W chmurach. Opowieść o pewnej przygodzie

Dawno dawno temu, jeszcze gdy mieszkałam za górami i lasami w krainie siga siga, wybrałam się na przejażdżkę. Weekendowy wypad na ląd, do wielkiego świata. Spakowałam się w kwadrans i wklepałam do nawigacji nazwę miejsca, które wyszukałam w Google: Καλαμπακα. 

meteory_grecja

Z Xylokastro to tylko 400km, pomyślałam wieczór wcześniej, w weekend da radę obrócić w obie strony. Miejsce zadeptane przez turystów, myślałam już po drodze, ale skoro mam rzut beretem… Tak trafiłam do jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi.

kot_meteory

Jeżeli już komuś gdzieś mówiłam coś o zdecydowanie najpiękniejszym miejscu na ziemi, na przykład, gdy przemierzałam Andaluzję w czerwcowym słońcu albo gdy stałam na krawędzi kanionu na północy Armenii, to musicie wiedzieć, że Meteory, bo o nich dzisiaj chcę opowiedzieć, lądują jeszcze jeden punkt wyżej.

Ale najpierw były przygody.

przeprawa_Rio_antirio

Most Rio-Antirio mierzy ok. 3km i przejazd nim kosztuje 13e. O wiele bardziej się opłaca przeprawić promem, gdzie za auto osobowe zapłacimy 6,5e w jedną stronę. 

Do Meteor z Peloponezu prowadzą dwie drogi: można ruszyć na wschód, przez Ateny, jest to trasa dłuższa o jakieś 70km; i można pojechać na zachód, w stronę portowej Patry. Druga opcja jest zdecydowanie ciekawsza – jest tu i słynny most Rio-Antirio, i przeprawa przez zatokę, i (co ostatecznie skłoniło mnie do wybrania tej właśnie drogi) wielokilometrowe tunele w górach (autostrada Igoumenitsa-Saloniki).

Żegnam się więc z moimi współlokatorami, tankuję i ruszam, pierwszą przerwę planując gdzieś w połowie drogi. Toczę się w stronę przeprawy promowej znienawidzoną old highway, gdzie roboty drogowe trwają już od kilku lat, a pasy przejazdu wyznaczają tysiące pomarańczowych słupków i ograniczenia, których nikt nie przestrzega. Drogę tę, zwaną szumnie autostradą, przemierzyłam wiele razy w obie strony, z czasem stała się dla mnie najlepszą szkołą jazdy w stylu greckim. Szybko docieram do przeprawy promowej, łapię statek na drugą stronę i wychodzę na pokład porobić zdjęcia.

Madam? – słyszę za sobą. – Tire kaput. Miss, kaput tire!

Do mego auta podchodzi kierowca ciężarówki i wskazuje na tylne koło. Koło mojej Ibizki. Muszę wspomnieć, że gdziekolwiek się wybrałam samotnie podróżując po Grecji, dziewczyna za kółkiem samochodu z obcą rejestracją wzbudzała spore zainteresowanie. Na stacjach benzynowych wielokrotnie pytano mnie, czy na pewno diesel?, a u mechanika do wymiany koła czy wycieraczek zawsze miałam zaangażowany komplet pracowników. Dziwnym więc nie jest, że oto grecki tirowiec przygląda się akurat mojej Ibizce. I zauważa to, czego ja nie zauważyłam przez sto kilometrów: zupełnie zajechaną oponę.

No cóż, myślę, zaraz będzie jakaś stacja paliw, mam zapasowe, nic się nie stało, na pewno ktoś mi pomoże. Rechot złośliwego losu, który jak mały gremlin zataczał się dokoła mnie i mojego auta, podczas gdy godzinę później sympatyczny, sprowadzony z pobliskiej wsi mechanik oznajmia, że, po pierwsze, koło zapasowe w ogóle nie pasuje, i po drugie, opony nie da się już naprawić, musiał być epicki. Stoimy, uśmiechamy się, ja liczę stan mojego portfela, co idzie szybko, bo do liczenia jest niewiele, i muszę podjąć decyzję. Kupuję używaną oponę wątpliwej jakości i ruszam dalej, czy wracam, uprzednio kupiwszy używaną oponę wątpliwej jakości? Powrót to tylko 100km i bezpiecznie nocuję w swoim łóżku. Jechać dalej to ponad 350km trasą z nawigacji w nieznane i nocleg pod znakiem zapytania.

Prawdę mówiąc, wybór był prosty.

wymiana_kola

Mechanik przyjeżdża i odjeżdża trzy razy – najpierw próbujemy wpiąć zapasowe koło, później naprawić zepsutą oponę, ostatecznie przywozi inną, trochę już zużytą, ale z nią mogę ruszyć dalej. 

Kilka godzin później, gdy zrobi się już zupełnie ciemno, robię przerwę w przydrożnym barze. Gdzieś w środku lasu, w małej miejscowości. Dym papierosowy tak gęsty, że od razu zaczynają łzawić mi oczy. Zakaz palenia w miejscach publicznych, w tym także kawiarniach, restauracjach, knajpach, wszedł w Grecji w życie w 2009 roku. Według danych ministerstwa zdrowia, prawie połowa Greków nie wyobraża sobie życia bez dymka. Szacuje się, że na swój nałóg wydają 4,5 mld euro, czyli niemal tyle samo, co na rachunki za elektryczność.

Zaakceptowanie zakazu i prawa niepalących do oddychania czystym powietrzem, czyli proces, który w Polsce przeszedł niemal bezboleśnie, w Grecji utknął już na samym początku. Opór społeczny był tak duży, że żaden lokal nawet nie zamierzał upominać dmuchających dymem z papierosa do talerzy na sąsiednich stolikach. Cenną lekcję dostałam od znajomej greckiej nauczycielki, z którą wybrałam się raz na kawę. W lokalu pełnym nastolatków bez oporów odpalała papierosa za papierosem, strząsając popiół do podanej przez kelnera filiżanki. Formalny zakaz jest wszędzie, dlatego nie podają popielniczek – tłumaczyła. – Na pewno nie chodzilibyśmy do miejsc, gdzie rzeczywiście nie można palić!

Dym w barze skutecznie mnie zniechęca do jedzenia w środku, więc kawę i odgrzewaną tiropitę zabieram do samochodu. Sprawdzam na mapie, ile zostało do celu. Z powodu przymusowej przerwy na naprawę i wymianę opony jestem do tyłu prawie trzy godziny, a czeka mnie zjazd z autostrady i kilkadziesiąt kilometrów górskimi serpentynami aż do doliny z Meteorami. Nie jest to, na szczęście, mój pierwszy raz w takim terenie, choć pierwszy raz po zmroku. Chcę już być na miejscu.

kastraki_meteory

Wieś Kastraki położona jest u stóp najpiękniejszych skał, stąd jest rzut beretem do kilku ze słynnych monastyrów.

W ciemności mijam rozległe doliny, piękne małe kościółki na zboczach gór, zobaczę je dopiero za dwa dni, gdy tą samą drogą będę wracać do domu. Z obojętnością przejeżdżam też koło Kastraki, wsi położonej najbliżej skalistych monolitów, światło z ulic i domów nie dociera dalej niż kilkaset metrów i góry w nocy są zupełnie niewidoczne. Mieszkając w Xylokastro przyzwyczaiłam się do ciemności. W całej kontynentalnej Grecji ponadstutysięcznych miast jest tylko dziewięć. Podróżując po tym kraju w nocy zaczynasz doceniać każdą działającą latarnię, bo przy braku poświaty dużych miast ciemność jest nieprzenikniona, niemal gęsta i lepka.

Dojeżdżam do Kalampaki (po grecku: Kalabaka, zestawienie liter mp wymawiane jest dźwięcznym b), odnajduję mój pensjonat i padam spać. Ze zmęczenia nie słyszę nawet buczącej przez całą noc klimatyzacji, która w zimniejsze miesiące w tanich hotelach służy do ogrzewania pomieszczeń.

meteory_widok_z_okna

Rano budzik dzwoni przez kilka minut. Z dużym trudem udaje mi się wyłączyć kilka drzemek, z jeszcze większym wygrzebuję się z pościeli. Otwieram balkon, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. I wstaję jak wryta! Z okna, z balkonu, widzę skaliste ściany, po których spływa miękkie światło wschodzącego słońca. Szybko zaglądam do internetu, bo byłam przekonana, że Kalampaka jest położona kilka kilometrów od Meteor.

Miss, weź taksówkę i zobaczysz wszystkie klasztory w godzinę – dostaję od właścicielki pensjonatu małą mapkę okolicy. Czasy, gdy (jeżeli wierzyć legendzie) do monastyrów można było się dostać jedynie wspinając się trzeszczącą plecioną drabiną lub dając się wciągnąć przez mnichów w dużym koszu, dawno minęły. Wprawdzie w przewodniku czytam, że system ten funkcjonował jeszcze do połowy XX wieku, trudno mi uwierzyć, że w miejscu, gdzie dzisiaj jest asfaltowa droga, nie było wtedy chociażby najzwyklejszej ścieżki.

meteory-klasztory

droga_do_meteor

Krajobraz jest nie z tej ziemi. Do Meteor ciągną tłumy pielgrzymów i turystów, jedni w poszukiwaniu wyciszenia i oświecenia w wiekowych klasztorach, inni pragnąc poznać bogatą kulturę sakralną. Ta rozwijała się tu przez wieki. Początki podniebnych monastyrów historycy datują na połowę XIV wieku, kiedy św. Atanazy wzniósł się na skrzydłach orła na najwyższą ze skał i postanowił zbudować na niej niedostępny dla zwykłych śmiertelników Μεγάλο Μετέωρο – Wielki Meteor, Klasztor Przemienienia Pańskiego. Oprócz niego dzisiaj obejrzeć można pięć innych, normalnie funkcjonujących klasztorów. Do każdego z nich prowadzi wygodna droga, czasami tylko trzeba wspomóc się schodami.

megalo_meteora

wielki_meteor

meteory_widok

Meteory są miejscem, które jednocześnie zachwyca i trochę rozczarowuje. Poszukujący oświecenia mogą być zawiedzeni przede wszystkim brakiem warunków do uniesień duchowych. W sezonie, a ten zaczyna się w Grecji dość wcześnie, klasztory huczą głosami turystów i klaksonami autokarów. Dlatego, żeby w spokoju przyjrzeć się malunkom ściętych przez tureckich najeźdźców głów świętych, posłuchać tubalnego śpiewu zakonników, zapalić świeczkę na wejściu bez przepychania, trzeba tu przyjechać zimą.

monastyr_swiece

W drugiej połowie listopada pogoda jeszcze dopisuje, choć w nocy temperatura spadła do zera i musiałam zakładać na siebie wszystko, co miałam ze sobą, a miałam niewiele – w tym czasie wybrzeże Xylokastro grzało się w słońcu, a ostatni turyści pluskali się w morzu. Jak Grecja długa i szeroka, na zmiany pogody trzeba być przygotowanym. Jeżeli w marcu półwysep Mani rozkwita wszystkimi kolorami tęczy, to kilkadziesiąt kilometrów w głąb Peloponezu będzie leżał jeszcze śnieg, a zbocza Tajgetu będą pokryte solidną puchową kołdrą. Wczesna wiosna to słoneczna plaża na południu i narty w centralnej Grecji.

spodnica_monastyr

Wchodząc na teren klasztoru pamiętaj, żeby wyglądać skromnie. Nie ważne, jak bardzo byś chciała zostać w podniebnej twierdzy, zapomnij o dekolcie, krótkich spodenkach, a nawet zwykłych jeansach – na wejściu dostaniesz powłóczystą spódnicę, która skutecznie odpędzi wszelkie kosmate myśli na twój temat.

DSC_6011-1sm

meteory-widok

Czymże byłaby Grecja bez kotów

widok_z_gory

Asfaltowa droga prowadzi prawie na sam szczyt skały. Pod tym względem Grecy są niesamowici – wybudują drogę na każdą górę, jeżeli z jakichś powodów będą musieli na niej bywać częściej. Na sugestie, że po górach można wędrować, większość patrzy z niedowierzaniem, a na pomysł zdobycia, na przykład, któregoś ze szczytów Tajgetu, prawie każdy Grek popuka się w czoło. W greckich górach próżno szukać wytyczonych szlaków – pojedyncze znajdziemy może w okolicach Olimpu, ale są one tworzone już z myślą o zwariowanych turystach przez lokalne przedsiębiorstwa, działające w branży turystycznej.

Podobnie w Meteorach. Urokowi okolicy bardzo trudno się oprzeć, chcesz spakować kanapki, wziąć kijek i wyruszyć śladem pradawnych pustelników. Ale w sposób cywilizowany nie masz za bardzo jak. Drogi, prowadzące do monastyrów nie mają nawet normalnego pobocza dla tych, co w swoim nieogarniętym rozsądnym umysłem szaleństwie chcą dotrzeć na górę o własnych siłach.

widok_gory

swiety_obrazek_meteory

grecka_flaga

widok_Z_tarasu

Οχι, not Germania! – powtarzam już bez emocji. Początkowo próbowałam tłumaczyć, że Polska, Poland, Πολωνία, ale za dwudziestym siódmym razem przestaję. To dopytywanie się, czy przypadkiem nie jesteś z Niemiec, stało się trochę męczące, tak, jakby Niemcy były jedynym krajem w Europie. Siedzę w barze souvlaki i czekam na pitę z mięsem. Duży Grek w poplamionym tłuszczem fartuchu łypie na mnie spode łba. Gut, Merkel kaput – rzuca w moją stronę i pokazuje charakterystyczny gest poderżnięcia gardła. Są miejsca, gdzie niechęć do Niemiec jako kraju najbardziej winnego sytuacji gospodarczej w Grecji, jest bardzo zauważalna. Szczerze współczuję moim współlokatorom-Niemcom, którzy pracując w przedszkolu nasłuchali się od dzieciaków różnych bzdur o swoim narodzie. Jednocześnie nikt ich osobiście nie utożsamia z diaboliczną Merkel, tak jakby ci „oswojeni” Niemcy w ogóle nie byli Niemcami. Ale wystarczy wyjść na piątkowy targ albo usiąść posłuchać staruszków przy porannej kawie, żeby znowu usłyszeć już ja wiem, kto doprowadził Grecję do bankructwa!

Grek w brudnym fartuchu podaje mi najlepsze souvlaki, jakie jadłam. A może po prostu jestem strasznie głodna, po godzinach wtłaczania do płuc świeżego powietrza na szczycie skał. Wyciąga też z kieszeni jabłko i kładzie mi na stole.  For free – słyszę. Grecy. Kto ich zrozumie?

dual3-napis

taras_klasztoru

DSC_6109-1sm-napis

Zachodzące słońce obserwuję z urwiska z widokiem na jeden z żeńskich klasztorów. Po prawej mam dolinę z rozsypanymi klockami domków Kalampaki i srebrzącą się rzeką w oddali. Na horyzoncie odległe góry. Błoga cisza, lekki wiatr i odczuwalnie spadająca temperatura powietrza. Stoję i chłonę obraz zupełnie magiczny. Na myśl przychodzi mi jeden z obrazów Beksińskiego i ten świat staje się jeszcze bardziej odrealniony. Takim go chcę zapamiętać.

Następnego dnia opieram się pokusie, żeby zostać tu dzień dłużej i ruszam w drogę powrotną. Moją Ibizkę pokrywa solidna warstwa kurzu, obiecuję jej, że jak teraz nie będzie kaprysić, to zafunduję jej prysznic po powrocie. Mała spisuje się tym razem na medal i choć po drodze przystajemy jeszcze kilka razy obejrzeć widoczki, do Xylokastro docieram bez przygód i w zaplanowanym czasie.

ibizka_w_meteorach

Hej, to już koniec tej opowieści, jeżeli dotrwaliście aż do tego miejsca – gratuluję i dziękuję! Jestem ciekawa, jak wy zapamiętaliście Meteory. Zwiedzaliście, byliście przejazdem, a może robiliście w tym miejscu coś zupełnie niecodziennego? Piszcie, bo jestem pewna, że jeszcze tam wrócę i chętnie skorzystam z waszych sugestii i rad.

Grecja, a dokładniej Peloponez, był moim domem przez pół roku. Coselfie na kanale isthmia mnie urzekło i co udało mi się zobaczyć, przeczytacie na Peloponez Jak Malowany, tworzony z myślą o wszystkich, kto planuje wyjazd do tego kraju. Zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami i doświadczeniami!

Xylokastro – Gdynia, dziennik pokładowy. Dni 1-4

Nie wiem, kiedy to zleciało, ale oto minęło pół roku mojego pobytu w Grecji. Przyszła więc pora na spakowanie skromnego dobytku (głównie lokalne wina i tsipouro), pożegnanie się z #XyloShore i obranie kierunku na północ. Z dużym niepokojem śledzę informacje od znajomych o śniegu w Polsce, mam jednak nadzieję, że za tydzień przywita mnie w Gdyni wiosenne słońce!

grecja_ibiza

Podróż łącznie ma potrwać 10 dni. Jedziemy moją Ibizą, którą przemierzyłam cały Peloponez, w trasie planując kolejne punkty i dłuższe przerwy. Ruszamy w sobotę, 4 kwietnia. Zdjęcia i uwagi z podróży: instagram || twitter. Ahoj, przygodo!

_____

DZIEŃ 1. Xylokastro (Grecja) – Kalampaka (Grecja) / 385 km / 6,50e przeprawa promowa, 2,40e autostrada / pierwsze tankowanie 

Dzień na wariata. Pobudka wcześnie rano, wspólne śniadanie z wolontariuszami. Ostatnie docinki i heheszki, spacer na pożegnanie Xylokastro i… pakowanie się. Czyli greek style, mamy czas, siga-siga!

pakowanie_xylo

Ostatnie pożegnania i ruszamy w drogę. Pierwszy przystanek: słynne greckie Meteory. Pierwsi wyjeżdżają moi przyjaciele – trasą nieco dłuższą, ale podobno wygodniejszą, przez Ateny. My ruszamy dopiero o 14:30 (hej, naprawdę się streszczałam!) i jedziemy przez przeprawę Rio-Antirio, malowniczą Amfilochię i góry.

rio-antirio

Już po zapakowaniu się na prom czuję, że lekkie przeziębienie, które dokuczało mi poprzedniego dnia, nie daje za wygraną i obojętnieję na piękne krajobrazy za oknem. Wkrótce okazuje się jednak, że moje samopoczucie to drobnostka – jeszcze przed Amfilochią odkrywamy, że… jedziemy bez klocków hamulcowych w tylnym kole. Dodatkowo, jest sobotnie popołudnie i serwisy samochodowe po drodze są zamknięte na trzy spusty. Miła przejażdżka staje się więc lekcją hamowania silnikiem, a górskie serpentyny naszym placem manewrowym.

Docieramy do Meteor późnym wieczorem. Wpadam na pomysł, że moje przeziębienie na pewno wyleczy 40% w postaci tsipouro. To dodaje mi i nadziei na lepsze jutro, i energii na świętowanie urodzin przyjaciółki. Jutro będzie pięknie!

grecja_drinki

_____

DZIEŃ 2. Kalampaka (Grecja) – Ohrid (Macedonia) / 280 km

Wcześnie rano budzi mnie ból gardła. Alkoholowe znieczulenie mija bardzo szybko, gdy odkrywam, że świętowanie skończyło się brakiem mojej torebki. Nie ma jej w pokoju, nie ma jej w moich klamotach, nie ma jej w samochodzie. Pal licho karty płatnicze i jakieś resztki gotówki. W torebce były moje dokumenty. Widok z okna nieco łagodzi pierwszy szok.

meteorywidokzokna

Siedząc na balkonie z widokiem na góry lokalizuję miejsce, gdzie moja nieszczęsna torebka może być. Ruszamy do knajpy, w której poprzedniego wieczoru popijaliśmy greckie trunki. Knajpa pęka w szwach i choć staram się zachować zimną krew, powoli ucieka ze mnie powietrze. Żegnaj wycieczko!

Stop. W ciągu ostatnich kilku miesięcy Grecy dali się poznać jako ludzie mili, zawsze pomocni i uprzejmi. Nie może przecież być inaczej ostatniego dnia? I nie było. Obsługa knajpy oddaje mi torebkę, „you are very lucky!” – uśmiechają się, „I know” – myślę sobie. Pora na zwiedzanie!

selfie

Meteory miałam przyjemność odwiedzić w listopadzie. Wtedy także zaliczyłam kilka przygód, w tym sto kilometrów z flakiem i wymianę koła na małej stacji benzynowej. Wszystko jednak idzie w niepamięć, gdy przed tobą rozpościera się taki widok:

meteory

Odwiedzamy klasztory, wcinamy ostatnie souvlaki na obiad i ruszamy dalej. Bo, mimo usterki, postanowiliśmy spróbować dojechać do Macedonii i zrobić dłuższy przystanek w Ochrydzie. Naprawa będzie tańsza, pomyśleliśmy, a i dzień w pięknym miejscu wszystkim dobrze zrobi. W końcu, szczęściara ze mnie, to nie może się nie udać.

deszcz_mgla

Z każdym kilometrem na północ pogoda robi się coraz paskudniejsza. Wspomnienia z niedawnego wypadu na Hydrę, gdzie opaliłam nos i piłam kawę wygrzewając się w 25 stopniach, wpędzają mnie w melancholię. Kiedy mieszkasz na peloponeskim wybrzeżu, zapominasz, że gdzieś indziej może być zimno. I mam na myśli tak zupełnie zimno – nawet w kwietniu.

macedonia_widokzokna

Na granicy grecko – macedońskiej celnik prosi mnie o otworzenie wszystkich walizek. I pudełek z butami, gdzie mam skitrane wina. Pyta nas o miejsce pracy i odnoszę wrażenie, że łagodnieje, gdy opowiadam o mojej organizacji. Dalej już nie zagląda i cieszę się, że nie będę musiała wypijać tych nadprogramowych litrów na poboczu drogi.

W Ochrydzie szybko znajdujemy przytulny pensjonat z widokiem na marinę. Grzane wino na dobranoc, wsłuchuję się w odległy dźwięk burzy nad jeziorem. Jutro będzie super!

DZIEŃ 3. Ohrid (Macedonia) / pierwsza i, mam nadzieję, ostatnia naprawa auta

Pobudka, śniadanie i zadanie numer jeden – naprawa hamulców. Ochryda zaskakuje nas swoim rozmiarem – dotychczas myślałam, że jest to mały kurort. Okazuje się, że miasto i przedmieścia rozpościerają się po całej dolinie. Zostaje więc tylko wyszukanie serwisu samochodowego, który zrobi wszystko „od ręki”. I za przystępną cenę.

Liczymy się z tym, że miejscowi będą chcieli trochę naciągnąć bogatych turystów. Bogate to ja mam tylko wnętrze, ale staram się nie tworzyć czarnych scenariuszy. Przy śniadaniu przypominamy się kelnerowi – hej, to my, ci od hamulców. Kilka telefonów, pomoc właściciela pensjonatu i za parę godzin moja Ibizka wraca na parking z naprawy. Pora na zwiedzanie!

ochryda

W 1980 roku Ochryda i Jezioro Ochrydzkie zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Kręcimy się trochę po starym mieście, zachwycamy się wąskimi uliczkami i starymi kościołami. Ale pogoda nie rozpieszcza, co by tu jeszcze porobić? Może, na przykład, pójść na zakupy lub cieplej się ubrać i wypłynąć na jezioro. Why not both?

ohrid_marina

Ze styranym życiem kapitanem wypływamy z mariny. Na dość pokaźnych rozmiarów łajbie płyniemy tylko we trójkę. Brzegi spowija mgła, deszcz zacina ostro, zimno jak cholera, ale urlop to urlop. Popijamy piwo i rozmawiamy o łowieniu ośmiornic. Znowu wspominam niedawny weekend w słonecznym Galaxidi i wiem już, że najbardziej będę tęsknić do greckiej pogody. Być może bardzo zmiennej i niekoniecznie upalnej zimą, ale mimo wszystko znacznie milszej.

„Kratko, ale sladko!” – woła na pożegnanie kapitan łajby. Sladko będzie, gdy z gorącą herbatą zapakuję się pod kołdrę. Na dziś koniec wycieczek.

zakupy_food

Pisałam wczoraj o winie. Z Grecji wiozę też kilka przetworów z fig i pomarańczy, w tym słoik dżemu z pomarańczy mojego własnego wyrobu. Do kulinarnej kolekcji dorzucam dziś serbski ajwar i macedoński pindżur – tradycyjne bałkańskie pasty warzywne z papryki i bakłażanów. Za tydzień lub dwa przekonamy się, która lepsza.

Słońce nad Ochrydą już dawno zaszło. Kicham, smarkam i przeklinam deszcz – tego nikt z nas się nie spodziewał. Że będzie chłodno? Być może. Ale bez deszczu byłoby znacznie milej. Żegnamy się z przyjaciółmi, którzy ruszają w stronę Serbii. Za kilka godzin napiszą, że dokoła Ochrydy „śniegu po kolana”. Ale co tam, прорвёмся!

DZIEŃ 4. Ohrid (Macedonia) – Albania – Czarnogóra – Dubrovnik (Chorwacja) / 440km / drugie tankowanie / opłaty: 2,50e przejazd tunelem w Czarnogórze, 4,50e prom Lepetane – Durici

Dzień pobicia rekordu: 3 granice państwowe i 4 kraje. W tym – (nie)sławna Albania. Ale zanim dotrzemy do granicy macedońsko-albańskiej, nad Ochrydą wstaje piękny słoneczny poranek. Po paru dniach deszczu i ziąbu jest to bardzo miła odmiana, szczególnie, że widok na jezioro również bardzo się zmienił. Po drugiej stronie widoczne teraz są wysokie ośnieżone góry, które poprzedniego dnia zupełnie kryły za mgłą.

Spakowani i gotowi do drogi musimy jeszcze odwiedzić aptekę (po Fervex…) i zatankować. Tankowanie zarządzamy do pełna, przy cenie paliwa ok. 3,30zł grzechem byłoby nie skorzystać.

Ochryda_Albania

Rzut okiem na jezioro Ochrydzkie od strony Albanii

Granicę z Albanią przekraczamy w zimowej atmosferze: dokoła śnieg, a pogranicznicy w zimowych czapkach i grubych kurtkach. Po krótkiej odprawie paszportowej celnicy zapraszają nas do garażu – zanim przyjdzie nasza kolej, widzimy, jak przeglądają rzeczy młodego chłopaka w czarnej beemce. Myślami już widzę rozpakowywanie miliona moich klamotów i potem zapakowywanie ich ponownie…

„Just personal?” – pada standardowe pytanie celników. Ale gdy zaglądają do bagażnika, mina trochę im rzednie. W ogóle, obserwowanie kontroli jest dla mnie ciekawym doświadczeniem poznawczym. Panowie nawet nie zwracają na mnie uwagi, choć to moim autem próbujemy przemycić nadprogramowe greckie wina, i rozmawiają wyłącznie z moim towarzyszem podróży. Kto taki, jaka praca, czy dobra? Mężczyźni i ich męskie sprawy. (#ironia).

Chyba moje kwieciste walizki wyglądają jeszcze bardziej niewinnie niż ja (czy to możliwe?), bo ostatecznie otrzymujemy pozwolenie na wjazd do kraju bez zaglądania do środka. Odprawa na granicy łącznie zajęła nam jedynie ok. pół godziny.

w_drodze

Przejazd tranzytem przez Albanię spędzał sen z powiek mojej rodzinie i wielu moim znajomym. Że drogi koszmarne, że nawet nie zauważę, gdy moje auto zostanie bez kół, szyb i temu podobne historie. Tymczasem śmigamy trasą Ohrid – Elbasan – Szkodra i wypatrujemy sławnych albańskich dziur w drogach. Bezskutecznie, droga jest lepsza, niż trasa do Wilna przez Giżycko. Mijamy za to owce, konie, osiołki i setki mercedesów. I niechcący pakujemy się w samo centrum Tirany w godzinach szczytu.

albania

W aucie, na skrzyżowaniach oblepianym przez namolne dzieciaki, żartujemy, że ruch uliczny w Tiranie to przykład wysokiego zaufania społecznego: w chaosie na ogromnych rondach każdy znajduje drogę, łącznie z pieszymi, śmigającymi tu i ówdzie. A to wszystko bez pasów i w ogromnym tłoku.

Tirana

Albanię przejeżdżamy prawie bez przerw. Piękne górskie krajobrazy na wschodzie zmieniają się na bardziej równinne na północnym zachodzie. Granicę z Czarnogórą przekraczamy za Szkodrą, w malowniczej scenerii kolejnego niezwykłego jeziora – Skadarsko. Zbaczamy nieco z głównej drogi, omijając Podgoricę, i znowu możemy się zachwycać niezwykłymi krajobrazami. Za przejazd płacimy tylko raz: 2,50 euro przed wjazdem do tunelu Sozina. Choć tunel niczym się nie różni od kilometrów podobnych tuneli chociażby w Grecji, jest to jedna z najnowocześniejszych inwestycji w Czarnogórze w ostatnim dziesięcioleciu. Kiedy później przejeżdżamy przez zwykłe tunele, takie bez odblasków i świateł, zaczynam rozumieć, dlaczego jest tak znany.

malowany_zachod

Wybór trasy wzdłuż wybrzeża Adriatyku okazał się być bardzo trafną decyzją. Jeszcze przed Chorwacją mijamy postrzępione skały i obserwuję przecudny zachód słońca. Przy okazji zaliczamy małą wpadkę na stacji benzynowej: już solidnie zmęczeni, pytamy, czy możemy zapłacić w euro. Sprzedawca z politowaniem kiwa głową. Nieporozumienie wyjaśnia nam jego kolega – przecież w Czarnogórze oficjalną walutą jest euro! W 2002 roku kraj ten dokonał jednostronnej euroizacji.

chorwacja

Ściemnia się, ale zaplanowaliśmy już nocleg w Dubrovniku, więc ciśniemy, ile sił dalej. Pogoda się pogarsza, ale udaje nam się przeprawić małym promem przez przesmyk Lepetane – Durici. Do Chorwacji wjeżdżamy późnym wieczorem i w końcu lądujemy na starówce Dubrovnika w poszukiwaniu noclegu. Udaje nam się znaleźć mieszkanie w jednej z niezwykle wąskich uliczek i jeszcze napić się piwa w pubie. Rozglądam się po starówce i już nie mogę się doczekać światła dziennego, żeby wszystko dokładnie obejrzeć!