobie. Dbaj o innych, ale o siebie dbaj najbardziej. Odłóż na chwilę to, co ci nie wychodzi i wróć do tego w momencie, gdy znowu będziesz na to gotowy.

V

Ciesz się chwilą, tym co masz teraz. Ten moment już nie wróci. Nigdy więcej nie będziesz w tym samym miejscu. Uzmysłowienie tego, że wszystko przemija było dla mnie jednym z najsmutniejszych i jednocześnie najpiękniejszych momentów. Nie wiesz, jak bardzo jesteś szczęśliwy, dopóki nie zobaczysz tej chwili z perspektywy czasu.

Chciałabym w wieku stu lat usiąść na plaży i przypomnieć te kilka najfajniejszych zwrotów w moim życiu. I nie żałować ani jednej podjętej decyzji. Chodź, posiedzimy na tej plaży razem.

Ten smak. Ten zapach.

Ostatni miesiąc jest jakimś szalonym kołowrotkiem, który turkocze, buja się na boki, podskakuje, ale wciąż jeszcze jest na tyle solidny, żeby nie zrywać nici. Potrzebuję wyciszenia. Dystansu. Odczuwam ogromny deficyt czasu na ciszę. Na milczenie. Na siebie. Tym bardziej staram się więc łapać ulotne myśli, chwile, które nadają temu światu sens.

DSC_9376-1sm+

Stoję na poboczu drogi. Po raz pierwszy zepsuło mi się auto, czuję się trochę zagubiona. Obok z rykiem przemykają dziesiątki, setki innych zadowolonych z siebie samochodów. Jestem sama, bateria w telefonie mi umiera, czas na panikę. Ale staje się. Spoglądam w górę i czas zwalnia.

Widzę, jak nad drogą, na tle zielonych drzew, unosi się puch z topoli. Białe okruchy szybują wraz z porywami wiatru. Czuję, że to piękno jest dla mnie, że widzę je tylko ja. Przypominają mi się białe podkolanówki i spacer aleją lipową, z mamą. W innej rzeczywistości, lata świetlne temu. Te dwa różne światy coś łączy – uczucie, że się jest w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej chwili. Uczucie, które czyni cuda.

Tegoroczna wiosna jest bardzo szczodra. Stałam się smakoszem uczuć i emocji. Wiem już, jak smakuje poczucie bezpieczeństwa. Nawet jeżeli chwilowe, wnosi tyle spokoju, że można w nim się zatracić. Wiem, jak pachnie wzruszenie. Wiem, że przez przymknięte powieki widzi się więcej.

Jak łatwo jest kochać maj

Jeżeli niebo istnieje… to panuje tam wieczny maj. Tak jak luty jest najczarniejszym miesiącem, gdy kurczowo trzymam się moich marzeń, aby nie odlecieć w otchłań depresji, tak maj zawsze pozwala mi wierzyć we wszystko, co najpiękniejsze. Bo maj jest naturalnym stanem mojej duszy. Wystarczający powód dla mnie, żeby kochać ten czas bez opamiętania, ale spróbuję przekonać i was.

mini

Uśmiech. Częściej pojawia się na twarzy przechodniów. Taki najfajniejszy, bo bez powodu, mimowolnie, niezamierzenie. Wraz z powrotem uśmiechów, wraca też wiara w ludzi. W dobro, bezinteresowną pomoc, w komplementy.

Wieczór na plaży, inauguracja prawdziwej wiosny. W towarzystwie, w samotności, obojętnie. Bliskość Zatoki w połączeniu z majowymi promieniami słońca działa na mnie jak północny wiatr na bohaterkę „Czekolady”. Budzi uśpiony instynkt korzystania z każdej chwili.

Banalne i pospolite, ale… bez! Zapach bzu potrafi szczelnie wypełnić wszystkie zakamarki mieszkania, pootwierać pozamykane szuflady wspomnień i najdziwniejszym trafem zawsze z tymi najlepszymi.

DSC_0969smmini

Czas. Jest go więcej. Na wszystko – spacery, myśli, radości, zmiany. Majowa magia sprawia, że północ to zbyt wczesna pora na powroty, a pobudka o wschodzie słońca staje się prawie bezbolesna.

Kiedy już wszystko to, co wspomniałam, uwiedzie wasze zmysły i umysły, przychodzi czas na uczucia. Intensywne, niespodziewane, o zapachu wiatru znad morza. O smaku słońca.

Ta pora to kwintesencja ulotności. Zbyt wiele rzeczy nie daje się ubrać w słowa. Zresztą, pozostawienie ich takimi, jakie są, jest kolejnym niepowtarzalnym urokiem majowej aury. Bo nie da się opowiedzieć deszczu na ustach, bryzy na skórze, rytmu serca. I za to wszystko kocham maj.

Nie na temat, czyli o tym co najważniejsze

Oswajanie szczęścia – o tym chciałam dziś napisać. Będzie jednak nie na temat. A może na temat właśnie, tylko trochę inaczej. 

najwazniejsze

Czy naprawdę jesteśmy krajem, w którym nie ma perspektywy dla nikogo? Takie słowa padły wczoraj z ust pewnego sportowca po przegranym meczu. Przez facebooka, twittera, w rozmowach w tramwaju przelewają się potoki komentarzy. „Prawdę powiedział!” – grzmią jedni i chwalą za odwagę. Inni krytykują i zauważają, że takie słowa nie przystoją. I że wypowiedź jest zwyczajnie niedojrzała.

W dyskusję tę wpisuje się też list, opublikowany dziś przez serwis Wszystko co najważniejsze i podpisany skromnym „J.”. Nawet dobrze się składa, autorko, że nie podpisałaś się z imienia i nazwiska. Od lat staram się unikać toksycznych pesymistów, osób, którzy zamiast działać, wolą narzekać i umniejszać osiągnięcia innych.

Pominę pierwszą część listu, w której piszesz o swoim dziadku, o jego miłości do kraju i o tym, jak bardzo go kochasz. Fragment zdradza nam, czytelnikom, że jesteś bardzo wrażliwą osobą. Że na sercu leży Ci przyszłość naszego kraju. Stop, „waszego” – poprawiasz się. Bo „już podpisałam papiery w sprawie całkowitej zmiany obywatelstwa”. I od tego wątku chcę zacząć.

Jak się okazuje, od lat nie mieszkasz w Polsce. Nie ma w tym nic złego, takie mamy czasy, że swobodnie możemy przekraczać granice wielu krajów. Możemy wyjeżdżać i wracać po tygodniu. Możemy wyjechać i nie wrócić. O tym marzyliśmy 25 lat temu, o tym marzą dziś inne narody, których prawo do swobodnego przemieszczania się jest ograniczane. Cele tych wyjazdów są najróżniejsze. Jedni jadą przeżyć przygodę życia, inni – żeby zdobyć wykształcenie na wymarzonej uczelni. Jeszcze ktoś jedzie „za chlebem”, „za normalnością”, bo nie może znaleźć swego miejsca w Polsce, nie czuje się wystarczająco doceniany. Może jest zmęczony walką, może idzie na łatwiznę – nie mi oceniać. I nie jest istotne, dlaczego wyjechałaś z Polski. Istotne jest, że nie ma Cię tu na co dzień.

Przyjeżdżasz więc do Polski na kilka dni. I jak przez szkło powiększające widzisz wszystkie nasze, Polaków, przywary. Przepychamy się na jezdni, jesteśmy chamami, władza mało, że niewykształcona, to jeszcze niesprawiedliwa, pani na kasie opryskliwa… Smutne, że spotkałaś na swojej drodze takich ludzi. Jeszcze bardziej smutne jest to, że nie są niechlubnymi wyjątkami. Jestem w stanie wyobrazić Twoje rozczarowanie – kiedy wracam do Polski nawet po krótkich wakacjach w Europie, nieuprzejmość i gburowatość Polaków szczególnie kole w oczy. Zgadzam się, tak nie powinno być, może być inaczej! Ale co robisz? Topisz smutki w winie. I wracasz do siebie (nie chodzi mi, bynajmniej, o Polskę).

Brak dobrego wychowania nie jest jednak jedyną naszą bolączką.

Gdy kończyłam butelkę czerwonego, byłam tak pijana ze przez moment wydawało mi się, że w TV widzę Tomasza Adamka, startującego do Europarlamentu. Zapytany dlaczego chce brać aktywny udział w polityce odpowiedział, że ” Nie chce zabijać dzieci, że wierzy w rodzinę i Adam i Ewa byli ludźmi”… Wiedziałam, że nie powinnam tyle pić…

Niestety, taka jest prawda. Mamy w polityce oszołomów, ludzi z przypadku. Dlaczego? Bo, po pierwsze, mają do tego prawo. Znowu wrócę do wolności, o której pisałam wyżej. O tę właśnie wolność walczyło pokolenie moich rodziców ćwierć wieku temu. To dzięki nim do polityki mogą startować tacy Adamkowie, Polska Partia Przyjaciół Piwa czy Darth Vader. A po drugie, i najważniejsze, bo pozwalamy im do tej polityki wejść. I jeżeli taki Adamek trafi do parlamentu, to wstydzić się powinniśmy my, obywatele mający prawo głosu. Bo to nasz głos decyduje o tym, kto będzie nas reprezentować w instytucjach decyzyjnych demokratycznego państwa.

Z polityczną świadomością, z ogładą polityczną, z wiarą w możliwości społeczeństwa obywatelskiego jest u nas jeszcze dość słabo. Niektóre kraje Europy Zachodniej zaszczepiały to w mentalności swoich ludzi przez stulecia. Jedno pokolenie, jak widać, nie wystarczy, żebyśmy ich dogonili. Ale nie szukam wymówki, nie. Droga autorko listu, piszesz:

Boli mnie, ze cudowni ludzie jak mój Dziadek ryzykowali i poświęcali życie walcząc o Polskę od której ja muszę teraz uciekać… (…) Ze muszę znosić niekompetencje i chamstwo ludzi w sejmie, urzędzie na lotnisku czy w supermarkecie.

Otóż może Cię zaskoczę, ale niczego nie musisz. Nie musisz! Możesz nie godzić się na chamstwo i brak kompetencji, ja się nie godzę. Możesz spełnić swój obowiązek i zagłosować w wyborach, na kogoś, kto rzeczywiście będzie reprezentował Twoje interesy. Możesz wrócić do Polski i wychować swoje dzieci na uprzejmych ludzi. Ostatecznie możesz wyjechać i zostawić te wszystkie problemy za sobą. Sęk w tym, że przyznaję Ci rację, że nie jest idealnie. Że jest wiele do zrobienia. Że czasami jest smutno i można czuć się bezsilnym. Ale narzekanie, wytykanie błędów i kapryszenie niczego nie zmieni. Pan policjant nie nauczy się uprzejmości sam z siebie, dyrektor szkoły, o której piszesz, też nie zmieni poglądów z dnia na dzień. Chyba, że takim jak oni pokażemy, że może być inaczej. Że już powoli jest inaczej.

Widzę w Polakach pęd do lepszego życia. Jeżeli gdzieś jest lepiej, zastanówmy się, dlaczego tak jest. Wyciągnijmy wnioski i spróbujmy przenieść to na nasz grunt. Nie od razu Rzym zbudowano. Nie od razu Polska stanie się połączeniem skandynawskiego dobrobytu, niemieckiego porządku i uprzejmości Walijczyków. Brzmi to patetycznie, ale wierzę, że ten proces budowy zależy w ogromnej mierze od nas, od pojedynczych komórek, składających się na organizm państwa.

I jeszcze piszesz:

Przepełnia mnie żal, okropny żal, że mój kraj nie jest mi w stanie zapewnić dobrej przyszłości, że wstydzę się bycia Polką (…)

Ty jesteś kowalem swojego losu. Ty masz wpływ na to, jakie będzie jutro. Jakie będzie kolejne pokolenie. Twój dziadek walczył o to, co mamy dziś. O to, żebyś Ty mogła przejąć po nim pałeczkę i jeśli tylko zechcesz, budować dalej. Nie chcesz? Twój wybór. Masz do tego prawo. Ale Twoje poczucie wstydu bycia Polką znajduję głęboko niesprawiedliwym. Bo zmiany zaczynają się od nas. To z miliona nas składa się społeczeństwo. Przykro mi to pisać, ale w moich oczach jesteś jedną z tych ludzi, których tak bardzo krytykujesz. Jedną z tych osób, za które tak się wstydzisz.

Cudowność

Siedzę w środku ogromnej wrzawy. Ktoś robi kanapki, ktoś rozlewa do filiżanek wino własnego wyrobu, jakieś przekrzykiwania, każdy każdemu wchodzi w drogę. Nagle przestaję słyszeć wrzawę i widzę przed sobą ją. Nagą prawdę. Jestem zupełnie trzeźwa i widzę ją zupełnie wyraźnie. Ten moment jest niemal namacalny. Jakaś metafizyka, olśnienie. 

Uświadamiam sobie niesamowitą rzecz. Wiedza, jaką posiadam, taka pozwalająca mi zarówno porozmawiać z kimś na jakiś temat i taka umożliwiająca wykonywanie mi swojej pracy, nie pochodzi ze szkoły. Ani tym bardziej z uniwerku. Jest wynikiem spotkania na swojej drodze dziesiątek, setek, a może i kilku tysięcy niezwykłych ludzi. Takich, co nie tylko mówią, ale starają się, żebyś rozumiał. Którzy żyją pasją i chętnie się nią dzielą. Naiwnych głupców, którzy podejmują się spraw przegranych i wychodzą zwycięzcami. Którzy przekraczają narysowane w naszych umysłach granice. Którzy wierzą w jutro.

uacolors

Ba, nie tylko wiedza. Rezultatem tych spotkań i rozmów, przelotnych, do białego rana, przy obiedzie, przy piwie – rezultatem jestem ja. Ten człowiek, którym jestem. I w tym momencie jestem tu, gdzie muszę być. Bo gdybym była gdzieś indziej, coś by nie zatrybiło i świat by się skończył. Znowu zaczynam słyszeć rozmowy, docierają do mnie słowa, pytania, urwane zdania. Cudowność.

Dziś poznałam człowieka, o którym niedawno pisały gazety na całym świecie. Okazał się być niezwykle zwyczajny i bezpośredni. Wczoraj poznałam kogoś, kto mógłby być księgowym lub nauczycielem, okazał się być wolontariuszem na ukraińskim Euromajdanie. Przedwczoraj spotkałam chłopaka, który po raz pierwszy przyjechał do Europy. Zobaczyłam mój kraj z zupełnie innej perspektywy. Dzień przed przedwczoraj poznałam… mogłabym tak bez końca. A każdy z nich czegoś mnie nauczył. Czyż nie cudowność?

Puentę dopiszcie sobie sami. Ja już nie muszę, bo wiem. Nie wymieniłabym mojego życia na żadne inne.

W poszukiwaniu morału

W czasach, gdy jeszcze wszystko było możliwe, młoda piękna dziewczyna o imieniu Egle wybiera się nad jezioro. Czuje się zupełnie bezpiecznie – w końcu zna tu każdy kamyczek, każde drzewo rosnące dokoła. Niespodzianka czeka ją po kąpieli – w ubraniu pozostawionym na brzegu znajduje węża. A ten przemawia do niej ludzkim głosem.

– Oddam twą suknię, ale musisz mi obiecać, że zostaniesz moją żoną – szepcze wąż. I wije się tak, że Egle nie może nawet sięgnąć po swoje ubranie. Nie ma wyjścia – Egle daje słowo, ale w myślach śmieje się z tej obietnicy. Żoną węża? Tego świat jeszcze nie widział!

Szybko zapomina o złożonym przyrzeczeniu, wyobraźcie więc jej zdziwienie, gdy za trzy dni i trzy noce do domu jej rodziców przybywa orszak tysiąca węży. A każdy woła ją po imieniu. „Egle… dałaś słowo…”. Ojciec, matka, bracia, wszyscy zaczynają zastanawiać się, jak oszukać węże i uratować swoją ukochaną jasnowłosą chlubę rodziny. A może by tak otulić welonem gąskę? Albo owcę? Albo prosię? Wąż się nie pozna, bo jak!

Trzy razy próbują. Trzy razy fortel zostaje odkryty. Węże zaczynają się niecierpliwić. „Egle… dałaś słowo” – donosi się z podwórka. Żegna więc rodzina swoją córkę i siostrę, łzy roni, ubiera w najpiękniej tkaną suknię. Wężowisko się kotłuje i unosi pannę młodą ze sobą. Czy kiedyś wróci jeszcze do swojego rodzinnego domu?

Wężowy orszak zmierza do jeziora, na brzegu którego niedawno Egle tak lekkomyślnie złożyła obietnicę, której spełnić zupełnie nie chciała. Ale zamiast węża, wita ją rosły młodzieniec, najprzystojniejszy, jakiego w życiu widziała. Król węży, Žilvinas. To on ma zostać jej mężem. To jemu jest obiecana.

Po hucznym weselu, Žilvinas zabiera Egle do swojego podwodnego królestwa. Życie płynie w miłości, dostatku i sielance. Mija siedem lat i choć Egle bardzo kocha swojego męża, ogromnie tęskni. Chciałaby zobaczyć rodziców, odwiedzić braci. Pomysł ten zupełnie nie podoba się jej małżonkowi, więc zezwala na opuszczenie wężowego królestwa pod jednym warunkiem – Egle spełni trzy niemożliwe do spełnienia zadania. Utka niekończącą się nić. Upiecze chleb bez użycia naczyń. Zużyje żelazne botki.

Egle się nie poddaje. Dla niej nawet niemożliwe jest możliwe – przecież zaślubiny z wężem również wydawały się niemożliwe. Zwraca się więc po pomoc do wiedźmy, wspólnymi siłami spełniają warunek króla. A Žilvinas nie ma innego wyjścia, jak spełnić swoją obietnicę. Zanim jednak Egle wybywa do rodziny, król węży zdradza, jak można go przywołać.

– Kiedy wrócisz na brzeg jeziora, wypowiedz te słowa trzykrotnie, a przyjdę po ciebie – szepcze jej na ucho. Egle wyjeżdża.

Ach, co to była za radość! Święto w całej wsi! Wszyscy już ją opłakali, pogodzili się z okrutnym losem i oto los ten oddał ją z powrotem! Siedem dni Egle spędza w rodzinnym domu, opowiadając o podwodnym królestwie, o swoim nowym życiu, o wspaniałym mężu. Zdradza też, że Žilvinas przyjdzie po nią na brzeg jeziora, gdy tylko wypowie tajne hasło. Gdy sen ją zmorzy, bracia zbierają się na naradę.

– Nie pozwolę, żeby wróciła do tego potwora – szepcze jeden.

– Co to za życie z dala od rodziny, od ludzi! – oburza się drugi.

– Musimy ją ratować, musimy działać – postanawia trzeci. Wymykają się po ciemku z domu, a ich zbrodnicza ścieżka prowadzi w stronę mieniącej się w świetle księżyca tafli jeziora.

Następnego dnia Egle pakuje prezenty dla ukochanego, żegna się z domownikami. Będę tęsknić, woła, nie rońcie łez, jeszcze was odwiedzę, na pewno! I jedzie wydeptaną ścieżką, czuje już zapach wody, słyszy szum fal. Staje na brzegu, ciepła woda łaskocze jej stopy. Egle wypowiada umówione hasło. Raz, i drugi, i trzeci…

Wtem woda w jeziorze czerwienieje. Staje się gęsta i purpurowa. Jak krew. Nikt na nią nie czeka. Nikt po nią nie przyjdzie. Egle zaczyna rozumieć, co się stało. Z rozpaczy pęka jej serce.

Gdy zaniepokojeni brakiem powrotu Egle bracia udają się na brzeg jeziora, znajdują jej ciało unoszące się na falach. Za późno na pomoc. Widzą, jak długie jasne włosy połyka głębina.

Egle

Litewska baśń o Egle i królu węży jest najsmutniejszą baśnią jaką kiedykolwiek słyszałam. Istnieje kilkadziesiąt jej wersji, mniej lub bardziej krwawych, mniej lub bardziej napełnionych symboliką. Ale zawsze kończy się tak samo. Etnolodzy dopatrują się wielu znaczeń w słowach, w zachowaniu bohaterów. Ale dla mnie ta opowieść ma jeden morał. Nie wszystko złe, co się być takim wydaje. I nie warto uszczęśliwiać na siłę. 

To jest ta chwila, gdy wstrzymujesz oddech

… i przez moment wszystko staje się nieistotne. Myśli błądzą daleko. Próbujesz zrozumieć. Niepokój, uczucie bezsilności nie dają ci spać spokojnie. Jestem w takim wieku, że mogę nie pamiętać upadku komunizmu. Żyję w takim kraju, w którym nie muszę się bać. Wydaje mi się, że jest to standard, że wszyscy tak mają. Dlatego pobudka, jaką funduje mi Ukraina, jest bardzo bolesna. 

Rozmawiałam wczoraj na facebooku z kilkoma osobami z Ukrainy z myślą opisania na Malowanym, jak wygląda Kijów i zamieszki widziane z perspektywy zwykłego obywatela. Chciałam o tym napisać, ale… Wciąż nie mogę znaleźć odpowiednich słów. Dlatego niech przemówi obraz. Chwile na zawsze zatrzymane w kadrze. Continue reading

Piękno dobrych myśli

Wierzę w dobrą energię i pozytywne myśli. Kiedy wybierasz dla kogoś prezent, zostawiasz w nim trwały ślad. Dlatego niektóre prezenty trafiają od razu do piwnicy lub na Allegro, inne – cieszą oko przez długi czas. Bo najważniejsze, dawać od serca. Wyobraźmy więc sobie moc, jaka może płynąć z serc kilkuset!

Nie piszę tego ot tak sobie. Tysiąc rąk pracowało nad projektami – biżuterii i torebek – których sprzedaż zasili WOŚP. 500 osób, 80 miast, dwa kontynenty. Nie miały znaczenia ani wiek, ani doświadczenie uczestniczek i uczestników tej charytatywnej akcji. A efekt dosłownie zapiera dech w piersiach. Continue reading

Postanowienia noworoczne… inaczej

Przełom roku dla wielu jawi się jako magiczny czas, kiedy nagle pojawia się w nas wiara w to, że jesteśmy w stanie zmienić w naszym życiu niemal wszystko. Nowy chłopak? Lepsza praca? 15 kilo mniej? Tak! Skrzętnie zapisujemy postanowienia, niektóre nawet wrzucamy na fejsa, dla motywacji. Ale założę się, że w 99% te wszystkie postanowienia idą w kąt już po pierwszym tygodniu stycznia. Ci najbardziej wytrwali nawet pójdą kilka razy na fitnes albo sięgną po książkę, a potem… A potem życie wraca do normy. Męczy nas brak czasu, brak sił, brak chęci. „Jutro” – mówię sobie. „Od poniedziałku” – myślę jutro. Co robimy źle? Continue reading

Magia obrazków

Stoję w ogonku do okienka pocztowego i słucham rozmów starszych pań, babulinek bym powiedziała. Musi być z choinką albo z Jezuskiem. I taka długa, koniecznie. W ładnej kopercie. Nie, ta za mała. Jeszcze opłatek się zmieści i można słać!. Rzecz dziś o kartkach więc będzie. 

W dzieciństwie uwielbiałam radzieckie kartki, z okazji Nowego Roku, oczywiście, ale wszyscy wiedzieli, że okres świąteczny zaczyna się 25 grudnia i kończy w pierwszym tygodniu stycznia. Continue reading

Tajemnica szczęścia

Czytałam kiedyś pewną bardzo smutną książkę. Główna bohaterka, gwiazda telewizji kulinarnej, mistrzyni sosu vinegrette, odkrywa, że jej życie wcale tak perfekcyjne nie jest. Facet świnia, a dokoła same pojeby. Może ta druga i jest młodsza, ale takiego sosu nie potrafi zrobić – powtarza sobie. Sosu, taaak. Continue reading

Gotowy na InstaŚwięta?

Jeżeli nigdy nie żałujesz, że właśnie rozładował ci się telefon, jeżeli nie wiesz, do czego służą hashtagi, jeżeli uważasz, że Instagram jest gópi i nie robisz sweetfoci swojemu śniadaniu – nie czytaj dalej. Jednak twój portfel może mieć poważny powód do niepokoju, jeżeli doceniasz sztukę instagramu i świetnie się bawisz wybierając instafiltry do swoich zdjęć. Brace yourself – InstaChristmas is coming!

insta

Stare i nowe – równie fajowe!

Mimo cyfrówek, iPhone’ów i kamerek do telefonów, ludzie nie mogą się obyć bez macania. Chcą zdjęcia potrzymać w ręku, wpakować do portfela, dać znajomemu. W tej materii nic się nie zmieniło. Zmieniło się tylko to, w jakiej formie te zdjęcia możemy mieć. Bowiem sam wydruk tak bardzo trąci myszką (uwielbiam to staroświeckie powiedzenie!), że nie zrobisz wrażenia nawet na sobie. A co zrobi? Na przykład….

Kamienne podstawki pod kubek – z twoimi instagramami, oczywiście. Co więcej, znalazłam w sieci producenta, którego podstawki absorbują wodę! Ładne, praktyczne i pomysłowe.

insta00

Podstawki Coastermatic, zdjęcie roblahblah

Instakoszulkę – tak, to jest prawdziwe hipsterstwo. Ideał? Koszulka ze zdjęciem z instagrama, na którym jesteś w koszulce ze zdjęciem z instagrama, na którym jesteś w koszulce ze zdjęciem z instagrama…

instakoszulkaInstakoszulka od Vardagen na Etsy. Niestety, wysyłają tylko na terenie USA.

Pierścionek – czyli instabiżuteria. Taki jewelgr.am robi nie tylko pierścionki, ale też spinki do mankietów, kolczyki, wisiorki… Studnia bez dna.

5f3d6ad2591b11e2929322000a9e0719_7

Instagramy na drewnie. Dobra, przyznam się – to jest mój numer jeden. Chciałabym takie zawiesić w przedpokoju w ilości co najmniej dwudziestu. To jest naprawdę bomba, a kto myśli inaczej, ten trąba!

instawoodaptrick na Etsy. Cena i przesyłka trochę boli, ale pomarzyć można

Mini-książka to taki kolejny nikomu nie potrzebny, ale jakże uroczy gadżet. Może być brelokiem do kluczy, nietradycyjną pamiątką z wakacji, prezentem dla ślubnych gości… myślę, że można wymyślić jeszcze kilka fajnych zastosowań. Książeczki, w porównaniu z poprzednimi gadżetami, są tanie jak barszcz. Na printstagr.am.

Product-Tinybook2

Instaszpula! Połączenie szpuli filmowej z kalejdoskopem – reelagram. Poczuj się naprawdę oldschoolowo.

instafilm

Gra memo – zamiast monopola do zagrania w gronie przyjaciół. Zasady są proste – należy jak najszybciej i robiąc jak najmniej błędów, sparować takie same zdjęcia. Się grało na necie, można teraz zagrać w domu, ze swoim Instagramem. Taki bajer oferuje Instadruk, polska firma.

gra memoNie piszę już o instanaklejkach, instakalendarzach, instaetui na telefony, instafotoramce – bo to takie oczywiste. A więc, Mikołaju święty, mam nadzieję, że wiesz już, z czego taki geek jak ja, ucieszy się najbardziej?

Instagram

Czy to już czas?

Gdy w listopadzie w sklepach zaczynają grać „Last Christmas”, a na mieście pojawiają się pierwsze świąteczne dekoracje, nieraz słychać głosy oburzenia – że za wcześnie, że do świąt jeszcze ponad miesiąc, że to nie ma sensu. Ale pomijając marketing świąteczny i szał zakupów, w który już wtedy delikatnie zaczynają nas popychać centra handlowe, kiedy jak nie na przełomie listopada i grudnia pozwalać sobie na cieszenie się z tej niezwykłej atmosfery?

PicMonkey Collage2+

Momentem, gdy uświadamiam sobie, że już dawno powinnam była zacząć myśleć o prezentach i Świętach są… Mikołajki.  Tak, co roku 6 grudnia nadchodzi z zaskoczenia i z lekkim zawstydzeniem odwdzięczam się za znalezione pod drzwiami łakocie dopiero wieczorem. Zawsze tłumaczę sobie, że w moim kraju Mikołajek nie obchodzono, więc łatwo zapomnieć, jednak wymówka ta staje się coraz mniej wiarygodna.

Po Mikołajkach zaczyna się prawdziwy sajgon. Pierwszy tydzień grudnia to ostatni dzwonek, żeby zamówić prezenty online i nie wyczekiwać listonosza z większą niecierpliwością niż pierwszej gwiazdki. Jeżeli prześpimy ten moment, zostają sklepy, a tam… tydzień przed Świętami lepiej nie wchodzić. Do czego zmierzam – przypomnij sobie te wszystkie przedświąteczne gorączkowe przygotowania. Zawsze jest to samo – w biegu, w pośpiechu, w pracy szybciej-szybciej, żeby mieć wolniej między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem, po pracy w korku i w tłumie po zakupy, po prezenty, planowanie, wydawanie, masakra, jak to młodzież mówi. A gdzie czas i miejsce na chłonięcie zapachu pierników? Oglądanie bombek na choinkach, spacer nad zimowym morzem?

PicMonkey Collage2+

Dlatego uwielbiam, gdy już w końcu listopada na mieście pojawiają się choinki. Światełka i sztuczny śnieg na wystawach sklepowych. Odpowiedni wystrój w kawiarniach. To jest ten czas, kiedy świąteczna atmosfera jeszcze nie męczy, jeszcze nie przypomina o kupnie karpia i rodzinnym zlocie. Czas, gdy latte z bombkami wprawia w pozytywny nastrój i kiedy jeszcze się wydaje, że w tym roku Święta będą spokojniejsze i nie tak zabiegane. Nie będą, ale ten moment nadziei i wiary jest cudowny.

Dlatego jeżeli zadajesz sobie pytanie, czy to już czas i pora, odpowiadam – to czas najwyższy! Jeżeli chcesz nacieszyć się choinką, cynamonem, pieczonymi jabłkami – zacznij dziś. Zacznij teraz. Bo jutro tłumy ludzi odbiorą ci to, co najfajniejsze – spokój i dziecięcą radość.

PicMonkey Collage2+

* Zdjęcia mojego autorstwa, Cafe Restaurant Cynamon

BFG2013: do „pierdut” jeszcze daleko

Od Blog Forum minęło kilka dni i chyba wszystko już zostało powiedziane lub napisane. W sieci dominują bardzo pozytywne relacje z wydarzenia. Do tego stopnia, że aż się nie chce czytać kolejnej. Dlatego na Malowanym odpuszczę sobie opisywanie wystąpień i atrakcji, natomiast skupię się na krytyce. Wprawdzie u mnie zachwyt ustąpił miejsca solidnemu zadowoleniu, jednak wydaje mi się, że warto przyjrzeć się krytycznym głosom i sprawdzić, ile jest w nich racji.
bfg

Rys. Tomasz Sysło, który choć stworzył ten satyryczny rysunek, prosił o napisanie, że bardzo mu się na BFG podobało ;)

Zacznijmy od zarzutu, który formułowany w najróżniejszy sposób, słychać od dawna.

„Polscy blogerzy/blogerki, vlogerzy/vlogerki to bardzo niszowe, zamknięte środowisko mające, póki co, znikomy wpływ na otoczenie i rzeczywistość. (…)  Gdańska impreza uwypukliła najbardziej znaczące grzechy tego środowiska: brak dystansu do siebie, przekonanie o własnej wyjątkowości oraz gmeranie we własnym sosie, sosie i tak już bardzo mocno zredukowanym.”  (Damian Muszyński)

Czy autor tych słów i ja na pewno byliśmy na tym samym wydarzeniu? Szczerze, to już się robi strasznie nudne. Łatwo jest walnąć sztampą i znowu napisać, że blogerzy to takie towarzystwo wzajemnej adoracji, zamknięte i hermetyczne. A przecież blogosfera jest strasznie różnorodna – tematycznie, osobowościowo i tym, że wcale taka zintegrowana nie jest. Co jakiś czas pojawiają się też nowe świetne blogi i vlogi, które przyciągają uwagę setek i tysięcy osób. Taki np. Radek z Polimatów – kto o nim słyszał jeszcze rok temu? A dziś? Żeby wybić się ponad średnią nikt nie potrzebuje przyzwolenia grupy. Jeżeli potrafi to zrobić, ma pomysł i kompetencje – uda mu się. Dziwnym też wydaje się być zarzut o brak wpływu na otoczenie i rzeczywistość. Autorka blogu zorkownia na swoim wystąpieniu opowiadała, jak została zaproszona do konsultacji projektu nowej ustawy. Przy odcinkach wspomnianych Polimatów wielu uczniów odrabia swoje zadania domowe. Łukasz Jakóbiak wsparł młode talenty muzyczne. Blog Misja: K.S.I.Ą.Ż.K.A., którego jestem współautorką, zajmuje się zbiórką książek dla polskich szkół w Wilnie. Jeżeli to nie jest zmienianiem rzeczywistości, to ja już nie wiem, co jest. Owszem, nie są to zmiany rewolucyjne, ale w naszych realiach nie musimy obalać dyktatury, nie musimy walczyć o podstawowe prawa człowieka – robimy to, co możemy zrobić i zmieniamy to, co według nas powinno się zmienić.
„Gmeranie we własnym sosie”, innymi słowami „ciągle te same gęby” również jest zarzutem chybionym wobec Blog Forum Gdańsk. Przede wszystkim, w związku z nowymi tematami, wśród prelegentów pojawiły się nowe nazwiska. Wśród uczestników było mnóstwo autorów blogów małych, niszowych. Blogerów początkujących. Ale nie mogło zabraknąć też „gwiazd” – z bardzo trywialnego powodu. Zwiększają zainteresowanie. Bo wszyscy chcą posłuchać, co mają do powiedzenia. Bo chcieliby zrobić z nimi sweetfocie albo uścisnąć dłoń. Bez nich BFG nie miałoby tej rangi, co ma obecnie – najważniejszego wydarzenia w blogosferze.

„Wyniki „Blog Forum Award 2013″ to bardzo zła wiadomość dla całego środowiska. Polska blogosfera (cokolwiek to oznacza) miała szansę zaprezentować się inaczej, pokazać nowe twarze, odświeżyć wizerunek. Przynajmniej przez następny rok rodzimi blogerzy będą kojarzeni z Hatalską, Budzichem, Kominkiem oraz kilkoma szafiarkami zaproszonymi do programu Kuby Wojewódzkiego. Przykre.” (Damian Muszyński)

Zastanówmy się, dlaczego polska blogosfera kojarzy się z szafiarkami z programu Wojewódzkiego lub Kominkiem. Nie jest to związane z Blog Forum ani jego nagrodami, zdecydowanie. Jest kilka osób, blogerów, które przebiły się do tradycyjnych mediów. Ich obecność w prasie czy TV utrwalają sami dziennikarze. No bo jeżeli któryś pisze artykuł o blogerach, o komentarz poprosi tego, kogo zna lub kojarzy. A kojarzy tych, kogo widział w telewizji śniadaniowej, tego, który napisał książkę, tego, który już wcześniej pojawił się w prasie. Tak jest zawsze i dotyczy to nie tylko blogów. również psychologów, politologów i ińszych specjalistów. Ciągle zapraszają ich do mediów w roli ekspertów, choć przecież nie są jedynymi specjalistami w swojej branży.

Natomiast wyniki konkursu Blog Forum Award 2013 rzeczywiście nie zaskakiwały. Jednak powiedźcie, czy Hatalska nie zasługuje na miano Wpływowego Blogera? A Budzich? Albo czy nagroda Bloga Roku dla Pauliny Wnuk powinna dyskwalifikować ją z konkursu na blog z Gdańska? Nie sądzę. Nagrody Blog Forum w nowej odsłonie zaskoczą za rok, kiedy już nie będzie wypadało dać kolejnej statuetki tym samym ludziom. Będzie to też wyzwanie dla samej blogosfery – żeby znaleźć w swoim gronie tych, którzy zasługują na wspomniane wyróżnienia równie mocno. Wyniki Blog Forum Awards postrzegam bardziej jako podziękowanie za fantastyczną pracę, a osoby nagrodzone robią ją już od lat.

Żeby nie było, pewne krytyczne głosy pojawiły się też i na innych blogach. Są też takie, z którymi się zgadzam.

Dużo z kolei miejsca poświęcono tzw. charity i wszelkim przejawom wykorzystywania potencjału twórców do pomocy innym. (…) Pomaganie to świetna sprawa, nie podlega to najmniejszej kwestii. Jednak niemalże przymuszanie twórców (którzy np. nie identyfikują się z potrzebą pomagania poprzez tworzone treści) do hipotetycznych chociażby deklaracji lub publiczne ich rozliczanie z ilości przeprowadzonych akcji charytatywnych – to chyba nie najlepsza droga, by mówić o potrzebie takich działań. Szczera pomoc to taka, która nie jest wymuszona i nie pochodzi spod pręgierza presji społecznej.” (Adam Przeździek)

Wydaje mi się, że my po prostu lubimy wpadać ze skrajności w skrajność. Mamy więc albo blogerów, których jedynym celem jest zarabianie, albo tych, którzy pełnią misję. Z całym szacunkiem do wszystkich osób, którzy robią wielkie i piękne rzeczy – choć wasza droga jest godna naśladowania, jednak publiczna presja w stylu „to za mało, co zrobiłeś” trochę zniesmacza. Przede wszystkim, pomagania innym nie można wartościować. Nie może być tak, że budowanie studni w Afryce jest super, a Szlachetna Paczka – nie. Każda akcja pomocowa, charytatywna czy innego rodzaju wsparcie jest ważne, ponieważ odpowiada na inne potrzeby. Ktoś jest wolontariuszem, ktoś inny zasila karmą schronisko dla zwierząt, jeszcze ktoś daje milion złotych na fundację. Dziś otrzymałam telefon od starszego pana, który chciał mnie spytać, jakie książki najbardziej się przydadzą szkołom w Wilnie. Poprosił o tytuły albo autorów – bo chce pójść do księgarni i kupić. Po tej rozmowie prawie się popłakałam ze wzruszenia. I wydrapię serce każdemu, kto powie, że taka szczera pomoc i zainteresowanie jest w jakiś sposób gorsze od innego pomagania.
Każdy działa tak, jak mu podpowiada serce (lub PR), pomaga w zakresie, na jaki może i chce sobie pozwolić i nie mamy żadnego prawa oceniać, czy to dużo, czy mało. Ważne jest, żeby każdy z nas był świadom swojego potencjału i nie tylko liczył kasę w portfelu, ale pielęgnował w sobie empatię.

W ogóle, licytowanie się, kto jak pomógł albo może pomóc na sesji Q&A było słabe. Blogerzy na scenie dali się zapędzić w ten kozi róg, a prowadzący dyskusję nie stanęli na wysokości zadania, żeby zgrabnie skierować rozmowę na inny tor. Lekko Stronniczy naprawdę byli świetni jako konferansjerzy, ale panel z pytaniami wyszedł bardzo nijako.

Na koniec. Co Gdańsk ma z tej imprezy?

„Zjechało około 300 blogerów z zasięgami, porobili zdjęć na fejsie, hipstergramie, potagowali się wzajemnie, hash sypał się gęsto. Jakieś tam zasięgi w Polskę poszły. Zostawili też trochę grosza na mieście. Wiem, że nie powinno się wizerunku przeliczać na złotówki, ale… wynajęcie klubu, hotel z czterema gwiazdkami, katering, after – poszły na to spore pieniądze! Pieniądze, za które można byłoby coś ogarnąć dla mieszkańców Gdańska. (Artur Roguski)

Włączyłam się w dyskusję na blogu Artura, ale powtórzę się też tutaj. Blog Forum Gdańsk jest imprezą, z której miasto Gdańsk nic nie ma. Nic, co byłoby dotykalne, na czym można byłoby usiąść, pomacać. Ale blogerska konferencja, jedyna w swoim rodzaju, jest jednym z licznych elementów skomplikowanej układanki, jakim jest wizerunek miasta. Jakim jest poczucie mieszkańców i gości, że się jest w mieście nowoczesnym, ale z tradycjami, w mieście otwartym dla wszystkich, ale zauważającym potrzeby poszczególnych grup. Tego się nie przelicza na pieniądze, długotrwałe działania, aktywizujące i integrujące społeczności (nawet wąskie, takie jak blogerzy) przynoszą korzyści na innych polach. Np. na tym, że o Gdańsku mówi się dobrze. Że inni widzą Gdańsk jako miejsce interesujące, otwarte na ciekawe pomysły, nie bojące nowości. Że może to być podmiot, z którym warto rozmawiać, dyskutować, być może robić interesy. Nie osiągnie się tego kilkoma zdjęciami na instagramie, zrobionymi przez blogerów na BFG. Ale konsekwentnym długotrwałym i spójnym działaniem – jak najbardziej.

Nie pieniądz jest wartością, tylko człowiek. Ludzie, mieszkańcy, przyjezdni, wyjezdni. Ich wspomnienia, rozmowy, inspiracje, pomysły. Hej Gdańsku, pamiętam cię 10 lat temu, kiedy czułam się tu obco i dziwnie. I wiem, że razem się rozwijamy, dorastamy, uczymy się. Jesteś super, tak trzymaj!

Tęsknię za haftowanymi chusteczkami

Znalazłam dziś chusteczkę. Nie jakąś tam wymiętoszoną chusteczkę higieniczną. Taką prawdziwą, bawełnianą, z kwiatkami na brzegach. Ładnie złożoną w kostkę. Obawiam się, że pokolenie dzisiejszych piętnastolaktów nawet nie wie, do czego takie coś może służyć. 

Najczęściej widuję większe, w kratę, męskie. Być może dlatego, że mężczyźni jakby bardziej przywiązują się do tradycji. A może dlatego, że to nie oni muszą je prać i prasować. Anyway, znalazłam chusteczkę białą, z kwiatkami na brzegach. Starannie poskładaną. Wyciągnęłam ją z kieszeni trzydziestoletnich spodni-dzwonów, które postanowiłam uprać przed sesją zdjęciową. I tak moje myśli pobiegły od chusteczki do spodni, od spodni do dalekiej przeszłości.

Dziś mamy wszystko jednorazowe. Jednorazowość ta, początkowo niezwykle potrzebna (np. ze względów higienicznych i zdrowotnych) rozrosła się do takich rozmiarów, że brakuje nam szacunku. Szacunku do rzeczy, bo jak się popsuje, to się kupi nowe. I coraz częściej – do ludzi. A wspomnienia? Wspomnienia zastąpiły zdjęcia na facebooku. Nie piszemy listów, nie wysyłamy kartek. Wszystko wyrzucamy. Bo i po co mielibyśmy to zachować? Bo i czasu, żeby wspominać, żeby do tego wracać – jak kiedyś, długimi zimowymi wieczorami – czasu nie mamy. W pędzie, w biegu. Ja też taka jestem. Jestem totalnym mainstreamem, jeśli chodzi o pośpiech, o zapominanie, o brak czasu. Nienawidzę tego. Tylko czasami mam chwile, że ten czas się zatrzymuje. Na moment widzę wszystko jakby przez rozrzedzone powietrze w górach. I uświadamiam, że nie tędy droga. Ale trwa to przez moment, za chwilę znowu wracam do poprzedniego nurtu. Śmiertelna pułapka.

Tęsknię za wielorazowością, za akuratnością. To trochę smutne, że za trzydzieści lat nie będę mieć przy sobie nic z tego, co mam dziś. Bo żyję w świecie jednorazówek.

Co było, nie wróci

Są słowa, przysłowia, które lubimy powtarzać, które słyszymy od innych. Nic nie znaczą, dopóki nie zostaną wypowiedziane w odpowiednim momencie. I odkrywasz je na nowo, jakbyś słyszał po raz pierwszy. Nagle nabierają tak namacalnego sensu, że trudno w to uwierzyć. 

Dziś z sieci zniknie strona, która była ważną częścią mojego życia przez wiele lat. Przez dobry kawał czasu była też moim podstawowym źródłem utrzymania. Dzięki tej pracy nie bałam się końca studiów, nauczyłam się działać samodzielnie i odpowiadać za to, co robię. Poznałam szereg fantastycznych ludzi, otrzymałam mnóstwo pozytywnej energii. Robiłam też błędy, uczyłam się na nich. I choć to zabrzmi górnolotnie, ale naprawdę nie byłabym tym, kim jestem dziś, gdyby pewnego letniego wieczoru nie podjęłabym decyzji o nauczeniu się czegoś nowego.

Czym się zajmowałam? Projektowaniem i wykonywaniem biżuterii. Początkowo były to zwykłe „składaki”, później bardziej ciekawe pomysły, które przerodziły się w miłość do szlachetnych materiałów. Przy okazji musiałam też się zmierzyć z księgowością, z marketingiem w social media, a każdy (na szczęście bardzo rzadko) zwrot przeżywałam przez kilka dni.

MagdaMagda

Dominika

Dominika

Agnieszka

Agnieszka

Ania

Anna

Wierzę w magię pracy wykonywanej z pasją. Takie przedmioty posiadają tylko sobie charakterystyczną aurę. Osoby nią obdarowane to czują. Wiem to dzięki wiadomościom i zdjęciom od moich cudownych klientek. To tylko niektóre zdjęcia z galerii, która dziś trafia do mojego prywatnego archiwum. Dziękuję też niezwykle kreatywnym fotografom i stylistom, z którymi miałam okazję pracować. To wy zasialiście we mnie ziarno fotomanii, która dziś powoli kiełkuje.

fot. Krzysztof Nowosielski, styl. Gosia, mod. Pola

fot. Martyna Gumuła, mod. Karolina Górska

fot. Robert Binda

fot. Anna Łotowska

031cbec28b6fc1bac3eadc88e15da7c3

Ilona w moich kolczykach na okładce Prestiż, fot. Martyna Gumuła

Dzielę się tymi wspomnieniami, bo są piękne i inspirujące. Nie wiem, co mnie czeka jutro.

Ale chciałabym, żeby było równie dobre, jak to, co mnie spotkało wczoraj. 

Poziomki na słomce

To było lato, które trwało wieki, z krótkimi przerwami na zimę i szkołę.

Rower dziadka, większy ode mnie, moje porozbijane kolana i podrapane ręce. Nie boli, kto by zwracał uwagę na takie bzdury. Stodoła, do której dziadkowie zwożą siano. Góra siana na wozie, przewiązana plecionym sznurem, na górze my. Koń, zadbany. Ojciec czasami jeździ nim konno. Bez siodła, ot tak, kilka minut na przełaj. Grabie do siana duże, całe drewniane, „ząbki” strugane przez dziadka. Pola aż po horyzont, przecięte jedynie koleją. Jak zamek błyskawiczny. W nocy dźwięk przejeżdżających pociągów niesie się po tych łanach zboża, nie skoszonych jeszcze trawach, aż do domu.

Dom. Stary, wybudowany przez pradziadka. Z piecem kaflowym, drewnianą werandą. Otoczony zadbanym ogrodem. To tu zaczytuję się w Ani z Zielonego Wzgórza. Od frontu kwitnie cała armia kwiatów. Róże, bratki, piwonie. Te ostatnie w kolorze fuksji, zawsze największe. Obok „sklep”, jakby ziemianka, strome schodki w dół. Królestwo przetworów, kompotów. I góra ziemniaków. Na drągach kiełbasy domowego wyrobu. Zimno, ale kto by zwracał uwagę na takie bzdury.

Studnia. Zawsze się jej bałam. Wiem, że jest głęboka i znam historie, że gdzieś czyjeś dzieci wpadły do podobnej i utonęły. Nieduży sad, krępe jabłonie. „Papierówki” dają jabłka blade, ale smaczne. Inne często bywają kwaśne, ale kto by zwracał uwagę na takie bzdury. Za sadem pola, aż po horyzont. Te same, po których niesie się dźwięk przejeżdżającego pociągu. W szczególnie upalne dni biorę miskę i zbieram szczaw – na chłodnik. Krowy, chyba dwie. Mleko, przecedzone do dzbanka przez białą gazę, z pianką. I my, pijemy tak, że tylko słychać nasze grdyki. Dziś nawet w to nie wierzę.

Nie wspinam się na drzewa, nie ma na to czasu. Skaczemy w sianie jak na trampolinie. Zbieram jajka w kurniku. Biorę pisklęta na ręce, choć nie za często, bo te mogą mojej miłości nie przeżyć. Kociaki, szczeniaki – dla wszystkich jest miejsce. Długie wieczory, pachnące, spokojne. Kromka białego chleba, z gęstą wiejską śmietaną, posypaną cukrem. Zacierka, kluski z mąki zalanej wrzącą wodą. Im większe, tym lepsze.

Dom w kolorze żółtym. Dywan na ścianie, jelenie na rykowisku. Dziadek i jego historie, słucham z oczami jak spodki. Serce mi zamiera za każdym razem, gdy koń zaczyna parskać, bo to znaczy, że w kniei czają się wilki. W piecu – drożdżówka, najlepsza na świecie, pachnie całą noc. Z rana rześkie powietrze wpada przez otwarte okna i drzwi. Koty, skradające się do stolika z walerianą. Koty piją mleko, to samo, co i my, prosto od krowy. Rzadko dają się głaskać.

Jeżeli gdzieś jedziemy, to na krótko, chyba, że do lasu. Na poziomki i czarnice, tak mówią u nas na borówki. Borówki się zbiera do metalowego dzbanka, poziomki – na słomkę. Ale nigdy mi się nie zdarza uzbierać tyle, żeby mieć z czym wrócić do domu. Wszystko zjadam  na poczekaniu.

Przygoda zaczynała się już po przekroczeniu progu. 

Sałatka z ogrodu babci

Kiedy przyjechałam do Polski, okazało się, że moim słowniku brakuje jeszcze wielu ciekawych polskich słów. Na przykład, „nowalijki”. Tak tu mówią na warzywa, pojawiające się po raz pierwszy w sezonie. Taki szczypiorek chociażby. Natrafiłam na niego wczoraj w warzywniaku i zapragnęłam zrobić coś, co robię niezwykle rzadko. 

Czyli wejść do kuchni i coś przygotować!

W domu mojej babci, na wsi, panował zabawny zwyczaj. W okresie, gdy z jej zadbanego ogródka można było już zebrać szczypior, rzodkiewkę, parę innych smakołyków, robiło się sałatkę. I kiedy rodzina siadała do stołu, każdy po raz pierwszy sięgający po sałatę z nowalijkami dostawał łyżką w czoło. Nie mogę wydobyć z pamięci, dlaczego tak się robiło, ale mniejsza o to. Wystarczy, że myślę o tym za każdym razem, gdy robię tradycyjną wiejską sałatkę (uwielbianą przez mojego tatę) i mam nadzieję ten „stuknięty” zwyczaj przekazać dalej :)

Tak więc, pacam cię łyżką i zapraszam na to, co o tej porze najlepsze.

Sałatka ze zdjęcia: ogórek, pomidor, szczypiorek, łyżka śmietany, szczypta pieprzu i soli.

Sałatka

Sałatka

I smell flowers

Maj ma w sobie coś niezwykłego – pozytywną energię, taką, że się chce. Z tymi chęciami różnie bywa, a przecież chcieć to móc. Energia bije również z sesji zdjęciowych w majowych magazynach. 

Vogue Russia częstuje sycylijskim słońcem. Czytelników w podróż zabiera Arizona Muse (modelka) i Tom Craig (fotograf). Arizona jest Amerykanką (jakby inaczej) i zajmuje się modelingiem od wielu lat. Jednak jej kariera nabrała tempa dopiero po pojawieniu się w Vogue w lutym 2011 roku. Od tego czasu trafiła kilkukrotnie na okładki renomowanych magazynów oraz wystąpiła w kampaniach Next, Louis Vuitton, Jil Sander, Chloe, Prada, Fendi, YSL.

Fotografie Toma Craiga są lekko nostalgiczne, często romantyczne, jakby specjalnie nieidealne. Edytorial dla Vogue doskonale się wpisuje w stylistykę jego prac.

Vogue Russia. Tom Craig

 

Wiosna w brytyjskim Harper’s Bazaar ma hipnotyzujący zapach róż. Karen Elson w obiektywie Alexi Lubomirski. Karen jest brytyjską modelką, odkryta przez swoją pierwszą agencję w wieku 16 lat. Od tego czasu pracowała z wieloma znakomitymi fotografami mody, współpracowała ze znanymi markami, a na 18 urodziny otrzymała w prezencie okładkę włoskiego Vogue. Równie interesująco toczy się jej pozamodelingowe życie. Na planie teledysku The White Stripes poznała swojego przyszłego męża Jacka White’a (!), wkrótce po tym przeniosła się z nim i swoją córeczką do USA, gdzie współtworzy politycznie zaangażowany kabaret, The Citizens Band.

Z kolei Alex Lubomirski pochodzi z rodziny Peruwianki i Polaka (nazwisko nie jest mylące). Lecz to ojczym, z którym jako dziecko wyjechał do Botswany, podarował mu pierwszy aparat fotograficzny. Ta pasja zaowocowała wieloma edytorialami i okładkami renomowanych magazynów mody, przed jego obiektywem stanęły m.in. Charlize Theron, Gwyneth Paltrow, Natalie Portman, Jennifer Lopez, Jennifer Aniston, Julia Roberts, Nicole Kidman, Scarlett Johansson.

Okładka edycji limitowanej Harper’s Bazaar, efekt współpracy z Victoria and Albert Museum, pozostaje w tych samych klimatach. Na zdjęciu: Hirschy Hirschfelder w obiektywie Eleny Rendina. Hirschy naprawdę nazywa się Sophie i pochodzi z Australii. Kariera rozkręca się powoli, dotychczas pojawiła się jedynie w kampanii Ballenciagi. Występ w Harper’s jest jej pierwszym edytorialem dla tego typu magazynu.

Fotografka Elena Rendina pochodzi z Londynu, karierę zaczynała jako asystentka Paolo Roversi. W fotografiach Eleny przebija jej fascynacja rzeczami, niebezpiecznie ocierającymi się o kicz. Zapowiada się naprawdę smakowity talent :)

 

Harper's Rendina

Świeżość bije z edytorialu Miloša Nadaždina dla serbskiego Elle. Na zdjęciach: Nataša Vojnović i Georgina Stojiljković. Nadaždin ma pełne ręce roboty w Serbii – fotografuje głównie dla Elle i Cosmopolitan. Nataša i Georgina, urodzone w byłej Jugosławii, współpracują z szeregiem domów mody i marek, gdzie występują głównie na pokazach mody.

Elle May 2013

Elle May 2013

Na koniec, zdjęcia Evy Grin dla litewskiej projektantki Evy Baliul, której bardzo kibicuję. Liczę na to, że niedługo zagości na łamach któregoś z fajnych pism :)

Eva Baliul

Pomysł na social media: Pinterest

Trudne czasy nastały dla biznesów. Jeszcze kilka lat temu było wiadomo – żeby wybić się z masy, wystarczyło mieć stronę internetową. Potem przyszedł facebook, z którym przez dłuższy czas nie wiadomo było co zrobić. W końcu, jak już wszyscy pozakładali sobie fanpejdże (choć niektórzy do dziś nie wiedzą, po co), pojawiła się cała masa innych społecznościówek. I co teraz?

Facebook, Instagram, Twitter, Pinterest, Foursquare, Google+, do tego jeszcze kanały na youtube, blogi, fora internetowe, a także inne, ściśle branżowe lub powoli odchodzące w niebyt portale społecznościowe. Istny ból głowy i pożeracz czasu. Zanim popadniesz w szał zakładania wszędzie firmowych profili i kont, usiądź z kartką, ołówkiem i komputerem i poświęć chwilę na przeanalizowanie swoich umiejętności, a także specyfiki danych portali społecznościowych. Ponieważ każdy z nich jest inny, daje inne możliwości i pozwala wyeksponować inne cechy twojego produktu („produkt” w szerokim tego słowa znaczeniu: usługi, przedmioty, które sprzedajesz, twój blog, marka etc.).

W internecie (chociażby na blogu Natalii Hatalskiej) znajdziesz mnóstwo ciekawych przykładów wykorzystania portali społecznościowych dla promocji marki (tzw. case’y). Co ważne, nie musisz być dużą firmą, żeby wymyślić coś ciekawego – coś, co zaangażuje innych użytkowników portalu. Ale nawet jeżeli nie masz przełomowego pomysłu, możesz wykorzystać te minimalne możliwości, które daje sam portal.

pinterest

Pinterest

Pinterest jest jednym z najmłodszych serwisów społecznościowych. Przeznaczony jest do zbierania (poprzez tzw. przypinanie do tablicy) i porządkowania zdjęć i obrazków. W ostatnich 2 latach był najszybciej rozwijającym się serwisem w Stanach, w drugiej połowie 2012 roku Pinterest odwiedzało ok. 365 tys. osób z Polski. Ok. 80% użytkowników Pinterest stanowią kobiety, większość z nich jest w wieku 25-44 lat (dane dla USA).

[youtube width=”600″ height=”365″ video_id=”AfyByLwiIe8″]

Pinterest jest dla ciebie, jeżeli:

– twoją mocną stroną są zdjęcia lub grafiki;

– przygotowujesz tutoriale (czyli objaśnienia jak coś zrobić krok po kroku: kulinarne, handmade, kosmetyczne, fryzury, recycling etc.);

– w twojej pracy/branży śledzenie trendów jest niezwykle ważne.

Pinterest jest fajnym miejscem dla projektantów (ubrań, wnętrz, etc.), blogerów (lifestyle, kulinaria, moda, handmade, podróże), fotografów i grafików. Na Pintereście odnajdą się też czasopisma (Harper’s Bazaar śledzi około 5 mln użytkowników), firmy sprzedające m.in. ubrania, biżuterię, wyposażenie wnętrz. Decydując się na Pinterest musisz pamiętać, że powinieneś zaoferować przede wszystkim fajną treść wizualną. Im ładniejsze lub ciekawsze zdjęcie, tym częściej będzie przepinane przez innych użytkowników.

Pinterest powinien ci służyć nie tylko do umieszczania własnych treści, ale śledzenia innych (np. twoich ulubionych projektantów i marek) lub tworzenia bazy inspiracji, dostępnej dla twoich odbiorców (np. przepisy i zdjęcia dań z różnych regionów świata, które mogą oglądać czytelnicy twojego bloga).

Jeżeli idea przypinania przypadła ci do gustu, możesz pójść o krok dalej i zaangażować w przypinanie innych. Na Pintereście miało miejsce kilka ciekawych kampanii i konkursów – spróbuj podpatrzeć mechanizmy tych działań. Na przykład, Sephora zachęciła do tworzenia tablic pod nazwą „Sephora Color Wash”, na których użytkownicy mieli za zadanie tworzyć kolaże ze zdjęć (również produktów Sephory), a motywem przewodnim był ulubiony kolor. W stronę kolorów poszła też marka Guess, która ogłosiła konkurs na najciekawszą tablicę pt. „Guess my color inspiration”.

Z zaskakującym pomysłem wyszła brytyjska firma ubezpieczeniowa Confused.com, która na Pinterest promowała bezpieczeństwo na drodze. Na łamach serwisu firma ogłosiła konkurs: kobiety przypinały do konkursowej tablicy swoje zdjęcia w najbardziej niewygodnych i ekstrawaganckich butach, w jakich zdarzyło im się prowadzić samochód. Konkurs na Pinterest był promowany zabawnym filmikiem na youtube, została też opracowana specjalna infografika z danymi statystycznymi, dotyczącymi niebezpiecznych nawyków podczas jazdy samochodem. Nagrodą w konkursie były „bezpieczne” baleriny znanej firmy, idealne do prowadzenia auta. Tym nietypowym działaniem firmie udało się zwrócić uwagę na istotną kwestię bezpieczeństwa, oraz promować swoją markę.

Co możesz robić na Pinterest:

– promować swoją osobę lub markę poprzez promocję lifestyle’u, z którym się utożsamiasz;

– dzielić się inspiracjami i inspirować innych;

– organizować konkursy.

Niektórzy próbują używać Pinterest jako kanału informowania o tym, co nowego dzieje się w firmie lub pokazywania biznesu „od kuchni”. Jednak osobiście uważam, ze w tym celu bardziej się sprawdzi Facebook lub Instagram (gdzie jakość zdjęcia nie odgrywa aż tak istotnej roli), ponieważ Pinterest opiera się przede wszystkim na bodźcach wizualnych.

Nie zapominaj też, że Pinterest w Polsce nie ma jeszcze zbyt wielu aktywnych użytkowników, co prawdopodobnie będzie się zmieniać. Ale twoje treści mają szanse dotrzeć do użytkowników z zagranicy, co w przypadku np. sklepu internetowego, oferującego wysyłkę zagraniczną, jest dodatkowym atutem.

P.S.: powyższe opracowanie jest, rzecz jasna, mocno skrótowe, ale na pewno przybliża koncepcję serwisu. Zanim jednak stwierdzisz „kurde, wchodzę w to!”, zaczekaj na kolejne części, w których zaprezentuję możliwości, jakie dają inne serwisy społecznościowe. Jeżeli znasz Pinterest od podszewki, podziel się wrażeniami w komentarzach, dzięki!

Marzec: migawki

[youtube width=”920″ height=”28″ video_id=”GkNN_-eTrGw”]

Choć to luty podobno jest najkrótszym miesiącem, marzec zleciał mi niczym gnany wiatrem znad morza. Spodziewałam się pięknej wiosny, roztopów, rzeczywistość jednak było znacznie bardziej mroźna i biała. 

Marzec na talerzu

Migawki: marzec - smakowitości

Jak na śniadanie, to do Kafki (Oboźna 3, Warszawa), idealne miejsce na leczenie kaca. Przestronne, z wygodnymi kanapami, pysznym jedzeniem, dobrą kawą (na zdjęciu) i mnóstwem książek.

Jak na obiad, to do Trafiku (Skwer Kościuszki 10, Gdynia). Niezobowiązujący wystrój, sympatyczna obsługa, świetne tarty. Na zdjęciu: tarta pieczarkowa.

Jak na deser, to do Cynamonu (Świętojańska 49, Gdynia). Ogromny wybór ciast, tortów, kaw i herbat. Na zdjęciu: sernik limonkowy.

Marzec w kalendarzu

Migawki: marzec - wydarzenia

To był pracowity miesiąc, a mój kalendarz był napięty do granic możliwości. Szczególnie miło wspominam spotkanie z Robertem Biedroniem, wypad na Żuławy i spotkanie trójmiejskich blogerek. Poznałam wielu sympatycznych ludzi, z którymi, mam nadzieję, jeszcze nieraz zrobimy coś wspaniałego (na zdjęciu: najlepsza ekipa, z jaką miałam przyjemność mieć do czynienia w sferze zawodowej i prywatnej, luv ya! ;) ).

Marcowe lektury

Migawki: marzec - lektury

„Gogol w czasach Google’a” – reportaże i depesze Wacława Radziwinowicza, zebrane w jednej książce. Rosja „od zaplecza” – niektóre historie poruszają, inne bawią. Ale wszystkie składają się na niezwykle interesujący obraz współczesnej Rosji.

Odkrycie ostatnich dni – nowy magazyn kulinarno-lifestylowy „C’est La Vie”. Przeczytany od deski do deski, z niecierpliwością czekam na kolejny numer.

Kwiecień, bring it on!

Follow me on instagram

Smak życia

Wiosna to stan umysłu, nie pogody. Lubię to sobie powtarzać, szczególnie w tym roku, gdy Wielkanoc bardziej przypomina Gwiazdkę, a kwiecień jest trzecim z kolei lutym. Mogę się założyć, że to samo powtarza sobie redakcja nowego pisma, którego premierowy numer trafił do sprzedaży trzy dni temu. Panie i Panowie, C’est la Vie

C'est la vie, okładka

Kiedy na polski rynek wchodziła nasza edycja Harper’s Bazaar, już pół roku przed pierwszym ogólnodostępnym numerem rozpisywały się o tym wszystkie media. Kiedy kilka miesięcy temu pojawił się KUKBUK, w światku kulinarnym aż huczało. Kiedy dzisiaj w oko mi wpadła bardzo przyjemna okładka C’est La Vie, ze zdziwieniem stwierdziłam, że o tym tytule nic dotychczas nie słyszałam. Tak do mych rąk trafił magazyn, który uwiódł mnie od pierwszych stron. 

Najpierw, rzecz jasna, zwróciłam uwagę na fotografie. Zdjęcie karczocha przy wstępie redaktora naczelnego. „Pan Sałata” Tamary Pieńko. Niezwykłe zdjęcia Kamilli Baar z najzwyklejszego pociągu PKP. Potem zaczęłam zauważać słowa. „Najważniejsze chwile życia wiążą się ze smakami” – pisze Ela Pawlicka we wstępie do wywiadu z Danutą Stenką. Szczerze, w tym momencie zamyśliłam się na dłuższą chwilę, przywołując liczne potrawy, które odeszły w niebyt razem z bliskimi mi osobami.

C'est la vie, Kamilla Baar

A jest to o tyle znamienne, że gotowanie nigdy nie znajdowało się w kręgu moich zainteresowań. Jednak bardzo przemawia do mnie silny obecnie trend celebrowania jedzenia – ważne jest, jak jesz i z kim jesz. Samo danie jest jedynie gościem, który pomaga budować atmosferę.

Naczelny C’est La Vie, Juliusz Donajski, zapowiada, że „jako jedyni opisywać będziemy gwiazdy poprzez ich doznania kulinarno-smakowe.” I rzeczywiście, trzon magazynu stanowią sylwetki mniej lub bardziej znanych osób, przez co nawet nasunęło mi się skojarzenie z Galą. Jednak przyznaję, że oblicze „plotkarskiego” pisma, jakie sobą prezentuje ten tytuł, podoba mi się znacznie bardziej.

Pierwszy numer C’est La Vie jest perfekcyjny, zarówno od strony wizualnej, jak i merytorycznej. Cieszy nazwisko dyrektora artystycznego – twórczość Dennisa Wojdy znam i bardzo lubię. Bardzo podobał mi się też przegląd mody Aśki Ciesielskiej. Słowem, „życie jest piękne” i rokuje bardzo dobrze.

Pisząc te słowa siedzę w mojej małej kuchni ze starym, drewnianym jeszcze, oknem, obok mruczy kot, a na stole – herbata w moim ulubionym kubku i jajecznica według przepisu Waldemara Dąbrowskiego (str. 68). Jest przeddzień święta, które zawsze mi się źle kojarzyło, ale tu i teraz nie ma miejsca na stres i złe myśli. Patrzę przez to moje okno na zaśnieżony świat i jest tak cudownie, że nie czuję upływającego czasu. I choć za chwilę skończymy śniadanie i do naszej sielanki wtargną problemy, które przez chwilę nie istnieją, życie składa się własnie z takich momentów. Życzę więc tobie i sobie umiejętności w zatracaniu się w drobnych przyjemnościach – niech nadają rytm wszystkiemu, co robimy. 

C'est la vie, Pan Sałata

Zdjęcia pochodzą ze strony cestlaviemagazine.pl

Nie podzielam optymizmu Biedronia

Gazeta.pl podaje, że według raportu naukowców UJ Pomorskie jest jednym z najbardziej homofobicznych województw w Polsce. „Tu musi być jakiś błąd” – komentuje badania Robert Biedroń. Do Sejmu przecież trafił głosami mieszkańców Pomorza. To jak jest z tą homofobią w Polsce?

Jeżeli wierzyć różnym badaniom, pod względem otwartości i tolerancji Polacy w ciągu ostatnich dwóch dekad zrobili ogromny krok do przodu. Potwierdza to chociażby obecność w Sejmie otwarcie deklarującego orientację homoseksualną posła. Transseksualna posłanka to już w ogóle ewenement na skalę europejską.

Tymczasem zdjęcie ze spotkania z Biedroniem na moim fejsie tonęło w niewybrednych komentarzach, w których dostało się i mnie samej. W sumie, rozumiem polityczne emocje. Rozumiem, że ci z lewej obrywają od tych z prawej i odwrotnie. Jednak nie o polityce była mowa w „dyskusji” pod zdjęciem. Więc może wcale nie jest tak fajnie w tej Polsce.

Na wspomnianym spotkaniu, Robert Biedroń wydał się być ogromnym optymistą. Z zapałem opowiadał o pozytywnych reakcjach na kolejne coming outy działaczy publicznych, o zmianach w mentalności Polaków, o ich większej otwartości. Mimo, że projekty dot. związków partnerskich przepadły. Mimo, że dyskusje sejmowe o prawach osób LGBT utrzymane są na poziomie hejterskich „dyskusji” w internecie.

Może w taki sposób próbuje zaklinać rzeczywistość? W myśl zasady, że gdy uwierzysz, że jesteś lepszy, to prędzej czy później rzeczywiście taki będziesz. A może to przekonanie wynika z jego doświadczenia w sektorze pozarządowym – społeczeństwo zmienia się szybciej, niż politycy i to oni często stają się hamulcami w rozwoju pozytywnych postaw. Podoba mi się ten idealizm i wiara w ludzi. Jednak rozglądam się dokoła i trudno mi podzielać optymizm posła.

Podobno najbardziej homofobiczne kraje w Europie to Rosja i Ukraina. Tymczasem Robert Biedroń z rozbrajającą szczerością przyznał, że bardzo lubi spotykać się z ludźmi z Europy Wschodniej – pomimo uprzedzeń, na takich spotkaniach rzadko dochodzi do agresywnych reakcji. Potwierdza to również koordynatorka projektu Study Visits in Gdynia: w spotkaniach z przedstawicielami organizacji gejowskich w Polsce w ramach tego projektu brali udział i Gruzini, i Ukraińcy, i Mołdawianie. Nigdy nie doszło do nieporozumień i przykrych sytuacji.

Może więc wcale nie jesteśmy lepsi i „bardziej cywilizowani”, jak wielu się wydaje. Może w Białorusi nie ma wolności słowa, a w Ukrainie rządzi korupcja. Ale w Polsce, którą stawia się jako przykład transformacji, szykanowana jest grupa obywateli – w dodatku dość liczna, bo wg statystyk stanowiąca ok. 10% ludności – i to im odmawia się praw, z których korzysta reszta społeczeństwa.

Luty: migawki

[youtube width=”900″ height=”28″ video_id=”XTvgj2LWjMk”]

Wiem, że wszyscy już żyją marcem i wiosną (która ciągle nie chce się rozgościć u nas), jednak nieco przekornie wracam dziś do lutego. To był, choć krótki, jednak bardzo intensywny i emocjonalnie trudny miesiąc: parę tysięcy przejechanych kilometrów, odejście bliskiej osoby, bajeczna zima w Wilnie i sporo pracy w Trójmieście. 

Kolaż luty 2013 - 1

Zima, jaką zastałam w Wilnie, zachwyciła mnie. Ożyło mnóstwo wspomnień. Czasami nawet trudno mi uwierzyć, że to wszystko nie są migawki ze snów. Nostalgiczny nastrój nie opuszczał mnie przez długie tygodnie. Tęsknię.

Pożegnałam się też z moją pracownią w Brzeźnie. Na ostatni spacer wybrałam się na tę samą plażę, co widziałam z okna. Uwielbiam trójmiejskie plaże poza sezonem. Walentynki minęły w kolorze różu – kwiaty, słodkości (Magnolia cupcakes w Gdyni) i pierwszy numer Harper’s Bazaar.

kolaz2

Na szczęście, jak zwykle, działo się. Wystąpiłam na KaWie w Instytucie Kultury Miejskiej (więcej tu). Beata też zaprzęgła mnie do roboty, co pomogło mi się nieco pozbierać (metamorfoza Gosi już jest na FB, wkrótce pojawi się na blogu). A na Oruni możecie spotkać baner reklamowy ze zdjęciem mojego autorstwa. Największy mój dotychczasowy format ;)

sprawdź mój instagram

Walentynkowy prezent

Pół roku temu gruchnęła niesamowita wieść – Harper’s Bazaar rusza z polską edycją! W październiku wąskie grono wybrańców otrzymało drukowany numer pilotażowy, a reszta mogła go pobrać i poczytać online. Przedpremierowy numer miał być przedsmakiem tego, co nas czekało w lutym – w walentynki.

Zanim pierwszy numer trafił do sprzedaży, na FB w swoim stylu napisał Marcin Tyszka: „(…)w końcu doczekaliśmy się pierwszego ekskluzywnego magazynu z najwyższej polki… W końcu nie zaproszono gości do obleśnego hangaru z brudnymi toaletami… W końcu pół imprezy nie zajęła prezentacja sponsorów (…) w końcu nie raczono gości tanim spumante… Inauguracja Harpers Bazaar – Muzeum Narodowe (…)”.

HB1

Może na premierze i nie było prezentacji sponsorów, za to w samym magazynie reklamy zajmują ponad 60 stron. Mimo wszystko, premierowego numeru wyczekiwały prawdziwe tłumy i w czwartek posypały się instagramy z Małgosią Belą na okładce. Od razu też dało się słyszeć głosy mniej pozytywne. Że drogo, że mało do czytania, że nic ciekawego. Wprawdzie to dopiero początek, w dodatku start długo wyczekiwany, w atmosferze radości i ogromnego zainteresowania, ale pierwszy numer lekko mnie rozczarował.

W jesiennym pilotażowym numerze na kilkunastu stronach przedstawiona została prawie 150-letnia historia najstarszego magazynu modowego na świecie. Jest czym się chwalić, dla HB pisały i tworzyły kultowe nazwiska, m.in. Charles Dickens, Virginia Woolf, Truman Capote, Andy Warhol, Salvador Dali, Richard Avedon. Oczekiwania więc były bardzo duże. Karolina Korwin-Piotrowska zauważa, że w pierwszym polskim numerze próżno szukać szeroko pojmowanej kultury, dla wirtualnemedia.pl pisze: „bardzo słaba kultura, taka szczątkowa, niszowa, a w innych edycjach „Harpers’ Bazaar” to mocny element”.  

bazaar_polska_03-13_5

Małgosia Bela w obiektywie Koray Birand dla Harper’s Bazaar Polska

Nie mam porównania, więc nie skomentuję. Dla mnie rozczarowaniem były głównie zdjęcia. W tym numerze znajdziesz trzy sesje zdjęciowe. Gwiazdę numeru, Małgosię Belę, fotografował Koray Birand. Wybrane przez szefową międzynarodowego działu mody Harpers Bazaar, Carine Roitfield,  kolekcje fotografował Kacper Kasprzyk. Wywiad z Jakubem Gierszałem został zilustrowany sesją Łukasza Ziętka. Każda z tych sesji jest, oczywiście, bardzo dobra, ale zestawiene ich w jednym numerze (poza zdjęciami Ziętka) wieje nudą. Brak tu intrygi czy elementu zaskoczenia, ot, piękne kobiety w pięknych ubraniach. Nie tego się spodziewamy po czołowym magazynie mody.

Natomiast sporego plusa daję za przekrojowy wiosenny raport z wybiegu, szczególnie „top ten” kolekcji. Dzięki przejrzystej graficznej prezentacji można łatwo wyłapać główne trendy, a dzięki krótkiemu wprowadzeniu, zorientować się jak, co, kiedy.

„Nie ma za to co liczyć na rubryki towarzyskie i poradniki psychologiczne. Oczywiście czasem będą się pojawiały takie materiały, ale nie ma mowy o stałej rubryce. Nie chcemy też lansować celebrytów.” – w wywiadzie dla naTemat.pl tłumaczyła Joanna Góra, redaktor naczelna pisma. Chwała redakcji za to. Wypatruję kolejnego numeru!

Spisek czołowych blogerek mody!

Robi to Paulina i Kasia. Robi to Tamara, Julia i nawet córka premiera. Takiego spisku Polska nie widziała co najmniej od… poprzedniej zimy. A wszystko to na oczach tysięcy internautów!

Wykorzystują swój modowy autorytet i, bezczelne, promują noszenie czapek! Kto to widział, żeby w środku zimy biegać między zaspami w czapie. W dodatku futrzanej. Albo takiej z ćwiekami… Co to za moda, co to za styl, przecież wiadomo nie od dziś, że tylko wiatr we włosach jest sexy.

Macademian Girl

Macademian Girl

Kapuczina

 Kapuczina

 

Żarty na bok, to jest poważna sprawa.

Kiedyś, gdy byłam jeszcze młoda i piękna, mama mi powtarzała, że zimą ładne jest to, co ciepłe. Nie wierzyłam jej, a czapkę chowałam do plecaka, zanim zbliżyłam się do szkoły. Być może, gdyby wtedy, w najważniejszym dla rozwoju młodego organizmu czasie, zadbałabym o moją łepetynę, dziś pisałabym prezydencką odezwę do narodu, a nie JakMalowanego. Trudno, stało się, przemarzniętym synapsom nic życia nie zwróci.

 

załóż szaliczek

 

Dlatego, dziewczyny! Jestem wam tak strasznie wdzięczna. Przeokropnie mocno. Za to, że nie zrzucacie czapek z głów nawet przed zimą. Że świecicie rękawiczkami, szalikami, ciepłymi płaszczami. Jak te latarnie u brzegów wzburzonego sztormem morza. Przywracacie wiarę w to, że ciepłe jest piękne ;) W dodatku, robicie to w tak uroczy sposób, że aż się nie chce, żeby zima się kończyła.

 

Jestem Kasia

 

Jestem Kasia

 

 

Kasia Tusk

 

Kasia Tusk

 

 

Maffashion

 

Maffashion

 

 

Więc i ja za waszym przykładem, czapę zakładam i kłaniam się w pas. My się zimy nie boimy. A wiatr na włosy poczeka do wiosny!

ja

Śniadanie w wielkim mieście

Z okna hotelowej restauracji widziałam główną ulicę miasta. Stolica budziła się ze snu, po odnowionym zabytkowym bruku cicho sunęły auta. Gdy padał deszcz, widziałam kolorowe kropki parasoli, choć zazwyczaj przeważały czarne. Na chodnikach pojawiało się coraz więcej przechodniów… To był znak, że pora i na mnie.

[youtube width=”900″ height=”28″ video_id=”tSrrhjBOMWo”]

Na śniadanie schodziłam zawsze co najmniej pół godziny wcześniej, żeby móc z filiżanką kawy posiedzieć przy oknie. Czułam się jak w szklanej bańce, umieszczonej tuż nad głowami ludzi. Cały ten poranny pośpiech mnie jeszcze nie dotyczył, czułam się, jakby po mojej stronie szkła czas się zatrzymywał.

Kawa z widokiem

Śniadanie na mieście, przy stoliku przed knajpką, tak chętnie praktykowane na południu Europy, wydawało mi się niegdyś zwyczajną fanaberią. Zdanie zmieniłam podróżując po Włoszech, choć wtedy akurat wcześnie rano nie musiałam wstawać. Zaczęłam czerpać przyjemność z samotnych posiłków w restauracjach. Warunek był jeden – koniecznie z widokiem na ruchliwą ulicę ;)

Kawa cynamonowa

Naleśniki z ricottą

Ostatnie kilka tygodni pracuję w biurze w centrum Gdyni, co sprawia mi ogromną frajdę. Przede wszystkim, w przerwie albo po pracy wychodzę na Świętojańską i przechadzam się tam i z powrotem, oglądając wystawy sklepów i zaglądając do mijanych knajpek. Coraz mniej tu banków, coraz więcej przytulnych lokali.

Na kawę i małe co nieco zaprosił mnie Cynamon. Naleśniki z ricottą i cynamonowa kawa z widokiem na deszczową Świętojańską.

To był dobry dzień.

Kawa cynamonowa

Chcę magii

Kiedy zaczęłam spoglądać na świat przez obiektyw, zaczęłam widzieć rzeczy dziwne. Zaczęłam dostrzegać to, czego wcześniej nie dostrzegałam, przestałam zauważać to, co zawsze mnie uwierało. Zaczęłam widywać światy, które dla człowieka „oka i szkiełka” istnieć nie mogą. Czy zwariowałam?

 

Magia koloru. Spojrzenia. Magia chwili. To nieokreślone, ulotne „coś”, które zatrzymać w kadrze możesz tylko ty. Bo nikt inny tego nie dostrzeże. To jak malowanie obrazów, jak pisanie fantastycznej powieści, w której istnieją syreny, smoki i cokolwiek jeszcze zapragniesz.

Oglądanie niektórych fotografii sprawia mi niemal fizyczną przyjemność – przenoszą w inny wymiar, gdzie prawa fizyki nie obowiązują, gdzie inne świecą gwiazdy. Czasami niepokojące, zawsze inspirująco piękne.

Kirsty Mitchell

Zdarzyło mi się kiedyś przemierzać angielską prowincję. Wśród wrzosowisk, owiec, kamiennych domów. Wśród pól lawendy. Magiczne wizje Kirsty Mitchell mogły się zrodzić tylko w takiej scenerii. Rodowita Angielka, wychowana w miejscowości Kent, nazywanej też „Garden of England”, nie mogła zostać nikim innym, jak fotografem.

Elisabeth May

Jednak najbardziej tego magicznego obłąkania zazdroszczę młodym. Elisabeth May zaczynała jako nastolatka i już wtedy jej malowane światłem kadry hipnotyzowały. Choć urodziła się w Stanach, parę lat temu przeniosła się do Szkocji, gdzie, wydaje mi się, jej dusza mogła się poczuć w końcu jak u siebie. Jej fotografię uwielbiam za wiktoriańskie akcenty, niesamowitą zieleń i grozę wiekowych szkockich murów.

white alice

Kobiety w obiektywie Alicji Reczek, publikującej pod pseudonimem White Alice, przyprawiają cię o dreszcze. Jednak kryje się w nich jakaś tajemnica, przy czym nie jesteś pewien, czy aby na pewno chcesz ją poznać. Uwodzą spojrzeniem, zapalają błędne ognie. Świtezianki.

Oleg Oprisco

Magia Rosjanina Olega Oprisco jest nieco inna. Jego fotografie to sen na jawie. Podziwiam go za to, że tworząc w rosyjskiej rzeczywistości potrafi wyjść poza skojarzenia kulturowe i narysować swoją własną baśń.

Sarahmet

 

Sny malowane przez Sarachmet (Małgorzata Maj) są jak przebłyski wspomnień z twoich poprzednich wcieleń. Nie ma dziś, jutro, wczoraj. Jest tylko ten moment, zachód słońca, nić pajęczyny, zapach skóry.

W fotografii nie chcę realizmu. Chcę magii. 

7 kroków do kreatywności

Jakiś czas temu  Paweł Tkaczyk zarzucił ciekawy temat – jak utrzymać wysoki poziom kreatywności? Opierając się na własnym doświadczeniu, opracowałam system siedmiu kroków, który pomoże ci pozostać na kreatywnej fali (a w przypadku niektórych, również ogarnąć permanentny chaos życia codziennego). 

keep-calm-and-be-creative

1. Notatnik to rzecz święta

Notes, zeszyt czy terminarz to rzecz niezbędna. Notuj w nim wszystko, co może ci się przydać: numery telefonów, nazwiska poznanych osób, adresy stron www, cytaty z książek i prasy, rób listy „to do”, szkicuj etc. A już koniecznie na bieżąco notuj wszelkie pomysły, które ci przychodzą do głowy. Dobierz notes do własnych potrzeb – nieważne, czy to będzie aplikacja na smartfona, czy zeszyt w kratkę. Twój notes ma być przede wszystkim wygodny w użyciu i stale pod ręką.

2. Zainwestuj w sprzęt

Jeżeli tylko masz możliwość, zainwestuj w dobry podstawowy sprzęt. Dzięki temu odpadnie ci kombinowanie z prowizorką i skupisz się na rzeczywistych możliwościach. Robisz portrety? Kup blendę i lampę, przestaniesz biegać i denerwować się brakiem światła, więcej uwagi poświęcisz technice i modelce. Tworzysz biżuterię? Kup wygodne szczypce, dziurkacz do skóry czy czego tam jeszcze potrzebujesz. Jesteś blogerem? Kup wygodny komputer/tablet i stały dostęp do internetu. Dzięki temu proste czynności pozostaną proste, będziesz mieć więcej czasu na pracę i eksperymenty.

3. Zostań podglądaczem

Podglądaj mistrzów i próbuj rozgryźć ich sekrety. Czytaj ich książki, blogi, analizuj, pytaj, szkicuj, próbuj i nie bój się niepowodzenia. Załóż konto na pinterest lub folder na komputerze i umieszczaj w nim wszystkie zdjęcia i tutoriale, które ci się podobają. Nawet jeżeli nie wykorzystasz tych materiałów teraz, zainspirują cię do działania w zupełnie nieoczekiwanym momencie.

4. Współpracuj i dziel się

Bądź otwarty na nowych ludzi. Otaczaj się kreatywnymi osobami i współpracuj z nimi. Bierz udział w ich projektach, zapraszaj ich do pracy z tobą. Energia, jaką wytworzycie, będzie przenosić góry. Dziel się z innymi rezultatami swojej pracy. Pokaż, co potrafisz, i wyjaśnij, jak tego dokonałeś. Nie musisz od razu zdradzać wszystkich swoich tajemnic, ale pokaż zaplecze, backstage działań, przedstaw zaangażowanych w projekt ludzi. Zakończ coś, zbierz feedback i ciesz się sukcesem. Zarówno tym dużym, jak i niewielkim.

5. Zostań japońskim turystą

Jesteś blogerem, aspirującym dziennikarzem, początkującym fotografem lub projektantem? Zawsze i wszędzie miej ze sobą aparat fotograficzny. Nie targaj ze sobą dobrego sprzętu, wystarczy komórka z aparatem lub mała małpka, która zmieści ci się w kieszeni. Fotografuj wszystko, co wydaje ci się w danym momencie godne uwagi. To, co chcesz zapamiętać, co może ci się przydać później, co cię zachwyciło lub zbulwersowało. Wszystko, co wywołuje w tobie emocje.

6. Zresetuj się

Kiedy głowa ci pęka z przepracowania albo od natłoku nowych pomysłów (tak też bywa), zresetuj się. Wyjdź na spacer, ugotuj coś, czytaj przez cały dzień książkę, wyjedź na weekend, spędź noc na plaży z przyjaciółmi, słowem – oderwij się od rutyny. Szczególnie, jeżeli utknąłeś w martwym punkcie i nic ci nie idzie. Nabierzesz dystansu, zobaczysz wszystko świeżym okiem, może nawet dostaniesz objawienia ;-)

7. Celebruj własne rytuały

Najpierw je stwórz, a potem celebruj z namaszczeniem. Niech to będzie moment, kiedy klikasz przycisk „pause”, twój mały azyl, chwila wyciszenia. Może to być poranna kawa z widokiem na miasto. Może być lektura ulubionego magazynu i dobra herbata. Ten moment jest dla ciebie, nikt nie ma prawa ci go przerwać. Taka twoja kotwica na zburzonym morzy, haust świeżego powietrza. To naprawdę działa.

Każdy z tych kroków jest istotny, choć możesz je stosować również wybiórczo. Odrobina konsekwencji, a nic ciebie nie powstrzyma.

Największa ściema świata

Lubię mądrości ludowe. Szczególnie te traktujące o pracy. Bądź pracowity, nie będziesz bity. Kto pracować się nie leni, znajdzie zawsze grosz w kieszeni. Robota nie zając, wróć, bez pracy nie ma kołaczy. Piękne. Mówią też ” rób to, co lubisz, a nie będziesz musiał pracować”. No więc ja o tym chciałam.

Cudownie jest wstać skoro świt (zimą to nawet do 7.30 można pospać), zrobić kawę i nie czekając na innych zacząć nie pracować. W moim przypadku to niepracowanie poranne trwa do obiadu, mała, wymuszona przerwa na lunch, i znowu można do wieczora porobić nic. Nieraz po kolacji odbieram maile z pomysłami od kreatywnych zleceniodawców na dalsze niepracowanie. Z racji tego, iż swoje biuro urządziłam w domu, z ogromną przyjemnością przedłużam swoje lenistwo do 1-2 w nocy. Mogę sobie pozwolić, bo jutro od rana znowu nie czeka na mnie żadna praca.

A w weekend to już w ogóle, niezwykle rzadko muszę popracować, czasami nawet w weekendy bardziej nie pracuję, niż w dni robocze. W moim przypadku – dni nierobocze. Tak, kochani, to są uroki „rób to, co lubisz” i pracy, pardon, nie-pracy na własny rachunek.

karier

Myślisz, że żartuję? Może trochę. Tylko odrobinę. W sumie, to jeżeli robisz to, co lubisz, masz zupełnie przes*ane. Jeśli swojej pracy nienawidzisz, zostawiasz ją w biurze. Zamykasz drzwi, zjeżdżasz windą i zapominasz. Nie mówisz o niej, nie chcesz robić nadgodzin, robota poza godzinami pracy nie istnieje. Ale wystarczy, że zajmiesz się tym, co lubisz i przepadłeś. Myślisz o tym, usprawniasz, bierzesz dodatkowe zlecenia, przed snem myślisz o tym, co zrobisz jutro. Twoi znajomi zaczynają ciebie unikać, bo opowiadasz tylko o swojej robocie. Filmy cię nudzą, przy piwie wpadasz na najlepsze pomysły, poniedziałek, środa, sobota, niedziela – wszystkie dni wyglądają tak samo.

A nie daj Boże pracujesz na własny rachunek! Wtedy nie ma dla ciebie ratunku. Uwierz mi. Robota staje się całym twoim życiem. Tylko popieprzeni masochiści w to wchodzą, ludzie nadpobudliwi. Rezygnują z bezpiecznej korpo dla nieprzewidywalnego. Zastanów się, czy tego właśnie chcesz?

Moje „like & share”

Zakładając malowanego bloga obiecałam sobie, że żadnych blogowych łańcuszków, żadnych smyrań, że pisać będę tylko o sobie i tylko moje własne wizje pokazywać. Ale jest taki facet. Pisze zwyczajnie, bez zbędnego unoszenia i puszenia nad własną zajebistością, z nutką naiwności, bez parcia na sztucznie kreowaną kontrowersję. No i on właśnie, rewelacyjnie autentyczny, mimo, że tak mocno się różni od większości pseudoblogokróli, potrafi dotrzeć. 

Dodaje mi wiary w blogosferę. Że nie wszystko się kręci wokół dup i kasy. Że można być młodym, pięknym i bogatym duchowo. I że można tym zainteresować znudzonych wszystkim internautów. Dlatego ugięłam się i dołączam do zainicjowanego przez niego #shareweek. Niniejszym czapkę z głowy zdejmuję i rozwianą czupryną pokłony składam  – czwórce blogów, które czytuję, lubię i innym polecam. *

1. W kuchni mam dwie lewe ręce, przez co niemal w ogóle nie czytam kulinarnych blogów. Ale na Pieprz czy Wanilia wchodzę z dwóch powodów: czytam przepisy potraw, których i tak nigdy w życiu nie przygotuję, bo przypalę jeszcze na etapie wbijania jaj oraz oglądam obłędne zdjęcia. Przy czym „obłędne” jest jak najbardziej w tym przypadku właściwym przymiotnikiem. Poza tym, Małgorzata (autorka) wydaje się być niebywale życzliwą osobą, a to (obok pasji) cenię w ludziach najbardziej.

1

fot. pieprzczywanilia.blogspot.com

2. Łukasz Piech to fotograf, który ma poważnego bzika na punkcie sztucznego światła. Łukasz nawet fotografując w plenerze zwykłe portrety będzie błyskał, najlepiej nie jedną, a kilkoma lampami ;-) Jego modelki i modele są perfekcyjne do granic możliwości, czyste, wymuskane, idealne. Jednak to, co poza zdjęciami lubię w Łukasz Piech Blog Strobistyczny, to lekkie pióro autora oraz mnóstwo pożytecznej informacji.

20376-digital-camera-polska_9-2012_1

Zdjęcie Łukasza Piecha na okładce Digital Camera Polska

3.  Świat jest mały, a życie pełne dziwnych zdarzeń, codziennie o tym się przekonuję. Jak poznałam autorkę Tango Notturno i jak niejedno mocne wino razem wypiłyśmy, to osobna historia. Ale Joanna trafiła też do mojego studio i wcieliła się w postać divy lat dwudziestych, za co ma u mnie pełen szacun. Szacun ma też za ładny inglisz i to, że wie, kim był Vyacheslav Tikhonov.

DSC_9501sm

Joanna z „Tango Notturno”, fot. Ana Matusevic

4. Może nieco się wyłamię z konwencji, ale dla dobra tej listy uznajmy Facebooka za mikroblog. Kiedyś miałam przyjemność pisać o książce Romualda Koperskiego o jego wyprawie na Syberię. Opowieść ta na tyle mnie zafascynowała, że zrobiłam z nim wywiad, a teraz czytam kolejne dwie książki. Również o Syberii. Facet w ogóle jest niesamowity, wagabunda z prawdziwego zdarzenia. Do tego rekordzista Guinessa, a teraz przygotowuje się do samotnej wyprawy przez Atlantyk. Subskrybuj jego feeda już teraz, facet inspiruje!

koper

Koperski przemierza bezkresną Syberię. Przy minus 40/50!

To tyle ode mnie. Like, share, podaj dalej. Internety same się nie zrobią!**

* akcja #shareweek zainicjowana przez Andrzeja Tucholskiego. Andrzej jest autorem blogu jestKultura i mam ogromną nadzieję, że kiedyś uda mi się skonfrontować moje odczucia, co do jego osoby, z rzeczywistością ;-)  

** op. cit.

Jesteś darczyńcą?

Darczyńcy – tak mówią o tych, co wspierają charytatywnie różne organizacje i zbiórki dla potrzebujących. Jedni dają kasę, inni ciepłe koce, ubrania, paczki żywnościowe, sprzedają „cegiełki”, cokolwiek tam jeszcze. Darczyńcy – brzmi dumnie. Ale czy ciebie też można tak nazwać?

Jeszcze niedawno czytałam gdzieś artykuł o tym, że ludzie w miejscach zbiórki dla ubogich czy potrzebujących często oddają śmieci, podarte lub poplamione ubrania, zniszczone buty – słowem, nic, co by rzeczywiście mogło być przydatne lub jakkolwiek pomóc. Trudno mi było w to uwierzyć, ale oto WOŚPowy finał na nosie, coraz głośniej i więcej się dzieje, orkiestrowych aukcji również przybywa. Setki, tysiące aukcji od zwykłych ludzi, takich jak ja i ty. Darczyńców, jakby nie patrzeć.

Jednak przeglądając aukcje strona za stroną zaczynam wątpić. W to, że umiemy być darczyńcami. No bo proszę, na przykład aukcje „Moda i Uroda”. Mody tam ze świecą szukać, a urodą to nawet nie pachnie. Takie wrażenie, że ktoś sobie zrobił porządki w szafie, ale zapomniał, że to, co wystawia, z zasady też powinno się przydać potencjalnemu nabywcy.

No i ten dopisek: „licytujmy, bo to w szczytnym celu!”. Cholera bierze, słowo daję. Jeśli szczytny, to może rusz swoje cztery litery, i trochę się postaraj. Zrób lepsze zdjęcie tych spodni w prążki, wymień zdarte fleki w tych kozaczkach z nosem w szpic i może, podkreślam, MOŻE, ktoś to zalicytuje. Dorzuci grosza do wośpowej sakwy, a ty pójdziesz spać z [fałszywym] poczuciem spełnienia.

No bo, tak naprawdę, dwa złocisze można wrzucić i do tej puszki, co ją dzieciaki noszą. Albo, jak nie ufasz za bardzo, kup piksela na e-sercu. A aukcje są po to, żeby popaść w szał licytacji. Czuć, że się walczy o coś wyjątkowego, nie żałować stu, dwustu, tysiąca złotych – bo to, co dostaniesz, będzie ci przypominało ten rok, ten finał WOŚP, tych ludzi, którzy stworzyli lub przygotowali coś wyjątkowego.

Nie będę daleko szukać, przykład z mojego ogródka.

531333_465914663465941_385434371_n

fot. Red Room

Biżuteryjki dla WOŚP. Przygotowały na aukcje coś, co wspólnie tworzyły przez wiele miesięcy. Biżuterię, której poszczególne elementy zostały wykonane przez kobiet z różnych miejsc Polski, ba, nawet Europy. Kobiet, które często nawet się nie znają osobiście. Które poświęciły swój czas na stworzenie coś specjalnego. Ale nie ograniczyły się tylko do pracy rąk własnych. Do stworzenia ładnych i zachęcających do licytacji zdjęć zaangażowały fotografów i modelki. Nagłośniły projekt w lokalnych mediach. Na każdym kroku zarażają niesamowitą energią i pasją.

58202_289124034543245_890671165_n

fot. Agnieszka Rzymek

Te dziewczyny są takie jak ty i ja, mają rodziny, dzieci, pracę, swoje własne problemy. Ale nie wystawiły na aukcji zdezelowanych butów, tylko podarowały kawałek siebie, odrobinę swojego talentu.  Więc jeżeli naprawdę chcesz coś zrobić w szczytnym celu, to rusz głową. Zostań darczyńcą.

Bye-bye 2012

Koniec roku to taki naturalny okres podsumowań i rachunku sumienia. A także, skoro koniec świata znowu został odwołany, snucia marzeń i planów na następny rok. W moim przypadku wszystkie grzeszki i sukcesiki* są uwiecznione na zdjęciach. Więc zabrałam się za uporządkowanie tegorocznych plików i zanim zamknę je w zbiorczym folderze pt. „2012”, dzielę się moim fotograficznym resume 2012 na blogu. 

styczen 2012

Rok zaczął się niemrawo, w styczniu wzięłam aparat do rąk tylko raz – podczas zdjęć z Malwiną. Przełom stycznia i lutego zawsze jawi mi się koszmarem. Zimno, ciemno, brak ochoty na cokolwiek, totalna twórcza stagnacja. Dlatego bardzo miło wspominam…

luty 2012

warsztaty z Robertem Gajlewiczem. Nie jest tajemnicą, że nie przepadam za mężczyznami-fotografami, a nieliczne wyjątki jedynie utwierdzają mnie w moim nastawieniu. Są sfiksowani na technicznej stronie fotografii, urodzie modelki i niechętnie dzielą się swoją wiedzą. Tym bardziej byłam miło zaskoczona bezpośrednim podejściem Roberta, jego radami DIY i przekonaniem, że nie sprzęt jest najważniejszy. Warsztaty zaowocowały jeszcze jedną znajomością – z panami Stefunko. Są stuprocentowym zaprzeczeniem mojej opinii o facetach-fotografach. Polecam serdecznie ich studio KDF w Gdyni.

Jedno ze zdjęć z Malwiną, które popełniłam na warsztatach, zostało opublikowane w marcowym numerze Digital Foto Video.

marzec 2012

Marzec minął pod znakiem eksperymentów w domowym studio. Na zdjęciu: Vilija. Pół roku wcześniej odważyła się zostać moją pierwszą modelką ever i z ogromną cierpliwością znosiła moje fotoeksperymenty.

kwiecien 2012

Kwiecień przyniósł ładną pogodę i kilka fajnych sesji z Kasią, drugą podporą moich poczynań fotograficznych. To zdjęcie powstało we współpracy ze stylistką Gosią, która jest mistrzynią w tworzeniu niesamowicie kobiecych klimatów. Kasię czesała i malowała Beata z Fabryki Urody – to był piękny początek pięknej znajomości.

Dwa ze zdjęć Kasi w moim wykonaniu pojawiły się w Women Alternative.

maj 2012

Wraz z majową cudną pogodą w plenerze namnożyło się i fotografów. Nie byłam wyjątkiem, bo maj okazał się być jednym z najbardziej pracowitych miesięcy. Wtedy też powstały moje ulubione zdjęcia roku 2012. Razem z Beatą i Natalią (na zdjęciu) zapuściłyśmy się w niezbadane gdyńskie lasy, gdzie porwało nas UFO ;-) Warto było.

czerwiec 2012

W czerwcu zrealizowałam moją pierwszą ciążową sesję. Dzięki Beacie, Kasi i jej mężowi udało nam się stworzyć bardzo przyjazną atmosferę „na planie”, co zaowocowało słonecznymi zdjęciami pełnymi uśmiechów.

lipiec 2012

W lipcu dałam się namówić na jedną wyjazdową sesję – w Lisewskim Dworze w Gniewinie. Maję (na zdjęciu) poznałam kilka miesięcy wcześniej, gdy stylizowałam jej sesję dla sklepu Lokaah. Tym razem modelkę ubrał butik „Panna Weselna”.

Jedno ze zdjęć trafiło do magazynu „Złote obrączki„.

sierpień 2012

Sierpień! Co to były za wakacje. Trzy tygodnie włóczenia się po Francji, Włoszech i Hiszpanii. Do dziś nie uporałam się ze wszystkimi zdjęciami, choć więcej wśród nich przypadkowych kadrów, niż pięknych widoków. Po prostu nie było czasu na wyciąganie sprzętu :-) Zakochałam się we Włoszech i mam nadzieję, że jeszcze wrócę tam nieraz. Na zdjęciu: Wenecja.

wrzesień 2012

Kolejne wyjazdy czekały mnie we wrześniu, kiedy to mimochodem udało mi się odwiedzić rodzinne strony. Portret dziadka zainspirował mnie do nowych pomysłów, który mam nadzieję zrealizować w nadchodzącym roku.

październik 2012

W październiku spadł pierwszy śnieg. Ale udało mi się złapać ostatnie promienie jesiennego słońca i razem z Ewą stworzyć kilka bajkowych kadrów. Taki powrót do korzeni, bowiem po aparat sięgnęłam nie dla mody czy ślubnych plenerów. I don’t want realism. I want magic.

listopad 2012

Listopad przyniósł pierwsze „nocne” próby. Na zdjęciu: widok na marinę gdyńską i zatokę. Gdańskie nocne migawki obejrzysz tutaj.

grudzień 2012

I oto koniec. Grudzień zabiegany, zapracowany, nie było nawet czasu na tradycyjne zimowe pstryki choinek. Z fotograficznego niebytu wyciągnęła mnie znowu Beata – zrealizowałyśmy zdjęcia do artykułu o warkoczach. Na zdjęciu: Karolina.

Dziękuję wszystkim paniom, które z własnej nieprzymuszonej woli ;-) stanęły w tym roku przed moim obiektywem. Dziękuję również Beacie, która nie tylko je czesała i malowała, ale i w momentach zastoju twórczego inspirowała nowymi pomysłami. Dziękuję mojemu Ł. za podróż życia. A także wszystkim, kto nie szczędził mi konstruktywnej krytyki i rad. 

2013 – here I come!

Polska okiem przybysza

Dziwna ta Polska. Taka duża, światowa, a taka nielogiczna. 

Polacy są strasznie dumni ze swojej historii, zrywów narodowych, Mickiewicza (który i tak przecież był Litwinem), a mają takie przyzwyczajenia, że aż dziw bierze. Przytoczę kilka, mały ułamek tego wszystkiego, czego nawet dziś pojąć nie mogę.

poland

Jeżeli start imprezy/domówki/spotkania przy piwie jest przewidziany na 20, to pierwsi goście pojawią się o 20.45. W dodatku, nikt nie uzna tego za spóźnienie, a ci, co przyjdą jeszcze później, nawet nie pofatygują się o tym powiadomić. Nie wiem, jaka logika leży u korzeni tego brzydkiego zachowania, ale w tym kraju jest to najzwyczajniej standard.

Abonament radiowo-telewizyjny. Nie dam rady tego skomentować inaczej, niż wielkim WTF?! Muszę płacić za samo posiadanie radia lub telewizora w domu i nikogo nie interesuje, czy te urządzenia w ogóle są na chodzie. Co gorsza, nawet gdy bulisz stówę za kablówkę i nawet nie wiesz, jak włączyć TVP i tak płać, panie. Bo tak.

Odwieczna kłótnia o prawo do używania słowa „starówka”. Też mi, puryści językowi, że niby „starówka” to tylko w Warszawie. A może by tak otworzyć umysł i zauważyć różnicę między „Starówka” a „starówka”?

Egzaltacja i publiczne orgazmy przy piłce nożnej. Sport ten w Polsce pełni funkcje indyjskich świętych krów. Broń boże złego słowa, choć wszyscy doskonale wiedzą, że Polacy w futbol grają gorzej, niż lepiej, a rok 1974 był 38 lat temu. „Nic się nie stało!”, gdy nie wyszli z grupy na własnym EURO, co tam EURO, „nic się nie stało” śpiewają znacznie częściej.

Sok, a właściwie syrop, malinowy do piwa. Generalnie, w cywilizowanych krajach do piwa podaje się słone orzeszki, soloną suszoną rybę, chleb czosnkowy. Ale żeby na słodko?

Bary mleczne. Cudowne miejsca, w których zamawiam karkówkę w sosie pieczeniowym, ogórkową i kompot. Bez mleka.

eLka. Kursanci jeżdżą samochodami oznakowanymi literą „L” i już, nie doszukuj się sensu i logiki.

Pajda chleba ze smalcem. Niech będzie, kulinarne upodobania można przemilczeć, bo to temat rzeka. Jednak szydzenie z ukraińskiego sała (słoniny) i zajadanie topionego tłuszczu zwierzęcego śmierdzi hipokryzją.

Zwracanie się per „kochanie” do klientów. Na zmianę ze „skarbie” i „złotko”. Chyba powinnam wysłać mojego faceta na przeszkolenie do osiedlowego.

Oznaczanie damskich toalet symbolem kółka. Męski trójkąt, wiadomo, napakowany koleś z barami. A kobiety to takie kluski, okrągłe i pulchne? ;-)