Planował podróżować przez rok – odwiedzić wszystkie europejskie kraje i zdecydować, co dalej. W grudniu minęły trzy lata odkąd Ray opuścił swoje rodzinne miasto na Gran Canarii i swoim białym vanem przemierza Europę. Van stał się jego domem, GPS przewodnikiem, a on? „Nomadem” – odpowiada. I jest szczęśliwy.
„Przede mną jeszcze Turcja, Armenia, Gruzja i duża część Europy” – wodzi palcem po mapie, gdy ja tymczasem rozglądam się po jego miniaturowym mieszkaniu. Łóżko, stół, łazienka, mnóstwo schowków. W każdej wolnej przestrzeni zainstalowane są szafki, w szafkach pochowane piłki i maczugi żonglerskie, monocykl, rower i wszystko, co się przydaje w życiu w trasie. Mój podziw rośnie, gdy dowiaduję się, że wnętrze zaprojektował i wykonał sam.
Ray we wnętrzu swojego vana, który już od ponad trzech lat jest jego domem
„Wybraliśmy się kiedyś z moją dziewczyną w podróż, przez 22 dni włóczyliśmy się z plecakami po Europie” – tak zaczyna opowieść o tym, jak pracownik dobrze prosperującej firmy postanawia zostawić dotychczasowe życie od ósmej do szesnastej, od weekendu do weekendu, i ruszyć w drogę. Plan jest prosty – kupić van dostosowany do zamieszkania i tym samym ułatwić sobie długą podróż. Gdy się okazuje, że koszt samochodu jest zbyt wysoki, Ray postanawia dostosować przestrzeń vana samodzielnie. Przez trzy miesiące projektuje, wgryza się w niuanse konstrukcyjne, odwiedza właścicieli innych samochodów tego typu i w końcu zaczyna budować. Po pół roku może rozpocząć przygodę życia.
Przygoda staje się sposobem na życie. Droga weryfikuje plany, ale cel pozostaje bez zmian: przemierzyć Europę podążając za pasją i niosąc ze sobą pozytywną energię. A pasją Raya jest żonglerka, która z czasem pozwala zarobić na dalsze podróże. 300 euro miesięcznie – tyle wystarcza, a gdy robi wypady rowerowe, jeszcze mniej, bo największą część pieniędzy pożera paliwo.
Wieczorem siedzimy przy stole w domu i Ray cierpliwie odpowiada na wszystkie pytania. Jestem pewna, że na większość z nich odpowiadał już co najmniej kilkadziesiąt razy, ale uśmiech nie schodzi mu z twarzy. „Moja podróż to niekończąca się nauka – tłumaczy. – To przekraczanie nie tylko granic państwowych, ale również własnych ograniczeń”. Gdy zostawił za sobą życie, uważane przez większość za „normalne”, nagle znalazł czas dla siebie. Na swoje zainteresowania, dla ludzi, których poznaje w drodze. Na naukę i rozwój. To jest prosta matematyka, przekonuje: „Kiedy pracujesz osiem godzin dziennie, dwie idą na dojazdy do pracy, po pracy obiad, telewizja, internet, z dnia nie pozostaje zbyt wiele. Natomiast w weekendy robimy to samo, tylko w innym miejscu. Nie mamy czasu dla siebie i dla innych”.
Nie jest jednak tak, że Ray żyje z dnia na dzień w błogim lenistwie. „Znajdź pracę, którą lubisz, a do końca życia nie będziesz musiał pracować!” – przypominam mu znaną sentencję. Przyznaje mi rację. Przez większość czasu pracuje jako kuglarz – organizuje pokazy swoich umiejętności, robi show na ulicach odwiedzanych miast. Przy okazji udziela się też w komitecie organizacyjnym Europejskiej Konwencji Żonglerskiej, od prawie czterdziestu lat co roku organizowanej w innym kraju. Trzy lata temu taka impreza odbyła się w Lublinie. „Uwielbiam Polskę” – stwierdza Ray na wspomnienie Lublina.
W każdym odwiedzanym mieście stara się spędzić dwa tygodnie, w Polsce zabawił… „Nawet trudno mi powiedzieć, jak długo” – śmieje się. Dlatego, że ludzie byli niezwykle mili, bardzo gościnni, pomocni. I hojni. Tak, to w Polsce w ciągu kilku dni potrafił zarobić tysiąc złotych. Dopytuję więc, jak to robi?
„Przede wszystkim, trzeba zainteresować sobą przechodnia” – tłumaczy. Czasami po prostu ćwiczy żonglerkę, aż ktoś przystanie, żeby popatrzeć. Czasami występuje z przygotowanym wcześniej pokazem, próbuje nawiązać kontakt z publicznością. Albo robi warsztaty dla dzieci. Często też zabawia swoimi sztuczkami kierowców na skrzyżowaniach. „To lubię najbardziej. Przedstawienie trwa minutę-dwie, a za chwilę mam nowych widzów” – zdradza. I zasada najważniejsza – nigdy nie wyciąga ręki po pieniądze. Na ulicy to nie twoje umiejętności są najważniejsze, ale pozytywna energia. Uśmiech. Wtedy ludzie sami sięgają do portfeli: „Płacą mi i jeszcze dziękują, czy może być lepiej?”.
Ray z wykształcenia jest programistą i pracownikiem społecznym. Stale mając kontakt z ludźmi na ulicy bardzo mu się przydaje wiedza z psychologii. Po pokazach wiele osób chce z nim porozmawiać, opowiedzieć o sobie i swoich problemach. Żartuje, że czasami czuje się jak psychoterapeuta. Ale ludzie to nieodłączna część jego życia. Gdy pokazuje mi zdjęcia z ubiegłorocznej Konwencji, potrafi wymienić każdego, kogo spotkał.
Przyznam szczerze, że rzadko spotykam tak inspirujących ludzi jak Ray. W wielu kwestiach zupełnie się nie zgadzamy (chociażby w temacie weganizmu), ale przekonuje mnie jego koncepcja szczęścia. „Im lepszym człowiekiem jesteś, tym łatwiej o szczęście. Najpierw naucz się być dobry dla siebie, potem dla innych, w końcu dla wszystkiego, co cię otacza” – mówi. W tej chwili przychodzi mi na myśl „Imagine” Lennona. Nie jestem jedyną taką marzycielką.
P.S. Ray serdecznie wszystkich zaprasza na tegoroczną Konwencję Żonglerską, która odbędzie się w Alpach. Wszelkie szczegóły na stronie www. Nie musisz być kuglarzem, wystarczy, że przywieźć ze sobą energię na całodobową zabawę w międzynarodowym towarzystwie!