Czwarty rok podróży Raya

Planował podróżować przez rok – odwiedzić wszystkie europejskie kraje i zdecydować, co dalej. W grudniu minęły trzy lata odkąd Ray opuścił swoje rodzinne miasto na Gran Canarii i swoim białym vanem przemierza Europę. Van stał się jego domem, GPS przewodnikiem, a on? „Nomadem” – odpowiada. I jest szczęśliwy.

„Przede mną jeszcze Turcja, Armenia, Gruzja i duża część Europy” – wodzi palcem po mapie, gdy ja tymczasem rozglądam się po jego miniaturowym mieszkaniu. Łóżko, stół, łazienka, mnóstwo schowków. W każdej wolnej przestrzeni  zainstalowane są szafki, w szafkach pochowane piłki i maczugi żonglerskie, monocykl, rower i wszystko, co się przydaje w życiu w trasie. Mój podziw rośnie, gdy dowiaduję się, że wnętrze zaprojektował i wykonał sam.

ray_the_juggler

Ray we wnętrzu swojego vana, który już od ponad trzech lat jest jego domem

„Wybraliśmy się kiedyś z moją dziewczyną w podróż, przez 22 dni włóczyliśmy się z plecakami po Europie” – tak zaczyna opowieść o tym, jak pracownik dobrze prosperującej firmy postanawia zostawić dotychczasowe życie od ósmej do szesnastej, od weekendu do weekendu, i ruszyć w drogę. Plan jest prosty – kupić van dostosowany do zamieszkania i tym samym ułatwić sobie długą podróż. Gdy się okazuje, że koszt samochodu jest zbyt wysoki, Ray postanawia dostosować przestrzeń vana samodzielnie. Przez trzy miesiące projektuje, wgryza się w niuanse konstrukcyjne, odwiedza właścicieli innych samochodów tego typu i w końcu zaczyna budować. Po pół roku może rozpocząć przygodę życia.

Przygoda staje się sposobem na życie. Droga weryfikuje plany, ale cel pozostaje bez zmian: przemierzyć Europę podążając za pasją i niosąc ze sobą pozytywną energię. A pasją Raya jest żonglerka, która z czasem pozwala zarobić na dalsze podróże. 300 euro miesięcznie – tyle wystarcza, a gdy robi wypady rowerowe, jeszcze mniej, bo największą część pieniędzy pożera paliwo.

Wieczorem siedzimy przy stole w domu i Ray cierpliwie odpowiada na wszystkie pytania. Jestem pewna, że na większość z nich odpowiadał już co najmniej kilkadziesiąt razy, ale uśmiech nie schodzi mu z twarzy. „Moja podróż to niekończąca się nauka – tłumaczy. – To przekraczanie nie tylko granic państwowych, ale również własnych ograniczeń”. Gdy zostawił za sobą życie, uważane przez większość za „normalne”, nagle znalazł czas dla siebie. Na swoje zainteresowania, dla ludzi, których poznaje w drodze. Na naukę i rozwój. To jest prosta matematyka, przekonuje: „Kiedy pracujesz osiem godzin dziennie, dwie idą na dojazdy do pracy, po pracy obiad, telewizja, internet, z dnia nie pozostaje zbyt wiele. Natomiast w weekendy robimy to samo, tylko w innym miejscu. Nie mamy czasu dla siebie i dla innych”.

Nie jest jednak tak, że Ray żyje z dnia na dzień w błogim lenistwie. „Znajdź pracę, którą lubisz, a do końca życia nie będziesz musiał pracować!” – przypominam mu znaną sentencję. Przyznaje mi rację.  Przez większość czasu pracuje jako kuglarz – organizuje pokazy swoich umiejętności, robi show na ulicach odwiedzanych miast. Przy okazji udziela się też w komitecie organizacyjnym Europejskiej Konwencji Żonglerskiej, od prawie czterdziestu lat co roku organizowanej w innym kraju. Trzy lata temu taka impreza odbyła się w Lublinie. „Uwielbiam Polskę” – stwierdza Ray na wspomnienie Lublina.

W każdym odwiedzanym mieście stara się spędzić dwa tygodnie, w Polsce zabawił… „Nawet trudno mi powiedzieć, jak długo” – śmieje się. Dlatego, że ludzie byli niezwykle mili, bardzo gościnni, pomocni. I hojni. Tak, to w Polsce w ciągu kilku dni potrafił zarobić tysiąc złotych. Dopytuję więc, jak to robi?

„Przede wszystkim, trzeba zainteresować sobą przechodnia” – tłumaczy. Czasami po prostu ćwiczy żonglerkę, aż ktoś przystanie, żeby popatrzeć. Czasami występuje z przygotowanym wcześniej pokazem, próbuje nawiązać kontakt z publicznością. Albo robi warsztaty dla dzieci. Często też zabawia swoimi sztuczkami kierowców na skrzyżowaniach. „To lubię najbardziej. Przedstawienie trwa minutę-dwie, a za chwilę mam nowych widzów” – zdradza. I zasada najważniejsza – nigdy nie wyciąga ręki po pieniądze. Na ulicy to nie twoje umiejętności są najważniejsze, ale pozytywna energia. Uśmiech. Wtedy ludzie sami sięgają do portfeli: „Płacą mi i jeszcze dziękują, czy może być lepiej?”.

Ray z wykształcenia jest programistą i pracownikiem społecznym. Stale mając kontakt z ludźmi na ulicy bardzo mu się przydaje wiedza z psychologii. Po pokazach wiele osób chce z nim porozmawiać, opowiedzieć o sobie i swoich problemach. Żartuje, że czasami czuje się jak psychoterapeuta. Ale ludzie to nieodłączna część jego życia. Gdy pokazuje mi zdjęcia z ubiegłorocznej Konwencji, potrafi wymienić każdego, kogo spotkał.

Przyznam szczerze, że rzadko spotykam tak inspirujących ludzi jak Ray. W wielu kwestiach zupełnie się nie zgadzamy (chociażby w temacie weganizmu), ale przekonuje mnie jego koncepcja szczęścia. „Im lepszym człowiekiem jesteś, tym łatwiej o szczęście. Najpierw naucz się być dobry dla siebie, potem dla innych, w końcu dla wszystkiego, co cię otacza” – mówi. W tej chwili przychodzi mi na myśl „Imagine” Lennona. Nie jestem jedyną taką marzycielką.

P.S. Ray serdecznie wszystkich zaprasza na tegoroczną Konwencję Żonglerską, która odbędzie się w Alpach. Wszelkie szczegóły na stronie www.  Nie musisz być kuglarzem, wystarczy, że przywieźć ze sobą energię na całodobową zabawę w międzynarodowym towarzystwie!

Walentynki z bagażem podręcznym

Nie mogę się doczekać momentu, kiedy ponownie zobaczę pod sobą chmury i słońce na horyzoncie. Szczególnie, że tym razem celem podróży będą… walentynkowe Włochy! Kto również planuje podróż o tej porze roku i zachodzi w głowę, jak tu wszystko spakować do bagażu podręcznego? Łącznie z prezentem!

chmury_widok_z_samolotu

Wymiary bagażu, który można zabrać bez rejestracji na pokład samolotu, oscylują wokół 50cm x 40cm x 20cm. Na wstępie odpadają więc wszelkie duże gabarytowo i ciężkie przedmioty. Niestety, nie wypalą też perfumy (nakaz pokazania wszystkich kosmetyków w płynie podczas kontroli) i seks-zabawki (dobra, nie wszystkie wyglądają podejrzanie na ekranie kontroli, więc można próbować).

Nie ważne, czy na walentynkowy wypad wybierasz się z przyjaciółką (jak ja), dziewczyną czy żoną, na te kilka drobiazgów „od serca” na pewno znajdzie się miejsce nawet w niedużej walizce.

walentynki_inspiracje

pierścionek z ametystem | najpiękniejsza w całej wsi | wisior z sercem | better wear than use | lubię kwiatki, ale wolę orgazm | behemoth der katze | tej zimy nie zmarzniesz | live the life you love | więcej propozycji >>

Jestem wielbicielką rzeczy zaprojektowanych i stworzonych przez nieduże zespoły i pracownie, bo wiem, jak wygląda praca „od kuchni” w takim miejscu.

poziomkarnia

Na logo i metkach Poziomkarni pojawia się wizerunek Pana Wilka – wszystko zaczęło się kilka lat temu właśnie od niego. Dzisiaj postaci jest mały tłum, a moimi ulubionymi są łosie. Grafiki projektuje Lili, wszystkie produkty tworzone są w domowym zaciszu na zachodnim krańcu Krakowa.

arek_pelc_pracownia

A to jest Arek Pelc. Specjalizuje się w biżuterii ze złota i platyny – takie pierścionki, jak w moim zestawieniu wyżej, wykonuje od podstaw, łącznie z oprawą kamieni. „Projekty wypływają z serca” – mówi. I ukrywa serducha nawet w najmniejszych przedmiotach, w miejscu, gdzie trudno je zobaczyć, ale wiesz, że są.

unikke_lookbook

fot. Anna Ciupryk

Za marką Unikke Design stoi Olga Guzik. Przez pewien czas była członkiem kadry narodowej w strzelectwie sportowym. „Widząc na co dzień tyle łusek stwierdziłam, że trzeba z nich zrobić coś artystycznego i z pozytywnym przesłaniem” – o powstaniu kolekcji „ Better Wear Than Use” opowiada w wywiadzie dla DaWandy. Dziś wspomniane łuski stały się znakiem rozpoznawczym Unikke Design.

Chwila… A panowie? Nic tak nie ucieszy faceta, jak koszulka z napisem „Masz rację, kochanie”. I tej wersji się trzymajmy!

[grey_box]

logo_dawandaTekst przygotowany we współpracy z serwisem DaWanda.com: produkty z autorskich pracowni z całego świata.[/grey_box]

Inspiratorzy z Pstrykaliady

Korzystając z faktu, że wciąż wyglądam jak studentka (potwierdzone przez wielu na twitterze), trafiłam na trójmiejską Pstrykaliadę a.d. 2014, a dokładniej na kilka wykładów jej towarzyszących. Pstrykaliada jest ogólnopolskim konkursem fotografii studenckiej, ale najciekawszym jej wymiarem są spotkania z inspirującymi osobami i warsztaty pod okiem profesjonalistów.

Jeżeli muszę kogoś przekonywać, że jest to ważne i cenne doświadczenie, to znaczy że ten ktoś jeszcze nigdy nie spotkał naprawdę inspirującej osoby. A chłonięcie pozytywnej energii i inspirowanie się osiągnięciami innych jest dobrym sposobem na szukanie własnych rozwiązań i swojej ścieżki do sukcesu. Taki mały tip za free. Ale wróćmy do Pstrykaliady. Ja człowiek zajęty, wiec musiałam bardzo selektywnie wybierać, gdzie być. Padło wiec na fotografię podróżniczą z Dariuszem Śliwińskim oraz kulisy sesji zdjęciowych z Krzysztofem Adamek. Dwie zupełnie różne osobowości, dwa skrajnie różne wykłady.

mieso sliwinski

Obrazki, przywiezione przez Dariusza Śliwińskiego z podróży (źródło)

Podróż w obiektywie

Podróżowanie ze sprzętem na plecach łatwe nie jest. Po co w ogóle targamy aparat, parę obiektywów i czasami jeszcze statyw na koniec świata? Odpowiedzi będą różne, ale Darek Śliwiński zwraca uwagę, że fotografia zawsze powinna być dodatkiem do podróży, a nie odwrotnie. Co jeszcze radzi Dariusz? Uprzedzam, że poniższe informacje podaję już w formie przetworzonej, przepuszczone przez mój filtr poznawczy i choć pochodzą bezpośrednio ze wspomnianego wykładu, nie stanowią cytatu sensu stricte.

Fotograf podróżniczy opowiada świat, jakim jest. A może go kreuje? Na pewno kojarzycie podobne to TEGO obrazki z gdyńskiego Orłowa. Raj na polskiej ziemi, piasek, morze, spokój i krzyk mew. Ale przecież wszyscy wiemy, jak to miejsce przy orłowskim molo wygląda w rzeczywistości. Smród smażonej ryby niesie się od pobliskiej knajpy, tłumy ludzi na molo, kilka par ślubnych na klasycznej sesji zdjęciowej, wrzeszczące dzieciaki i zupełnie inny klimat. Linkowane zdjęcie jest typowym przykładem kreowania rzeczywistości, któremu często trudno się oprzeć, bo najzwyczajniej w świecie uwielbiamy ładne obrazki. Kolejną, nieco już filozoficzną kwestią jest sam fakt interpretacji widzianego przez fotografa – czy w takim przypadku możemy w ogóle mówić o przekazywaniu rzeczywistości bez jej kreowania?

Po co być turystą, jeśli można być podróżnikiem. Turysta ogląda. Podróżnik widzi. Turysta pstryka. Podróżnik czeka na dobry moment, nawiązuje kontakt, fotografuje. Podróżnik z turystą nigdy nie znajdzie wspólnego języka. Fotograf-turysta chce uwiecznić jak najwięcej. Fotograf-podróżnik chce uwiecznić to, co najciekawsze. Odpuści kilka punktów „must see”, żeby zaczekać na magiczny moment. Wstanie przed świtem, żeby zobaczyć mgły na horyzoncie.

Co fotografować? Hej, serio? Ale Dariusz ma gotową podpowiedź: ludzi, architekturę, pejzaże, środki transportu, zwierzęta. Byle ładnie i z pomysłem. Na przykład szukając „przeszkadzajek” (szyba, krzaczki), ciekawej faktury lub printu (kolorowe dywany, układ piasku na pustyni), odbicia (lustro, woda).

Kontakt wzrokowy czy działanie z ukrycia? To, rzecz jasna, zależy od pomysłu fotografa, ale powiem wam od serca – ludzie, którzy patrzą ci prosto w oczy mają moc. Uwielbiam portrety i być może dlatego najbardziej mnie kręcą zdjęcia ludzi. A najlepiej, gdy nie są fotografowani z ukrycia, a biorą udział w malowaniu światłem. Gdy chcą ci coś opowiedzieć spojrzeniem. To jest właśnie to.

adamek krzysztof elle

Krzysztof przy pracy, fot. Elle

Ty też możesz być dobrym fotografem

Ludzie mówią, że dzisiejsza młodzież nie ma za grosz pokory i szacunku wobec starszych wiekiem. Nie wiem, czy Krzysztof Adamek ustępuje miejsce w autobusie, ale na pewno nie ustępuje w niczym starszym wyjadaczom fotografii modowej. Okazuje się, że można mieć dwadzieścia lat i jednocześnie mieć na swoim koncie realizacje dla dużych firm (Orska, Mohito, Sony) i pracować dla tych kolorowych pisemek z pięknymi modnymi dziewczynami na okładkach.

Krzysztof przyjechał do Sopotu z bardzo chaotyczną prezentacją, z której (szczerze) nie wynikało nic konkretnego. Ale po namyśle doszłam do wniosku, że przecież nie o to chodzi, żeby chłopak pokazał ustawienia lamp do tego czy innego zdjęcia. To i tak widać, a trochę kulisów jednak zdradził. Mówił więc o modelkach, o hejterach, o przypadkach, o eksperymentowaniu – również tanim sprzętem i w aplikacjach mobilnych. O tym, że trzeba pozwolić się odkryć. I o tym, że marzenia się spełniają.

Żeby zrobić dobre zdjęcie musisz mieć pomysł. Tłem może być biała ściana, sprzęt może być ten z niższej półki. Modelką może być twoja koleżanka. To twój pomysł i intuicja liczy się przede wszystkim. Banał, ale wiecie, warto go sobie od czasu do czasu przypomnieć.

Każdy potrafi

Kiedy zajmowałam się tworzeniem biżuterii często słyszałam, że ktoś nie potrafiłby nawlec koralików w prostej bransoletce. Albo że do robótek na drutach lub uszycia poszewek na poduszki trzeba mieć talent. Kiedyś było łatwiej, ponieważ z powodu oszczędności lub deficytu na sklepowych półkach ludzie sami szyli, dziergali, cerowali. Umiejętności tych uczyły mamy i babcie. Dzisiaj mamy mniej czasu, żyjemy nieco inaczej i wydaje nam się, że robótki ręczne to wyższa szkoła jazdy. Czyżby?

mollypotrafi

W kioskach pojawił się magazyn, który chce przekonać Polki, że potrafią. Zapewniam – nie tylko tytułowa Mollie jest w stanie wykonać na szydełku etui do netbooka czy uszyć dziecku fartuszek. Wystarczy trochę cierpliwości i dobre źródło informacji. A teraz nie trzeba przerzucać tony internetu, żeby do niej dotrzeć. Wystarczy zajrzeć do pisma. Liczę też na to, że formuła Mollie się sprawdzi i wystartują u nas też inne tytuły, które regularnie pojawiają się za granicą.

16 lutego ukaże się kolejny numer, ale jeszcze przez kilka dni macie możliwość upolować premierowe wydanie Mollie potrafi. Najmocniejszą stroną tego numeru jest zróżnicowanie poziomu pomysłów proponowanych do realizacji. Osoby bardziej zaawansowane, które wiedzą jak trzymać w ręku nożyczki i które nie boją się maszyny do szycia lub drutów, mogą podejrzeć jak uszyć plecak, pomysłowe ubranka dla dzieci, jak się robi lalki szydełkiem lub w jaki sposób pomysłowo „odrutować” różne domowe przedmioty.

mollypotrafi2

Natomiast początkujących na pewno zainteresuje tuning ubrań. Jest to genialny sposób na oswojenie igły i nici oraz podrasowanie zwykłych ubrań z sieciówek lub second handów. Świetny i prosty w wykonaniu wygląda pomysł tworzenia nadruków na serwetkach – gąbka, wałek do ciasta, farba i pół godziny fajnej zabawy.

Mollie potrafi ma jednak pewną istotną wadę – pierwszy numer jest niemal w całości przekładem materiałów brytyjskich. W Polsce działa bardzo dużo zdolnych i pomysłowych osób i myślę, że warto w kolejnych numerach promować także nasze nazwiska. Uważam, że pomoże to w budowaniu wokół magazynu społeczności chętnej do uczenia się i dzielenia swoimi projektami. Mam gorącą nadzieję, że już w najbliższym wydaniu zobaczę kogoś z naszego podwórka.

Tymczasem sami przekonajcie się, że potraficie!

 

Nadeszła era fotografii mobilnej?

W pierwszej połowie 2013 roku Chicago Sun-Times zwalnia wszystkich swoich fotografów prasowych, łącznie z laureatem nagrody Pulitzera Johnem H. Whitem. Przez internet przelewa się fala krytyki – czy fotografia profesjonalna jest dziś nic nie warta? W tym samym czasie inny dziennikarz przygotowując reportaż wykorzystuje do zdjęć swojego iPhone’a i Instagram. Wszystko wskazuje na to, że fotografia cyfrowa weszła na tereny wcześniej nieznane. 

Wprawdzie czwórka fotografów z Chicago Sun-Times zostało przywrócona do pracy, ale dopiero po pół roku i w wyniku walki związku zawodowego. Okazuje się bowiem, że nawet najlepszy zawodowy fotograf na etacie jest nieopłacalny dla wydawnictwa. Stocki fotografii pękają w szwach, wielu amatorów i blogerów oferuje bardzo dobrej jakości materiały fotograficzne, bo dostęp do wiedzy jest znacznie łatwiejszy. A sprzęt się robi coraz lepszy, także ten mobilny.

Właśnie zakończyła się trzecia edycja konkursu „Annual Mobile Photography Awards”, w ramach którego wybierane są najlepsze zdjęcia i fotoarty wykonane i edytowane na smartfonach i tabletach. Pomysły i jakość tych zdjęć nie ustępują fotografii tradycyjnej. Kolejny dowód na to, że to nie sprzęt robi zdjęcie, tylko fotograf.

David Ingraham

David Ingraham, drugie miejsce w kategorii Architektura/Design

Cedric Blanchon

Cedric Blanchon, pierwsze miejsce w kategorii Digital Fine Art

Matthew Gee

Matthew Gee, pierwsze miejsce w kategorii Krajobraz

1939_Atwell_5267PPL011

Lee Atwell, pierwsze miejsce w kategorii Ludzie

Wśród nagrodzonych i wyróżnionych znalazło się też kilka polskich nazwisk: Najciekawiej prezentuje się kategoria Fotografii Prasowej, ale polecam obejrzeć wszystkie kategorie. Organizatorzy planują zorganizować wystawę ze zwycięskimi fotografiami oraz ruszają z nowym konkursem Android Photo Awards – dla zdjęć wykonanych sprzętem z systemem Android (w tym konkursie mogą brać udział zdjęcia wykonane nie tylko smartfonem i tabletem, ale również aparatami fotograficznymi z tym systemem).

Jeden z członków jury konkursu dla zdjęć androidowych, Alfred Pleyer, tłumaczy: „Gdyby dwa lata temu ktoś powiedziałby mi robić zdjęcia smartfonem, wyśmiałbym go. Podczas krótkiej wycieczki do Wenecji dla zabawy fotografowałem moim Samsungiem Galaxy S3 i gdy obejrzałem zdjęcia, odkryłem, że są świetne. Od tego czasu używam mojego smartfona w 95% fotografowania”. Czy jesteśmy świadkami początku ery fotografii mobilnej?

To jest ta chwila, gdy wstrzymujesz oddech

… i przez moment wszystko staje się nieistotne. Myśli błądzą daleko. Próbujesz zrozumieć. Niepokój, uczucie bezsilności nie dają ci spać spokojnie. Jestem w takim wieku, że mogę nie pamiętać upadku komunizmu. Żyję w takim kraju, w którym nie muszę się bać. Wydaje mi się, że jest to standard, że wszyscy tak mają. Dlatego pobudka, jaką funduje mi Ukraina, jest bardzo bolesna. 

Rozmawiałam wczoraj na facebooku z kilkoma osobami z Ukrainy z myślą opisania na Malowanym, jak wygląda Kijów i zamieszki widziane z perspektywy zwykłego obywatela. Chciałam o tym napisać, ale… Wciąż nie mogę znaleźć odpowiednich słów. Dlatego niech przemówi obraz. Chwile na zawsze zatrzymane w kadrze. Continue reading

Brothers Grimm’s Homeland

Magia słowa i wyobraźni. Każdy z nas, kto choć kiedykolwiek sięgnął po dobrą książkę, wie jak to działa. Killian Schoenberger, niemiecki fotograf, poszedł tym tropem trochę dalej. Zapuścił się w mroczne lasy, wzniósł się ponad korony drzew. I odkrył, że świat, jaki znamy z baśni braci Grimm, istnieje. Continue reading

Piękno dobrych myśli

Wierzę w dobrą energię i pozytywne myśli. Kiedy wybierasz dla kogoś prezent, zostawiasz w nim trwały ślad. Dlatego niektóre prezenty trafiają od razu do piwnicy lub na Allegro, inne – cieszą oko przez długi czas. Bo najważniejsze, dawać od serca. Wyobraźmy więc sobie moc, jaka może płynąć z serc kilkuset!

Nie piszę tego ot tak sobie. Tysiąc rąk pracowało nad projektami – biżuterii i torebek – których sprzedaż zasili WOŚP. 500 osób, 80 miast, dwa kontynenty. Nie miały znaczenia ani wiek, ani doświadczenie uczestniczek i uczestników tej charytatywnej akcji. A efekt dosłownie zapiera dech w piersiach. Continue reading

Zatęsknić do smaków

Alzacja. Najmniejszy i uważany za najpiękniejszy region Francji. Trudno mi nawet wyobrazić, jak musi być tam pięknie latem i jesienią, kiedy poza charakterystyczną architekturą oczy radują kolory zieleni, kwiatów lub złocistych liści. Jedno jest pewne. Do specyficznego zachowania Francuzów nie tęsknię. Natomiast już zdążyłam zatęsknić do smaków. Tych, co na zawsze będą mi się kojarzyć z Francją. Continue reading

Magia obrazków

Stoję w ogonku do okienka pocztowego i słucham rozmów starszych pań, babulinek bym powiedziała. Musi być z choinką albo z Jezuskiem. I taka długa, koniecznie. W ładnej kopercie. Nie, ta za mała. Jeszcze opłatek się zmieści i można słać!. Rzecz dziś o kartkach więc będzie. 

W dzieciństwie uwielbiałam radzieckie kartki, z okazji Nowego Roku, oczywiście, ale wszyscy wiedzieli, że okres świąteczny zaczyna się 25 grudnia i kończy w pierwszym tygodniu stycznia. Continue reading

Make art, not war

Wzór moro to dla mnie taki sam kicz jak brązowa panterka, ale był czas, kiedy jarałam się nieśmiertelnikami. To minęło, choć pewna słabość do motywów wojskowych została. Szczególnie, gdy pojawiają się w biżuterii. I tu, w tej materii, moją ulubioną twórczynią jest właścicielka zniewalającego mopsa, Makabresque Agata. Ale ale! „Kupić” to równie łatwo powiedzieć, co zrobić, co innego samemu zasiąść za stołem i pod okiem mentorki wykonać własny na własność naszyjnik z… łuski po naboju. Takim 9mm. Continue reading

Gotowy na InstaŚwięta?

Jeżeli nigdy nie żałujesz, że właśnie rozładował ci się telefon, jeżeli nie wiesz, do czego służą hashtagi, jeżeli uważasz, że Instagram jest gópi i nie robisz sweetfoci swojemu śniadaniu – nie czytaj dalej. Jednak twój portfel może mieć poważny powód do niepokoju, jeżeli doceniasz sztukę instagramu i świetnie się bawisz wybierając instafiltry do swoich zdjęć. Brace yourself – InstaChristmas is coming!

insta

Stare i nowe – równie fajowe!

Mimo cyfrówek, iPhone’ów i kamerek do telefonów, ludzie nie mogą się obyć bez macania. Chcą zdjęcia potrzymać w ręku, wpakować do portfela, dać znajomemu. W tej materii nic się nie zmieniło. Zmieniło się tylko to, w jakiej formie te zdjęcia możemy mieć. Bowiem sam wydruk tak bardzo trąci myszką (uwielbiam to staroświeckie powiedzenie!), że nie zrobisz wrażenia nawet na sobie. A co zrobi? Na przykład….

Kamienne podstawki pod kubek – z twoimi instagramami, oczywiście. Co więcej, znalazłam w sieci producenta, którego podstawki absorbują wodę! Ładne, praktyczne i pomysłowe.

insta00

Podstawki Coastermatic, zdjęcie roblahblah

Instakoszulkę – tak, to jest prawdziwe hipsterstwo. Ideał? Koszulka ze zdjęciem z instagrama, na którym jesteś w koszulce ze zdjęciem z instagrama, na którym jesteś w koszulce ze zdjęciem z instagrama…

instakoszulkaInstakoszulka od Vardagen na Etsy. Niestety, wysyłają tylko na terenie USA.

Pierścionek – czyli instabiżuteria. Taki jewelgr.am robi nie tylko pierścionki, ale też spinki do mankietów, kolczyki, wisiorki… Studnia bez dna.

5f3d6ad2591b11e2929322000a9e0719_7

Instagramy na drewnie. Dobra, przyznam się – to jest mój numer jeden. Chciałabym takie zawiesić w przedpokoju w ilości co najmniej dwudziestu. To jest naprawdę bomba, a kto myśli inaczej, ten trąba!

instawoodaptrick na Etsy. Cena i przesyłka trochę boli, ale pomarzyć można

Mini-książka to taki kolejny nikomu nie potrzebny, ale jakże uroczy gadżet. Może być brelokiem do kluczy, nietradycyjną pamiątką z wakacji, prezentem dla ślubnych gości… myślę, że można wymyślić jeszcze kilka fajnych zastosowań. Książeczki, w porównaniu z poprzednimi gadżetami, są tanie jak barszcz. Na printstagr.am.

Product-Tinybook2

Instaszpula! Połączenie szpuli filmowej z kalejdoskopem – reelagram. Poczuj się naprawdę oldschoolowo.

instafilm

Gra memo – zamiast monopola do zagrania w gronie przyjaciół. Zasady są proste – należy jak najszybciej i robiąc jak najmniej błędów, sparować takie same zdjęcia. Się grało na necie, można teraz zagrać w domu, ze swoim Instagramem. Taki bajer oferuje Instadruk, polska firma.

gra memoNie piszę już o instanaklejkach, instakalendarzach, instaetui na telefony, instafotoramce – bo to takie oczywiste. A więc, Mikołaju święty, mam nadzieję, że wiesz już, z czego taki geek jak ja, ucieszy się najbardziej?

Instagram

Podróż w dobrym stylu

[youtube width=”600″ height=”28″ video_id=”Uydpasdf3dU”]

Odrobina Indiany Jones, wiatr we włosach jak na Route 66, pustynny piasek, bezkresne morze. W drodze. Konno, na motorze, w rytm stukotu kół pociągu. Enjoy. 

W drodze

Fotograf: Peter Lindbergh, model: Edie Campbell

W drodze

Fotograf: Peter Lindbergh, model: Edie Campbell

W drodze

Fotograf: Giampaolo Sgura, model: Patrycja Gardygajlo

W drodze

Fotograf: Zuza Krajewska & Bartek Wieczorek, model: Emilia Nawarecka

W drodze

Fotograf: Cuneyt Akeroglu, model: Guinevere van Seenus 

W drodze

Fotograf: Alexi Lubomirski

W drodze

Fotograf: Laurie Bartley, Model: Kim Noorda

<< Więcej światłem malowanych inspiracji >>

Design. Co ty z tego możesz mieć?

Tworzyć tak, żeby łączyć ideę z użytkowością. Inspirować, wnosić nową jakość, jednocześnie budować harmonijną całość z już istniejącymi elementami przestrzeni. Zadanie, które stoi przed współczesnym designem nie jest łatwe. Szczególnie, że dla wielu „zwykłych szaraczków” takie słowa jak „projektant”, „dizajnerski” kojarzą się z kupą forsy, niezrozumiałym przekazem i snobizmem. 

Jeśli chodzi o mnie, to najbardziej lubię projekty, które zaskakują prostotą i oczywistością. Grą słów, skojarzeniem, najprostszym rozwiązaniem. Na przykład taka „Chwiejba”. Piękne słowo, typowo morskie. Elementy portowe: lina i polery cumownicze. W nowym, ale zupełnie prostym i jakby oczywistym połączeniu tworzą miejsce do siedzenia. Łatwo mogę sobie wyobrazić takie ławki w krajobrazie nadmorskich miejscowości. Proste, pomysłowe, estetyczne.

Gdynia Design Days

Chwiejba (Jakub Gołębiewski). Styk morza i lądu, swoista ławka, utworzona z typowo portowych elementów.

Albo „My piece of sea”. Geometryczna nieregularna bryła z surowej stali, a w środku – morskie życie. Taka alternatywa dla tradycyjnego akwarium, tylko, że nie musisz już płakać na zdechłą rybką. Tutaj wyhodujesz glony i trawy, które rosną w naturalnym środowisku na dnie Bałtyku.

Jak sami twórcy tłumaczą: „Skupiamy uwagę na świecie glonów i traw morskich, które niegdyś tworzyły w Zatoce Gdańskiej rozległe łąki podwodne, jednak w skutek działalności człowieka ich powierzchnia znacznie się zmniejszyła”. Stąd i malutkie okienko do podglądania swojej hodowli, i ciężka, szara bryła projektu, będąca odzwierciedleniem wyjaławiającej działalności człowieka.

Gdynia Design Days

Industrialne społeczeństwo tęskni za naturą. Projekt Katarzyny i Wojtka Sokołowskich.

Gdynia Design Days

„My piece of sea” to reminiscencja fragmentu wyrwanego z morza, przeniesionego w sztuczne otoczenie mieszkań i biur. Wewnątrz znajduje się minihodowla roślin, występujących naturalnie na dnie Bałtyku.

Albo jeszcze jeden projekt, również zaawansowany technologicznie, ale odwołujący się do sfery niefizycznej – uczuć. A te lubimy wyrażać dotykiem, jak najbardziej namacalnym. „Styk Dotyku” to pomysł na „dotykowy” komunikator, umożliwiający przesyłanie na odległość symbolicznego dotyku otwartej dłoni. Przesłanie ruchu jest możliwe dzięki nadajnikowi-odbiornikowi oraz wielopunktowej matrycy. Inspiracją dla twórców była wielomiesięczna rozłąka marynarzy z ukochanymi. Szara codzienność.

Gdynia Design Days

„Styk dotyku”, grupa projektowa Razy2. Bezprzewodowy komunikator, który przekazuje dotyk ukochanej osoby na odległość.

Te i inne projekty można obejrzeć w prototypowniach Pomorskiego Parku Technologiczno-Naukowego w Gdyni na wystawie „Na styku”, będącej częścią Gdynia Design Days. Organizatorzy po raz szósty już próbują udowodnić, że design wcale nie musi być niezrozumiały i podszyty snobizmem. Inowacyjne projekty mogą być przydatne i łatwe w odbiorze, mogą bawić, zdobić, uczyć.

<< Co i gdzie na GDD? >>

W tym roku szczególny nacisk padł na wymiar lokalny twórczości. Stąd inspiracja momentem „na granicy” i liczne morskie reminiscencje w projektach wystawy głównej. Jednak najfajniejsze w Gdyni jest to, że projektowanie wychodzi poza zwykłe koncepcje i sztukę – staje się użytkowym elementem przestrzeni.

Gdynia Design Days

DSC_0367-1

Gdynia Design Days

I smell flowers

Maj ma w sobie coś niezwykłego – pozytywną energię, taką, że się chce. Z tymi chęciami różnie bywa, a przecież chcieć to móc. Energia bije również z sesji zdjęciowych w majowych magazynach. 

Vogue Russia częstuje sycylijskim słońcem. Czytelników w podróż zabiera Arizona Muse (modelka) i Tom Craig (fotograf). Arizona jest Amerykanką (jakby inaczej) i zajmuje się modelingiem od wielu lat. Jednak jej kariera nabrała tempa dopiero po pojawieniu się w Vogue w lutym 2011 roku. Od tego czasu trafiła kilkukrotnie na okładki renomowanych magazynów oraz wystąpiła w kampaniach Next, Louis Vuitton, Jil Sander, Chloe, Prada, Fendi, YSL.

Fotografie Toma Craiga są lekko nostalgiczne, często romantyczne, jakby specjalnie nieidealne. Edytorial dla Vogue doskonale się wpisuje w stylistykę jego prac.

Vogue Russia. Tom Craig

 

Wiosna w brytyjskim Harper’s Bazaar ma hipnotyzujący zapach róż. Karen Elson w obiektywie Alexi Lubomirski. Karen jest brytyjską modelką, odkryta przez swoją pierwszą agencję w wieku 16 lat. Od tego czasu pracowała z wieloma znakomitymi fotografami mody, współpracowała ze znanymi markami, a na 18 urodziny otrzymała w prezencie okładkę włoskiego Vogue. Równie interesująco toczy się jej pozamodelingowe życie. Na planie teledysku The White Stripes poznała swojego przyszłego męża Jacka White’a (!), wkrótce po tym przeniosła się z nim i swoją córeczką do USA, gdzie współtworzy politycznie zaangażowany kabaret, The Citizens Band.

Z kolei Alex Lubomirski pochodzi z rodziny Peruwianki i Polaka (nazwisko nie jest mylące). Lecz to ojczym, z którym jako dziecko wyjechał do Botswany, podarował mu pierwszy aparat fotograficzny. Ta pasja zaowocowała wieloma edytorialami i okładkami renomowanych magazynów mody, przed jego obiektywem stanęły m.in. Charlize Theron, Gwyneth Paltrow, Natalie Portman, Jennifer Lopez, Jennifer Aniston, Julia Roberts, Nicole Kidman, Scarlett Johansson.

Okładka edycji limitowanej Harper’s Bazaar, efekt współpracy z Victoria and Albert Museum, pozostaje w tych samych klimatach. Na zdjęciu: Hirschy Hirschfelder w obiektywie Eleny Rendina. Hirschy naprawdę nazywa się Sophie i pochodzi z Australii. Kariera rozkręca się powoli, dotychczas pojawiła się jedynie w kampanii Ballenciagi. Występ w Harper’s jest jej pierwszym edytorialem dla tego typu magazynu.

Fotografka Elena Rendina pochodzi z Londynu, karierę zaczynała jako asystentka Paolo Roversi. W fotografiach Eleny przebija jej fascynacja rzeczami, niebezpiecznie ocierającymi się o kicz. Zapowiada się naprawdę smakowity talent :)

 

Harper's Rendina

Świeżość bije z edytorialu Miloša Nadaždina dla serbskiego Elle. Na zdjęciach: Nataša Vojnović i Georgina Stojiljković. Nadaždin ma pełne ręce roboty w Serbii – fotografuje głównie dla Elle i Cosmopolitan. Nataša i Georgina, urodzone w byłej Jugosławii, współpracują z szeregiem domów mody i marek, gdzie występują głównie na pokazach mody.

Elle May 2013

Elle May 2013

Na koniec, zdjęcia Evy Grin dla litewskiej projektantki Evy Baliul, której bardzo kibicuję. Liczę na to, że niedługo zagości na łamach któregoś z fajnych pism :)

Eva Baliul

Smak życia

Wiosna to stan umysłu, nie pogody. Lubię to sobie powtarzać, szczególnie w tym roku, gdy Wielkanoc bardziej przypomina Gwiazdkę, a kwiecień jest trzecim z kolei lutym. Mogę się założyć, że to samo powtarza sobie redakcja nowego pisma, którego premierowy numer trafił do sprzedaży trzy dni temu. Panie i Panowie, C’est la Vie

C'est la vie, okładka

Kiedy na polski rynek wchodziła nasza edycja Harper’s Bazaar, już pół roku przed pierwszym ogólnodostępnym numerem rozpisywały się o tym wszystkie media. Kiedy kilka miesięcy temu pojawił się KUKBUK, w światku kulinarnym aż huczało. Kiedy dzisiaj w oko mi wpadła bardzo przyjemna okładka C’est La Vie, ze zdziwieniem stwierdziłam, że o tym tytule nic dotychczas nie słyszałam. Tak do mych rąk trafił magazyn, który uwiódł mnie od pierwszych stron. 

Najpierw, rzecz jasna, zwróciłam uwagę na fotografie. Zdjęcie karczocha przy wstępie redaktora naczelnego. „Pan Sałata” Tamary Pieńko. Niezwykłe zdjęcia Kamilli Baar z najzwyklejszego pociągu PKP. Potem zaczęłam zauważać słowa. „Najważniejsze chwile życia wiążą się ze smakami” – pisze Ela Pawlicka we wstępie do wywiadu z Danutą Stenką. Szczerze, w tym momencie zamyśliłam się na dłuższą chwilę, przywołując liczne potrawy, które odeszły w niebyt razem z bliskimi mi osobami.

C'est la vie, Kamilla Baar

A jest to o tyle znamienne, że gotowanie nigdy nie znajdowało się w kręgu moich zainteresowań. Jednak bardzo przemawia do mnie silny obecnie trend celebrowania jedzenia – ważne jest, jak jesz i z kim jesz. Samo danie jest jedynie gościem, który pomaga budować atmosferę.

Naczelny C’est La Vie, Juliusz Donajski, zapowiada, że „jako jedyni opisywać będziemy gwiazdy poprzez ich doznania kulinarno-smakowe.” I rzeczywiście, trzon magazynu stanowią sylwetki mniej lub bardziej znanych osób, przez co nawet nasunęło mi się skojarzenie z Galą. Jednak przyznaję, że oblicze „plotkarskiego” pisma, jakie sobą prezentuje ten tytuł, podoba mi się znacznie bardziej.

Pierwszy numer C’est La Vie jest perfekcyjny, zarówno od strony wizualnej, jak i merytorycznej. Cieszy nazwisko dyrektora artystycznego – twórczość Dennisa Wojdy znam i bardzo lubię. Bardzo podobał mi się też przegląd mody Aśki Ciesielskiej. Słowem, „życie jest piękne” i rokuje bardzo dobrze.

Pisząc te słowa siedzę w mojej małej kuchni ze starym, drewnianym jeszcze, oknem, obok mruczy kot, a na stole – herbata w moim ulubionym kubku i jajecznica według przepisu Waldemara Dąbrowskiego (str. 68). Jest przeddzień święta, które zawsze mi się źle kojarzyło, ale tu i teraz nie ma miejsca na stres i złe myśli. Patrzę przez to moje okno na zaśnieżony świat i jest tak cudownie, że nie czuję upływającego czasu. I choć za chwilę skończymy śniadanie i do naszej sielanki wtargną problemy, które przez chwilę nie istnieją, życie składa się własnie z takich momentów. Życzę więc tobie i sobie umiejętności w zatracaniu się w drobnych przyjemnościach – niech nadają rytm wszystkiemu, co robimy. 

C'est la vie, Pan Sałata

Zdjęcia pochodzą ze strony cestlaviemagazine.pl

Walentynkowy prezent

Pół roku temu gruchnęła niesamowita wieść – Harper’s Bazaar rusza z polską edycją! W październiku wąskie grono wybrańców otrzymało drukowany numer pilotażowy, a reszta mogła go pobrać i poczytać online. Przedpremierowy numer miał być przedsmakiem tego, co nas czekało w lutym – w walentynki.

Zanim pierwszy numer trafił do sprzedaży, na FB w swoim stylu napisał Marcin Tyszka: „(…)w końcu doczekaliśmy się pierwszego ekskluzywnego magazynu z najwyższej polki… W końcu nie zaproszono gości do obleśnego hangaru z brudnymi toaletami… W końcu pół imprezy nie zajęła prezentacja sponsorów (…) w końcu nie raczono gości tanim spumante… Inauguracja Harpers Bazaar – Muzeum Narodowe (…)”.

HB1

Może na premierze i nie było prezentacji sponsorów, za to w samym magazynie reklamy zajmują ponad 60 stron. Mimo wszystko, premierowego numeru wyczekiwały prawdziwe tłumy i w czwartek posypały się instagramy z Małgosią Belą na okładce. Od razu też dało się słyszeć głosy mniej pozytywne. Że drogo, że mało do czytania, że nic ciekawego. Wprawdzie to dopiero początek, w dodatku start długo wyczekiwany, w atmosferze radości i ogromnego zainteresowania, ale pierwszy numer lekko mnie rozczarował.

W jesiennym pilotażowym numerze na kilkunastu stronach przedstawiona została prawie 150-letnia historia najstarszego magazynu modowego na świecie. Jest czym się chwalić, dla HB pisały i tworzyły kultowe nazwiska, m.in. Charles Dickens, Virginia Woolf, Truman Capote, Andy Warhol, Salvador Dali, Richard Avedon. Oczekiwania więc były bardzo duże. Karolina Korwin-Piotrowska zauważa, że w pierwszym polskim numerze próżno szukać szeroko pojmowanej kultury, dla wirtualnemedia.pl pisze: „bardzo słaba kultura, taka szczątkowa, niszowa, a w innych edycjach „Harpers’ Bazaar” to mocny element”.  

bazaar_polska_03-13_5

Małgosia Bela w obiektywie Koray Birand dla Harper’s Bazaar Polska

Nie mam porównania, więc nie skomentuję. Dla mnie rozczarowaniem były głównie zdjęcia. W tym numerze znajdziesz trzy sesje zdjęciowe. Gwiazdę numeru, Małgosię Belę, fotografował Koray Birand. Wybrane przez szefową międzynarodowego działu mody Harpers Bazaar, Carine Roitfield,  kolekcje fotografował Kacper Kasprzyk. Wywiad z Jakubem Gierszałem został zilustrowany sesją Łukasza Ziętka. Każda z tych sesji jest, oczywiście, bardzo dobra, ale zestawiene ich w jednym numerze (poza zdjęciami Ziętka) wieje nudą. Brak tu intrygi czy elementu zaskoczenia, ot, piękne kobiety w pięknych ubraniach. Nie tego się spodziewamy po czołowym magazynie mody.

Natomiast sporego plusa daję za przekrojowy wiosenny raport z wybiegu, szczególnie „top ten” kolekcji. Dzięki przejrzystej graficznej prezentacji można łatwo wyłapać główne trendy, a dzięki krótkiemu wprowadzeniu, zorientować się jak, co, kiedy.

„Nie ma za to co liczyć na rubryki towarzyskie i poradniki psychologiczne. Oczywiście czasem będą się pojawiały takie materiały, ale nie ma mowy o stałej rubryce. Nie chcemy też lansować celebrytów.” – w wywiadzie dla naTemat.pl tłumaczyła Joanna Góra, redaktor naczelna pisma. Chwała redakcji za to. Wypatruję kolejnego numeru!

Spisek czołowych blogerek mody!

Robi to Paulina i Kasia. Robi to Tamara, Julia i nawet córka premiera. Takiego spisku Polska nie widziała co najmniej od… poprzedniej zimy. A wszystko to na oczach tysięcy internautów!

Wykorzystują swój modowy autorytet i, bezczelne, promują noszenie czapek! Kto to widział, żeby w środku zimy biegać między zaspami w czapie. W dodatku futrzanej. Albo takiej z ćwiekami… Co to za moda, co to za styl, przecież wiadomo nie od dziś, że tylko wiatr we włosach jest sexy.

Macademian Girl

Macademian Girl

Kapuczina

 Kapuczina

 

Żarty na bok, to jest poważna sprawa.

Kiedyś, gdy byłam jeszcze młoda i piękna, mama mi powtarzała, że zimą ładne jest to, co ciepłe. Nie wierzyłam jej, a czapkę chowałam do plecaka, zanim zbliżyłam się do szkoły. Być może, gdyby wtedy, w najważniejszym dla rozwoju młodego organizmu czasie, zadbałabym o moją łepetynę, dziś pisałabym prezydencką odezwę do narodu, a nie JakMalowanego. Trudno, stało się, przemarzniętym synapsom nic życia nie zwróci.

 

załóż szaliczek

 

Dlatego, dziewczyny! Jestem wam tak strasznie wdzięczna. Przeokropnie mocno. Za to, że nie zrzucacie czapek z głów nawet przed zimą. Że świecicie rękawiczkami, szalikami, ciepłymi płaszczami. Jak te latarnie u brzegów wzburzonego sztormem morza. Przywracacie wiarę w to, że ciepłe jest piękne ;) W dodatku, robicie to w tak uroczy sposób, że aż się nie chce, żeby zima się kończyła.

 

Jestem Kasia

 

Jestem Kasia

 

 

Kasia Tusk

 

Kasia Tusk

 

 

Maffashion

 

Maffashion

 

 

Więc i ja za waszym przykładem, czapę zakładam i kłaniam się w pas. My się zimy nie boimy. A wiatr na włosy poczeka do wiosny!

ja

Chcę magii

Kiedy zaczęłam spoglądać na świat przez obiektyw, zaczęłam widzieć rzeczy dziwne. Zaczęłam dostrzegać to, czego wcześniej nie dostrzegałam, przestałam zauważać to, co zawsze mnie uwierało. Zaczęłam widywać światy, które dla człowieka „oka i szkiełka” istnieć nie mogą. Czy zwariowałam?

 

Magia koloru. Spojrzenia. Magia chwili. To nieokreślone, ulotne „coś”, które zatrzymać w kadrze możesz tylko ty. Bo nikt inny tego nie dostrzeże. To jak malowanie obrazów, jak pisanie fantastycznej powieści, w której istnieją syreny, smoki i cokolwiek jeszcze zapragniesz.

Oglądanie niektórych fotografii sprawia mi niemal fizyczną przyjemność – przenoszą w inny wymiar, gdzie prawa fizyki nie obowiązują, gdzie inne świecą gwiazdy. Czasami niepokojące, zawsze inspirująco piękne.

Kirsty Mitchell

Zdarzyło mi się kiedyś przemierzać angielską prowincję. Wśród wrzosowisk, owiec, kamiennych domów. Wśród pól lawendy. Magiczne wizje Kirsty Mitchell mogły się zrodzić tylko w takiej scenerii. Rodowita Angielka, wychowana w miejscowości Kent, nazywanej też „Garden of England”, nie mogła zostać nikim innym, jak fotografem.

Elisabeth May

Jednak najbardziej tego magicznego obłąkania zazdroszczę młodym. Elisabeth May zaczynała jako nastolatka i już wtedy jej malowane światłem kadry hipnotyzowały. Choć urodziła się w Stanach, parę lat temu przeniosła się do Szkocji, gdzie, wydaje mi się, jej dusza mogła się poczuć w końcu jak u siebie. Jej fotografię uwielbiam za wiktoriańskie akcenty, niesamowitą zieleń i grozę wiekowych szkockich murów.

white alice

Kobiety w obiektywie Alicji Reczek, publikującej pod pseudonimem White Alice, przyprawiają cię o dreszcze. Jednak kryje się w nich jakaś tajemnica, przy czym nie jesteś pewien, czy aby na pewno chcesz ją poznać. Uwodzą spojrzeniem, zapalają błędne ognie. Świtezianki.

Oleg Oprisco

Magia Rosjanina Olega Oprisco jest nieco inna. Jego fotografie to sen na jawie. Podziwiam go za to, że tworząc w rosyjskiej rzeczywistości potrafi wyjść poza skojarzenia kulturowe i narysować swoją własną baśń.

Sarahmet

 

Sny malowane przez Sarachmet (Małgorzata Maj) są jak przebłyski wspomnień z twoich poprzednich wcieleń. Nie ma dziś, jutro, wczoraj. Jest tylko ten moment, zachód słońca, nić pajęczyny, zapach skóry.

W fotografii nie chcę realizmu. Chcę magii.