Dawno dawno temu, jeszcze gdy mieszkałam za górami i lasami w krainie siga siga, wybrałam się na przejażdżkę. Weekendowy wypad na ląd, do wielkiego świata. Spakowałam się w kwadrans i wklepałam do nawigacji nazwę miejsca, które wyszukałam w Google: Καλαμπακα.

Z Xylokastro to tylko 400km, pomyślałam wieczór wcześniej, w weekend da radę obrócić w obie strony. Miejsce zadeptane przez turystów, myślałam już po drodze, ale skoro mam rzut beretem… Tak trafiłam do jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi.

Jeżeli już komuś gdzieś mówiłam coś o zdecydowanie najpiękniejszym miejscu na ziemi, na przykład, gdy przemierzałam Andaluzję w czerwcowym słońcu albo gdy stałam na krawędzi kanionu na północy Armenii, to musicie wiedzieć, że Meteory, bo o nich dzisiaj chcę opowiedzieć, lądują jeszcze jeden punkt wyżej.
Ale najpierw były przygody.

Most Rio-Antirio mierzy ok. 3km i przejazd nim kosztuje 13e. O wiele bardziej się opłaca przeprawić promem, gdzie za auto osobowe zapłacimy 6,5e w jedną stronę.
Do Meteor z Peloponezu prowadzą dwie drogi: można ruszyć na wschód, przez Ateny, jest to trasa dłuższa o jakieś 70km; i można pojechać na zachód, w stronę portowej Patry. Druga opcja jest zdecydowanie ciekawsza – jest tu i słynny most Rio-Antirio, i przeprawa przez zatokę, i (co ostatecznie skłoniło mnie do wybrania tej właśnie drogi) wielokilometrowe tunele w górach (autostrada Igoumenitsa-Saloniki).
Żegnam się więc z moimi współlokatorami, tankuję i ruszam, pierwszą przerwę planując gdzieś w połowie drogi. Toczę się w stronę przeprawy promowej znienawidzoną old highway, gdzie roboty drogowe trwają już od kilku lat, a pasy przejazdu wyznaczają tysiące pomarańczowych słupków i ograniczenia, których nikt nie przestrzega. Drogę tę, zwaną szumnie autostradą, przemierzyłam wiele razy w obie strony, z czasem stała się dla mnie najlepszą szkołą jazdy w stylu greckim. Szybko docieram do przeprawy promowej, łapię statek na drugą stronę i wychodzę na pokład porobić zdjęcia.
Madam? – słyszę za sobą. – Tire kaput. Miss, kaput tire!
Do mego auta podchodzi kierowca ciężarówki i wskazuje na tylne koło. Koło mojej Ibizki. Muszę wspomnieć, że gdziekolwiek się wybrałam samotnie podróżując po Grecji, dziewczyna za kółkiem samochodu z obcą rejestracją wzbudzała spore zainteresowanie. Na stacjach benzynowych wielokrotnie pytano mnie, czy na pewno diesel?, a u mechanika do wymiany koła czy wycieraczek zawsze miałam zaangażowany komplet pracowników. Dziwnym więc nie jest, że oto grecki tirowiec przygląda się akurat mojej Ibizce. I zauważa to, czego ja nie zauważyłam przez sto kilometrów: zupełnie zajechaną oponę.
No cóż, myślę, zaraz będzie jakaś stacja paliw, mam zapasowe, nic się nie stało, na pewno ktoś mi pomoże. Rechot złośliwego losu, który jak mały gremlin zataczał się dokoła mnie i mojego auta, podczas gdy godzinę później sympatyczny, sprowadzony z pobliskiej wsi mechanik oznajmia, że, po pierwsze, koło zapasowe w ogóle nie pasuje, i po drugie, opony nie da się już naprawić, musiał być epicki. Stoimy, uśmiechamy się, ja liczę stan mojego portfela, co idzie szybko, bo do liczenia jest niewiele, i muszę podjąć decyzję. Kupuję używaną oponę wątpliwej jakości i ruszam dalej, czy wracam, uprzednio kupiwszy używaną oponę wątpliwej jakości? Powrót to tylko 100km i bezpiecznie nocuję w swoim łóżku. Jechać dalej to ponad 350km trasą z nawigacji w nieznane i nocleg pod znakiem zapytania.
Prawdę mówiąc, wybór był prosty.

Mechanik przyjeżdża i odjeżdża trzy razy – najpierw próbujemy wpiąć zapasowe koło, później naprawić zepsutą oponę, ostatecznie przywozi inną, trochę już zużytą, ale z nią mogę ruszyć dalej.
Kilka godzin później, gdy zrobi się już zupełnie ciemno, robię przerwę w przydrożnym barze. Gdzieś w środku lasu, w małej miejscowości. Dym papierosowy tak gęsty, że od razu zaczynają łzawić mi oczy. Zakaz palenia w miejscach publicznych, w tym także kawiarniach, restauracjach, knajpach, wszedł w Grecji w życie w 2009 roku. Według danych ministerstwa zdrowia, prawie połowa Greków nie wyobraża sobie życia bez dymka. Szacuje się, że na swój nałóg wydają 4,5 mld euro, czyli niemal tyle samo, co na rachunki za elektryczność.
Zaakceptowanie zakazu i prawa niepalących do oddychania czystym powietrzem, czyli proces, który w Polsce przeszedł niemal bezboleśnie, w Grecji utknął już na samym początku. Opór społeczny był tak duży, że żaden lokal nawet nie zamierzał upominać dmuchających dymem z papierosa do talerzy na sąsiednich stolikach. Cenną lekcję dostałam od znajomej greckiej nauczycielki, z którą wybrałam się raz na kawę. W lokalu pełnym nastolatków bez oporów odpalała papierosa za papierosem, strząsając popiół do podanej przez kelnera filiżanki. Formalny zakaz jest wszędzie, dlatego nie podają popielniczek – tłumaczyła. – Na pewno nie chodzilibyśmy do miejsc, gdzie rzeczywiście nie można palić!
Dym w barze skutecznie mnie zniechęca do jedzenia w środku, więc kawę i odgrzewaną tiropitę zabieram do samochodu. Sprawdzam na mapie, ile zostało do celu. Z powodu przymusowej przerwy na naprawę i wymianę opony jestem do tyłu prawie trzy godziny, a czeka mnie zjazd z autostrady i kilkadziesiąt kilometrów górskimi serpentynami aż do doliny z Meteorami. Nie jest to, na szczęście, mój pierwszy raz w takim terenie, choć pierwszy raz po zmroku. Chcę już być na miejscu.

Wieś Kastraki położona jest u stóp najpiękniejszych skał, stąd jest rzut beretem do kilku ze słynnych monastyrów.
W ciemności mijam rozległe doliny, piękne małe kościółki na zboczach gór, zobaczę je dopiero za dwa dni, gdy tą samą drogą będę wracać do domu. Z obojętnością przejeżdżam też koło Kastraki, wsi położonej najbliżej skalistych monolitów, światło z ulic i domów nie dociera dalej niż kilkaset metrów i góry w nocy są zupełnie niewidoczne. Mieszkając w Xylokastro przyzwyczaiłam się do ciemności. W całej kontynentalnej Grecji ponadstutysięcznych miast jest tylko dziewięć. Podróżując po tym kraju w nocy zaczynasz doceniać każdą działającą latarnię, bo przy braku poświaty dużych miast ciemność jest nieprzenikniona, niemal gęsta i lepka.
Dojeżdżam do Kalampaki (po grecku: Kalabaka, zestawienie liter mp wymawiane jest dźwięcznym b), odnajduję mój pensjonat i padam spać. Ze zmęczenia nie słyszę nawet buczącej przez całą noc klimatyzacji, która w zimniejsze miesiące w tanich hotelach służy do ogrzewania pomieszczeń.

Rano budzik dzwoni przez kilka minut. Z dużym trudem udaje mi się wyłączyć kilka drzemek, z jeszcze większym wygrzebuję się z pościeli. Otwieram balkon, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. I wstaję jak wryta! Z okna, z balkonu, widzę skaliste ściany, po których spływa miękkie światło wschodzącego słońca. Szybko zaglądam do internetu, bo byłam przekonana, że Kalampaka jest położona kilka kilometrów od Meteor.
Miss, weź taksówkę i zobaczysz wszystkie klasztory w godzinę – dostaję od właścicielki pensjonatu małą mapkę okolicy. Czasy, gdy (jeżeli wierzyć legendzie) do monastyrów można było się dostać jedynie wspinając się trzeszczącą plecioną drabiną lub dając się wciągnąć przez mnichów w dużym koszu, dawno minęły. Wprawdzie w przewodniku czytam, że system ten funkcjonował jeszcze do połowy XX wieku, trudno mi uwierzyć, że w miejscu, gdzie dzisiaj jest asfaltowa droga, nie było wtedy chociażby najzwyklejszej ścieżki.


Krajobraz jest nie z tej ziemi. Do Meteor ciągną tłumy pielgrzymów i turystów, jedni w poszukiwaniu wyciszenia i oświecenia w wiekowych klasztorach, inni pragnąc poznać bogatą kulturę sakralną. Ta rozwijała się tu przez wieki. Początki podniebnych monastyrów historycy datują na połowę XIV wieku, kiedy św. Atanazy wzniósł się na skrzydłach orła na najwyższą ze skał i postanowił zbudować na niej niedostępny dla zwykłych śmiertelników Μεγάλο Μετέωρο – Wielki Meteor, Klasztor Przemienienia Pańskiego. Oprócz niego dzisiaj obejrzeć można pięć innych, normalnie funkcjonujących klasztorów. Do każdego z nich prowadzi wygodna droga, czasami tylko trzeba wspomóc się schodami.



Meteory są miejscem, które jednocześnie zachwyca i trochę rozczarowuje. Poszukujący oświecenia mogą być zawiedzeni przede wszystkim brakiem warunków do uniesień duchowych. W sezonie, a ten zaczyna się w Grecji dość wcześnie, klasztory huczą głosami turystów i klaksonami autokarów. Dlatego, żeby w spokoju przyjrzeć się malunkom ściętych przez tureckich najeźdźców głów świętych, posłuchać tubalnego śpiewu zakonników, zapalić świeczkę na wejściu bez przepychania, trzeba tu przyjechać zimą.

W drugiej połowie listopada pogoda jeszcze dopisuje, choć w nocy temperatura spadła do zera i musiałam zakładać na siebie wszystko, co miałam ze sobą, a miałam niewiele – w tym czasie wybrzeże Xylokastro grzało się w słońcu, a ostatni turyści pluskali się w morzu. Jak Grecja długa i szeroka, na zmiany pogody trzeba być przygotowanym. Jeżeli w marcu półwysep Mani rozkwita wszystkimi kolorami tęczy, to kilkadziesiąt kilometrów w głąb Peloponezu będzie leżał jeszcze śnieg, a zbocza Tajgetu będą pokryte solidną puchową kołdrą. Wczesna wiosna to słoneczna plaża na południu i narty w centralnej Grecji.

Wchodząc na teren klasztoru pamiętaj, żeby wyglądać skromnie. Nie ważne, jak bardzo byś chciała zostać w podniebnej twierdzy, zapomnij o dekolcie, krótkich spodenkach, a nawet zwykłych jeansach – na wejściu dostaniesz powłóczystą spódnicę, która skutecznie odpędzi wszelkie kosmate myśli na twój temat.


Czymże byłaby Grecja bez kotów!

Asfaltowa droga prowadzi prawie na sam szczyt skały. Pod tym względem Grecy są niesamowici – wybudują drogę na każdą górę, jeżeli z jakichś powodów będą musieli na niej bywać częściej. Na sugestie, że po górach można wędrować, większość patrzy z niedowierzaniem, a na pomysł zdobycia, na przykład, któregoś ze szczytów Tajgetu, prawie każdy Grek popuka się w czoło. W greckich górach próżno szukać wytyczonych szlaków – pojedyncze znajdziemy może w okolicach Olimpu, ale są one tworzone już z myślą o zwariowanych turystach przez lokalne przedsiębiorstwa, działające w branży turystycznej.
Podobnie w Meteorach. Urokowi okolicy bardzo trudno się oprzeć, chcesz spakować kanapki, wziąć kijek i wyruszyć śladem pradawnych pustelników. Ale w sposób cywilizowany nie masz za bardzo jak. Drogi, prowadzące do monastyrów nie mają nawet normalnego pobocza dla tych, co w swoim nieogarniętym rozsądnym umysłem szaleństwie chcą dotrzeć na górę o własnych siłach.




Οχι, not Germania! – powtarzam już bez emocji. Początkowo próbowałam tłumaczyć, że Polska, Poland, Πολωνία, ale za dwudziestym siódmym razem przestaję. To dopytywanie się, czy przypadkiem nie jesteś z Niemiec, stało się trochę męczące, tak, jakby Niemcy były jedynym krajem w Europie. Siedzę w barze souvlaki i czekam na pitę z mięsem. Duży Grek w poplamionym tłuszczem fartuchu łypie na mnie spode łba. Gut, Merkel kaput – rzuca w moją stronę i pokazuje charakterystyczny gest poderżnięcia gardła. Są miejsca, gdzie niechęć do Niemiec jako kraju najbardziej winnego sytuacji gospodarczej w Grecji, jest bardzo zauważalna. Szczerze współczuję moim współlokatorom-Niemcom, którzy pracując w przedszkolu nasłuchali się od dzieciaków różnych bzdur o swoim narodzie. Jednocześnie nikt ich osobiście nie utożsamia z diaboliczną Merkel, tak jakby ci „oswojeni” Niemcy w ogóle nie byli Niemcami. Ale wystarczy wyjść na piątkowy targ albo usiąść posłuchać staruszków przy porannej kawie, żeby znowu usłyszeć już ja wiem, kto doprowadził Grecję do bankructwa!
Grek w brudnym fartuchu podaje mi najlepsze souvlaki, jakie jadłam. A może po prostu jestem strasznie głodna, po godzinach wtłaczania do płuc świeżego powietrza na szczycie skał. Wyciąga też z kieszeni jabłko i kładzie mi na stole. For free – słyszę. Grecy. Kto ich zrozumie?



Zachodzące słońce obserwuję z urwiska z widokiem na jeden z żeńskich klasztorów. Po prawej mam dolinę z rozsypanymi klockami domków Kalampaki i srebrzącą się rzeką w oddali. Na horyzoncie odległe góry. Błoga cisza, lekki wiatr i odczuwalnie spadająca temperatura powietrza. Stoję i chłonę obraz zupełnie magiczny. Na myśl przychodzi mi jeden z obrazów Beksińskiego i ten świat staje się jeszcze bardziej odrealniony. Takim go chcę zapamiętać.
Następnego dnia opieram się pokusie, żeby zostać tu dzień dłużej i ruszam w drogę powrotną. Moją Ibizkę pokrywa solidna warstwa kurzu, obiecuję jej, że jak teraz nie będzie kaprysić, to zafunduję jej prysznic po powrocie. Mała spisuje się tym razem na medal i choć po drodze przystajemy jeszcze kilka razy obejrzeć widoczki, do Xylokastro docieram bez przygód i w zaplanowanym czasie.

Hej, to już koniec tej opowieści, jeżeli dotrwaliście aż do tego miejsca – gratuluję i dziękuję! Jestem ciekawa, jak wy zapamiętaliście Meteory. Zwiedzaliście, byliście przejazdem, a może robiliście w tym miejscu coś zupełnie niecodziennego? Piszcie, bo jestem pewna, że jeszcze tam wrócę i chętnie skorzystam z waszych sugestii i rad.
Grecja, a dokładniej Peloponez, był moim domem przez pół roku. Co
mnie urzekło i co udało mi się zobaczyć, przeczytacie na Peloponez Jak Malowany, tworzony z myślą o wszystkich, kto planuje wyjazd do tego kraju. Zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami i doświadczeniami!