W Gruzji trzeba być twardzielem | In Georgia, you need to be tough

(for english see below)

Jedziemy drogą, której prawie nie ma. Czuję każdy kamień, każdą wyrwę w ubitej ziemi, przez którą powoli, metr za metrem, Beso prowadzi samochód do przodu. To, że trzęsie, nie jest niczym nowym. Ostatnie kilkanaście kilometrów droga również pozostawiała wiele do życzenia.

gruzja_beso_car

Czy to jakiś skrót? – spytał John, gdy zjechaliśmy na polną drogę kilka minut temu. Z samochodu widzieliśmy już cel naszej podróży, wieś, wciśniętą między górami. Przynajmniej tak piszą w przewodniku, bo mgła i szare chmury przetaczają się kłębami tak nisko nad ziemią, że zbyt wiele nie widać.

Pytanie Johna pozostaje bez odpowiedzi, bo właśnie wjeżdżamy do kałuży rozmiarów solidnego oczka wodnego. Oczyma wyobraźni widzę, jak w wodzie po kolana próbujemy pchać Hondę naszego kierowcy. Wiekowy Anglik cierpliwie znosił wszystkie wyprzedzania i jazdę po górskich serpentynach, ale perspektywa utknięcia w środku niczego też chyba mu się nie podoba.

gruzja_beso_free_borjomi

Free Borjomi! – macha do nas Beso. Zatrzymaliśmy się na błotnistym polu. Gruzin pochyla się ostrożnie, żeby nie stanąć w strudze wody, lecącej z metalowej beczki, i napełnia dwie plastikowe butelki. Wyciąga z kieszeni papierowy kubek po kawie, płucze go i podstawia pod strumień. Wypija łyk, podaje mi. Uśmiecha się tak, że nie mogę odmówić.

Wyczuwam lekką nutę kawy, ale rzeczywiście smakuje jak mniej gazowane Borjomi ze sklepu. Woda mineralna prosto z kaukaskiego źródła.

W Gruzji trzeba być twardzielem. Nie okazywać wahania. Zadawać konkretne pytania. Nie narzekać, mówić wprost. To, co dla mnie, paniusi z tzw. Zachodu, z dużego miasta, wydaje się być dziwne, niebezpieczne, obrzydliwe czy śmierdzące krowim łajnem, tu może być zwyczajne, codzienne, naturalne i zupełnie oczywiste. Piękno nie istnieje bez brzydoty i ten kontrast przyciąga jak magnes. 

georgia_beso_car

We were driving on the road, which practically didn’t exist. I could feel every stone, every hole in a ground, but the car was slowly moving forward.

Is this a shortcut? – asked John, when we left main road few minutes ago. We could see our destination – small village in a valley. Clouds were so low, we actually couldn’t see the mountains.

Beso, the driver, didn’t answer the question. His attention was fully dedicated to a huge puddle he was trying to cross. I was petrified from the idea of pushing the car out of this mud. John and I holded our breaths, but Gerogian stayed calm, it seemed he new what he was doing.

Free Borjomi! Beso was calling us to get out from the car. We stopped on a muddy field by the spring. Our driver filled with water two plastic bottles, took the paper coffee cup out of his pocket and filled it with water too. Here, he said to me, try it! His smile was honest and I just couldn’t say no. I could feel the smell of coffee, but water really tasted like famous Georgian Borjomi.

In Georgia, you need to be tough. You can’t show hesitation. You need to ask right questions. Do not complain, say what you really want or need to say. Things, which for me, a girl from the big european city, can look weird or dangeous, can be disgusting or stink, in Georgia can be completely ordinary, natural or obvious. Beauty doesn’t exist without ugliness and this is the most amazing thing. 

W chmurach. Opowieść o pewnej przygodzie

Dawno dawno temu, jeszcze gdy mieszkałam za górami i lasami w krainie siga siga, wybrałam się na przejażdżkę. Weekendowy wypad na ląd, do wielkiego świata. Spakowałam się w kwadrans i wklepałam do nawigacji nazwę miejsca, które wyszukałam w Google: Καλαμπακα. 

meteory_grecja

Z Xylokastro to tylko 400km, pomyślałam wieczór wcześniej, w weekend da radę obrócić w obie strony. Miejsce zadeptane przez turystów, myślałam już po drodze, ale skoro mam rzut beretem… Tak trafiłam do jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi.

kot_meteory

Jeżeli już komuś gdzieś mówiłam coś o zdecydowanie najpiękniejszym miejscu na ziemi, na przykład, gdy przemierzałam Andaluzję w czerwcowym słońcu albo gdy stałam na krawędzi kanionu na północy Armenii, to musicie wiedzieć, że Meteory, bo o nich dzisiaj chcę opowiedzieć, lądują jeszcze jeden punkt wyżej.

Ale najpierw były przygody.

przeprawa_Rio_antirio

Most Rio-Antirio mierzy ok. 3km i przejazd nim kosztuje 13e. O wiele bardziej się opłaca przeprawić promem, gdzie za auto osobowe zapłacimy 6,5e w jedną stronę. 

Do Meteor z Peloponezu prowadzą dwie drogi: można ruszyć na wschód, przez Ateny, jest to trasa dłuższa o jakieś 70km; i można pojechać na zachód, w stronę portowej Patry. Druga opcja jest zdecydowanie ciekawsza – jest tu i słynny most Rio-Antirio, i przeprawa przez zatokę, i (co ostatecznie skłoniło mnie do wybrania tej właśnie drogi) wielokilometrowe tunele w górach (autostrada Igoumenitsa-Saloniki).

Żegnam się więc z moimi współlokatorami, tankuję i ruszam, pierwszą przerwę planując gdzieś w połowie drogi. Toczę się w stronę przeprawy promowej znienawidzoną old highway, gdzie roboty drogowe trwają już od kilku lat, a pasy przejazdu wyznaczają tysiące pomarańczowych słupków i ograniczenia, których nikt nie przestrzega. Drogę tę, zwaną szumnie autostradą, przemierzyłam wiele razy w obie strony, z czasem stała się dla mnie najlepszą szkołą jazdy w stylu greckim. Szybko docieram do przeprawy promowej, łapię statek na drugą stronę i wychodzę na pokład porobić zdjęcia.

Madam? – słyszę za sobą. – Tire kaput. Miss, kaput tire!

Do mego auta podchodzi kierowca ciężarówki i wskazuje na tylne koło. Koło mojej Ibizki. Muszę wspomnieć, że gdziekolwiek się wybrałam samotnie podróżując po Grecji, dziewczyna za kółkiem samochodu z obcą rejestracją wzbudzała spore zainteresowanie. Na stacjach benzynowych wielokrotnie pytano mnie, czy na pewno diesel?, a u mechanika do wymiany koła czy wycieraczek zawsze miałam zaangażowany komplet pracowników. Dziwnym więc nie jest, że oto grecki tirowiec przygląda się akurat mojej Ibizce. I zauważa to, czego ja nie zauważyłam przez sto kilometrów: zupełnie zajechaną oponę.

No cóż, myślę, zaraz będzie jakaś stacja paliw, mam zapasowe, nic się nie stało, na pewno ktoś mi pomoże. Rechot złośliwego losu, który jak mały gremlin zataczał się dokoła mnie i mojego auta, podczas gdy godzinę później sympatyczny, sprowadzony z pobliskiej wsi mechanik oznajmia, że, po pierwsze, koło zapasowe w ogóle nie pasuje, i po drugie, opony nie da się już naprawić, musiał być epicki. Stoimy, uśmiechamy się, ja liczę stan mojego portfela, co idzie szybko, bo do liczenia jest niewiele, i muszę podjąć decyzję. Kupuję używaną oponę wątpliwej jakości i ruszam dalej, czy wracam, uprzednio kupiwszy używaną oponę wątpliwej jakości? Powrót to tylko 100km i bezpiecznie nocuję w swoim łóżku. Jechać dalej to ponad 350km trasą z nawigacji w nieznane i nocleg pod znakiem zapytania.

Prawdę mówiąc, wybór był prosty.

wymiana_kola

Mechanik przyjeżdża i odjeżdża trzy razy – najpierw próbujemy wpiąć zapasowe koło, później naprawić zepsutą oponę, ostatecznie przywozi inną, trochę już zużytą, ale z nią mogę ruszyć dalej. 

Kilka godzin później, gdy zrobi się już zupełnie ciemno, robię przerwę w przydrożnym barze. Gdzieś w środku lasu, w małej miejscowości. Dym papierosowy tak gęsty, że od razu zaczynają łzawić mi oczy. Zakaz palenia w miejscach publicznych, w tym także kawiarniach, restauracjach, knajpach, wszedł w Grecji w życie w 2009 roku. Według danych ministerstwa zdrowia, prawie połowa Greków nie wyobraża sobie życia bez dymka. Szacuje się, że na swój nałóg wydają 4,5 mld euro, czyli niemal tyle samo, co na rachunki za elektryczność.

Zaakceptowanie zakazu i prawa niepalących do oddychania czystym powietrzem, czyli proces, który w Polsce przeszedł niemal bezboleśnie, w Grecji utknął już na samym początku. Opór społeczny był tak duży, że żaden lokal nawet nie zamierzał upominać dmuchających dymem z papierosa do talerzy na sąsiednich stolikach. Cenną lekcję dostałam od znajomej greckiej nauczycielki, z którą wybrałam się raz na kawę. W lokalu pełnym nastolatków bez oporów odpalała papierosa za papierosem, strząsając popiół do podanej przez kelnera filiżanki. Formalny zakaz jest wszędzie, dlatego nie podają popielniczek – tłumaczyła. – Na pewno nie chodzilibyśmy do miejsc, gdzie rzeczywiście nie można palić!

Dym w barze skutecznie mnie zniechęca do jedzenia w środku, więc kawę i odgrzewaną tiropitę zabieram do samochodu. Sprawdzam na mapie, ile zostało do celu. Z powodu przymusowej przerwy na naprawę i wymianę opony jestem do tyłu prawie trzy godziny, a czeka mnie zjazd z autostrady i kilkadziesiąt kilometrów górskimi serpentynami aż do doliny z Meteorami. Nie jest to, na szczęście, mój pierwszy raz w takim terenie, choć pierwszy raz po zmroku. Chcę już być na miejscu.

kastraki_meteory

Wieś Kastraki położona jest u stóp najpiękniejszych skał, stąd jest rzut beretem do kilku ze słynnych monastyrów.

W ciemności mijam rozległe doliny, piękne małe kościółki na zboczach gór, zobaczę je dopiero za dwa dni, gdy tą samą drogą będę wracać do domu. Z obojętnością przejeżdżam też koło Kastraki, wsi położonej najbliżej skalistych monolitów, światło z ulic i domów nie dociera dalej niż kilkaset metrów i góry w nocy są zupełnie niewidoczne. Mieszkając w Xylokastro przyzwyczaiłam się do ciemności. W całej kontynentalnej Grecji ponadstutysięcznych miast jest tylko dziewięć. Podróżując po tym kraju w nocy zaczynasz doceniać każdą działającą latarnię, bo przy braku poświaty dużych miast ciemność jest nieprzenikniona, niemal gęsta i lepka.

Dojeżdżam do Kalampaki (po grecku: Kalabaka, zestawienie liter mp wymawiane jest dźwięcznym b), odnajduję mój pensjonat i padam spać. Ze zmęczenia nie słyszę nawet buczącej przez całą noc klimatyzacji, która w zimniejsze miesiące w tanich hotelach służy do ogrzewania pomieszczeń.

meteory_widok_z_okna

Rano budzik dzwoni przez kilka minut. Z dużym trudem udaje mi się wyłączyć kilka drzemek, z jeszcze większym wygrzebuję się z pościeli. Otwieram balkon, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. I wstaję jak wryta! Z okna, z balkonu, widzę skaliste ściany, po których spływa miękkie światło wschodzącego słońca. Szybko zaglądam do internetu, bo byłam przekonana, że Kalampaka jest położona kilka kilometrów od Meteor.

Miss, weź taksówkę i zobaczysz wszystkie klasztory w godzinę – dostaję od właścicielki pensjonatu małą mapkę okolicy. Czasy, gdy (jeżeli wierzyć legendzie) do monastyrów można było się dostać jedynie wspinając się trzeszczącą plecioną drabiną lub dając się wciągnąć przez mnichów w dużym koszu, dawno minęły. Wprawdzie w przewodniku czytam, że system ten funkcjonował jeszcze do połowy XX wieku, trudno mi uwierzyć, że w miejscu, gdzie dzisiaj jest asfaltowa droga, nie było wtedy chociażby najzwyklejszej ścieżki.

meteory-klasztory

droga_do_meteor

Krajobraz jest nie z tej ziemi. Do Meteor ciągną tłumy pielgrzymów i turystów, jedni w poszukiwaniu wyciszenia i oświecenia w wiekowych klasztorach, inni pragnąc poznać bogatą kulturę sakralną. Ta rozwijała się tu przez wieki. Początki podniebnych monastyrów historycy datują na połowę XIV wieku, kiedy św. Atanazy wzniósł się na skrzydłach orła na najwyższą ze skał i postanowił zbudować na niej niedostępny dla zwykłych śmiertelników Μεγάλο Μετέωρο – Wielki Meteor, Klasztor Przemienienia Pańskiego. Oprócz niego dzisiaj obejrzeć można pięć innych, normalnie funkcjonujących klasztorów. Do każdego z nich prowadzi wygodna droga, czasami tylko trzeba wspomóc się schodami.

megalo_meteora

wielki_meteor

meteory_widok

Meteory są miejscem, które jednocześnie zachwyca i trochę rozczarowuje. Poszukujący oświecenia mogą być zawiedzeni przede wszystkim brakiem warunków do uniesień duchowych. W sezonie, a ten zaczyna się w Grecji dość wcześnie, klasztory huczą głosami turystów i klaksonami autokarów. Dlatego, żeby w spokoju przyjrzeć się malunkom ściętych przez tureckich najeźdźców głów świętych, posłuchać tubalnego śpiewu zakonników, zapalić świeczkę na wejściu bez przepychania, trzeba tu przyjechać zimą.

monastyr_swiece

W drugiej połowie listopada pogoda jeszcze dopisuje, choć w nocy temperatura spadła do zera i musiałam zakładać na siebie wszystko, co miałam ze sobą, a miałam niewiele – w tym czasie wybrzeże Xylokastro grzało się w słońcu, a ostatni turyści pluskali się w morzu. Jak Grecja długa i szeroka, na zmiany pogody trzeba być przygotowanym. Jeżeli w marcu półwysep Mani rozkwita wszystkimi kolorami tęczy, to kilkadziesiąt kilometrów w głąb Peloponezu będzie leżał jeszcze śnieg, a zbocza Tajgetu będą pokryte solidną puchową kołdrą. Wczesna wiosna to słoneczna plaża na południu i narty w centralnej Grecji.

spodnica_monastyr

Wchodząc na teren klasztoru pamiętaj, żeby wyglądać skromnie. Nie ważne, jak bardzo byś chciała zostać w podniebnej twierdzy, zapomnij o dekolcie, krótkich spodenkach, a nawet zwykłych jeansach – na wejściu dostaniesz powłóczystą spódnicę, która skutecznie odpędzi wszelkie kosmate myśli na twój temat.

DSC_6011-1sm

meteory-widok

Czymże byłaby Grecja bez kotów

widok_z_gory

Asfaltowa droga prowadzi prawie na sam szczyt skały. Pod tym względem Grecy są niesamowici – wybudują drogę na każdą górę, jeżeli z jakichś powodów będą musieli na niej bywać częściej. Na sugestie, że po górach można wędrować, większość patrzy z niedowierzaniem, a na pomysł zdobycia, na przykład, któregoś ze szczytów Tajgetu, prawie każdy Grek popuka się w czoło. W greckich górach próżno szukać wytyczonych szlaków – pojedyncze znajdziemy może w okolicach Olimpu, ale są one tworzone już z myślą o zwariowanych turystach przez lokalne przedsiębiorstwa, działające w branży turystycznej.

Podobnie w Meteorach. Urokowi okolicy bardzo trudno się oprzeć, chcesz spakować kanapki, wziąć kijek i wyruszyć śladem pradawnych pustelników. Ale w sposób cywilizowany nie masz za bardzo jak. Drogi, prowadzące do monastyrów nie mają nawet normalnego pobocza dla tych, co w swoim nieogarniętym rozsądnym umysłem szaleństwie chcą dotrzeć na górę o własnych siłach.

widok_gory

swiety_obrazek_meteory

grecka_flaga

widok_Z_tarasu

Οχι, not Germania! – powtarzam już bez emocji. Początkowo próbowałam tłumaczyć, że Polska, Poland, Πολωνία, ale za dwudziestym siódmym razem przestaję. To dopytywanie się, czy przypadkiem nie jesteś z Niemiec, stało się trochę męczące, tak, jakby Niemcy były jedynym krajem w Europie. Siedzę w barze souvlaki i czekam na pitę z mięsem. Duży Grek w poplamionym tłuszczem fartuchu łypie na mnie spode łba. Gut, Merkel kaput – rzuca w moją stronę i pokazuje charakterystyczny gest poderżnięcia gardła. Są miejsca, gdzie niechęć do Niemiec jako kraju najbardziej winnego sytuacji gospodarczej w Grecji, jest bardzo zauważalna. Szczerze współczuję moim współlokatorom-Niemcom, którzy pracując w przedszkolu nasłuchali się od dzieciaków różnych bzdur o swoim narodzie. Jednocześnie nikt ich osobiście nie utożsamia z diaboliczną Merkel, tak jakby ci „oswojeni” Niemcy w ogóle nie byli Niemcami. Ale wystarczy wyjść na piątkowy targ albo usiąść posłuchać staruszków przy porannej kawie, żeby znowu usłyszeć już ja wiem, kto doprowadził Grecję do bankructwa!

Grek w brudnym fartuchu podaje mi najlepsze souvlaki, jakie jadłam. A może po prostu jestem strasznie głodna, po godzinach wtłaczania do płuc świeżego powietrza na szczycie skał. Wyciąga też z kieszeni jabłko i kładzie mi na stole.  For free – słyszę. Grecy. Kto ich zrozumie?

dual3-napis

taras_klasztoru

DSC_6109-1sm-napis

Zachodzące słońce obserwuję z urwiska z widokiem na jeden z żeńskich klasztorów. Po prawej mam dolinę z rozsypanymi klockami domków Kalampaki i srebrzącą się rzeką w oddali. Na horyzoncie odległe góry. Błoga cisza, lekki wiatr i odczuwalnie spadająca temperatura powietrza. Stoję i chłonę obraz zupełnie magiczny. Na myśl przychodzi mi jeden z obrazów Beksińskiego i ten świat staje się jeszcze bardziej odrealniony. Takim go chcę zapamiętać.

Następnego dnia opieram się pokusie, żeby zostać tu dzień dłużej i ruszam w drogę powrotną. Moją Ibizkę pokrywa solidna warstwa kurzu, obiecuję jej, że jak teraz nie będzie kaprysić, to zafunduję jej prysznic po powrocie. Mała spisuje się tym razem na medal i choć po drodze przystajemy jeszcze kilka razy obejrzeć widoczki, do Xylokastro docieram bez przygód i w zaplanowanym czasie.

ibizka_w_meteorach

Hej, to już koniec tej opowieści, jeżeli dotrwaliście aż do tego miejsca – gratuluję i dziękuję! Jestem ciekawa, jak wy zapamiętaliście Meteory. Zwiedzaliście, byliście przejazdem, a może robiliście w tym miejscu coś zupełnie niecodziennego? Piszcie, bo jestem pewna, że jeszcze tam wrócę i chętnie skorzystam z waszych sugestii i rad.

Grecja, a dokładniej Peloponez, był moim domem przez pół roku. Coselfie na kanale isthmia mnie urzekło i co udało mi się zobaczyć, przeczytacie na Peloponez Jak Malowany, tworzony z myślą o wszystkich, kto planuje wyjazd do tego kraju. Zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami i doświadczeniami!

Peloponez: w stronę ośnieżonych szczytów

Na drzewach dojrzewają cytryny, pachną pomarańcze. O tej porze roku smakują najlepiej – są soczyste i bardzo słodkie. Jest styczeń, pogoda trochę świruje, ale zapowiada się piękna wiosna. 

maly beatle w pomaranczach

Podróż po Peloponezie jest jednym z najpiękniejszych doświadczeń w moim życiu. Nawet po czterech miesiącach w małym Xylokastro, otoczonym zatoką z jednej i górami z drugiej strony, miejsce to ciągle mnie inspiruje i dostarcza cudownych bodźców wizualnych. Choć słońce mocno przygrzewa, wyruszam w poszukiwaniu śniegu.

w chmurach

ziola i gorski krajobraz

z widokiem na kosciol

Około 30 kilometrów od wybrzeża wkraczam do zupełnie innego świata. Dostaję dreszczy od zimnego powietrza. Nagie drzewa nurzają się w mgle, białe kłęby chmur powoli wspinają po zboczu. Tutaj na wiosnę jeszcze przyjdzie poczekać.

rzut okiem na osniezony szczyt

maly kosciolek

osniezony szczyt

opuszczony dom

Pustostany. Okna zasłonięte pajęczyną śledzą każdy twój ruch. Na opuszczone domy w Grecji trafia się wszędzie – zarówno w małych wsiach gdzieś na końcu świata, jak i tętniących życiem turystycznych miejscach. Ma cię na oku jeszcze ktoś…

piesek

…bezpańskie psy. Jest ich tu tyle, że nie pamiętam już, jak wygląda szczęśliwy pies. Podchodzą bliżej, ale pozostają czujne. Nie każdy wyciąga z kieszeni coś do zjedzenia, wielu chce je przegonić boleśnie kopiąc i rzucając kamieniami.

psy i ziele

Trikala, mała górska wioska 30km od Xylokastro, słynie ze swojej nietypowej, jak na Grecję, architektury. Jest też bazą wypadową na pobliskie dwutysięczniki, dokąd zimą zjeżdżają się miłośnicy nart i snowboardu.

Miło było spędzić popołudnie z kawą przy kominku, z widokiem na ośnieżone szczyty. Ale jeszcze milej było wrócić nad Zatokę, do gajów pomarańczy.