O kobietach, które wiedzą, czego chcą

Najfajniejsze uczucie? Kiedy sala na kilkaset osób powoli się zapełnia i motyle w brzuchu, które czujesz od dłuższego czasu, wariują tak, że musisz na chwilę usiąść.  Agata, Kasia i Mateusz witają gości rozdając identyfikatory, na zapleczu pełna mobilizacja, ostatnie ustalenia. Wchodzimy.

Kiedy jakieś pół roku temu napisałam do Anity z popozycją, że pomogę jej z trzecią edycją Spotkań Podróżujących Kobiet TRAMPki nie do końca wiedziałam, na co się piszę. Wiedziałam natomiast, że na pewno chcę być częścią tej inicjatywy. Przyglądałam się jej od pierwszego roku, kiedy kilkadziesiąt osób musiało się pomieścić w małej bibliotece na Mariackiej. W następnym roku zdalnie organizowałam warsztaty o wolontariacie. Zdalnie, bo siedziałam w Grecji, ale temat jest na tyle istotny, że bardzo mi zależało na jego obecności na TRAMPkach.

Pomogę ci – napisałam do Anity. Ja, ciągle naiwna, myślałam wtedy, że dołączam do większego zespołu, a okazało się, że wszystko robimy we dwie i najbardziej kluczową okazuje się być pomoc znajomych i przyjaciół. Każde niepowodzenie starałyśmy się przekuć w sukces, jeżeli ktoś mówił „nie”, motywował nas do poszukiwania innego, jeszcze lepszego rozwiązania.

I tu chyba tkwi źródło całej tej pozytywnej atmosfery, o której mówią i piszą nam uczestnicy Spotkań – są one rezultatem fantastycznego teamworkingu. Posiadając bardzo ograniczone możliwości finansowe, próbowałyśmy zaangażować jak najwięcej ludzi. Z różnym skutkiem, w przypadku niektórych skończyło się na chęciach i deklaracjach. Jednak ci, co z nami zostali, wnosili w projekt swój power, a my przekuwałyśmy go na realne działania.

Z czego jestem najbardziej dumna? 

… z uczestniczek TRAMPek. Są to kobiety, które wiedzą, czego chcą. Pełne pasji do życia, odwagi i chęci. Na Spotkania przychodzą same, z koleżankami, zabierają dzieci, mężów, partnerów. I rozmawiają – z nami, ze sobą, dzielą się wrażeniami, opowiadają o swoich podróżach. To zaangażowanie i otwartość widziałam chociażby na warsztatach z Wiolą Starczewską, gdzie uczyły się swoje podróżnicze doświadczenia przekuć w atut zawodowy. Nie wstydzą się zabrać głosu, podejść przedstawić się, odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech.

trampki_fot_kociumbas

  Continue reading

Gdańsk: co słychać na budowie Muzeum II Wojny Światowej?

Ogromna inwestycja powstaje w miejscu, gdzie do Motławy wpada Kanał Raduni. Decyzję o jej rozpoczęciu ogłoszono przy okazji uroczystości 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte, niedługo potem ruszyły pierwsze prace. Dzisiaj budowa Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku idzie pełną parą, a otwarcie jest planowane na jesień 2016.

Będzie to kolejne, po Europejskim Centrum Solidarności i Muzeum Emigracji, miejsce w Trójmieście, które w innowacyjny sposób ma przybliżać najważniejsze momenty współczesnej historii Polski i Europy. Przy okazji obchodów 1 września postanowiłam zajrzeć na plac budowy i sprawdzić postępy.

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Przyszłe Muzeum największym basenem w Polsce

To nie Stadion Narodowy był największym basenem w naszym kraju, tylko wykop pod budowę Muzeum. Po wykonaniu odpowiedniego wykopu i obudowaniu go żelbetonową konstrukcją, wykop stale pogłębiano, a naturalny dopływ wód gruntowych utworzył rozległe jezioro. Nie był to jednak wypadek przy pracy, ale zaplanowane działanie. Ze względu na podmokły charakter okolicznych gruntów, należało przygotować taką konstrukcję, która stanowiłaby zabezpieczenie przed napływem wody. Po pogłębieniu wykopu (już zalanego wodą) do 18m poniżej planowanego poziomu 0, przeprowadzono największe podwodne betonowanie, jakie miało miejsce w Polsce. Betonowanie trwało ok. 10 dni 24h na dobę i użyto blisko 26 tys. m3 betonu.

Dzisiaj wody na budowie już nie ma, ale film z tej niezwykłej operacji można obejrzeć na youtube, zachęcam >>

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Archeologiczne znaleziska z okresu Wolnego Miasta Gdańsk

W Gdańsku jak w Rzymie, gdziekolwiek wbije się łopatę, trafia na historię dawnego Gdańska. W przypadku prac archeologicznych, poprzedzających budowę, nie było inaczej. Archeolodzy odkryli m.in. brukowaną, dobrze zachowaną Kleine Gasse z zachowaną pierzeją reliktów kamienic z czasów Wolnego Miasta Gdańska oraz ulicę Grosse Gasse. Znaleziono też kilka ciekawych przedmiotów, które trafią do odpowiednich instytucji.

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Symboliczny projekt łączy przeszłość i przyszłość

Bryła nowego muzeum ma stać się nowym symbolem Gdańska. Autorzy projektu tłumaczą, że siedziba Muzeum będzie symbolicznym wyrazem związków przeszłości – czyli wojny – z teraźniejszością i przyszłością. Dlatego budynek został podzielony na trzy części, z czego jedna znajduje się głęboko pod ziemią (przeszłość pełna bólu i terroru), druga jest placem wokół Muzeum z ławkami i przestrzenią otwartą dla wszystkich (teraźniejszość), a trzecią stanowi wieża z punktem widokowym (przyszłość i perspektywy).

muzeum_2ww

Wizualizacja projektu, źródło >>

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Warto też pamiętać, że kilkaset metrów od placu budowy znajduje się budynek Poczty Polskiej, drugi po Westerplatte szaniec obrony Polaków z 1 września 1939 r.

5 tys. m2, czołgi i Enigma

Czternaście metrów pod ziemią na powierzchni pięciu tysięcy metrów kwadratowych będziemy mogli zobaczyć ponad dwa tysiące eksponatów. W tym dwa najprawdziwsze czołgi i oryginał słynnej Enigmy. Maszynę deszyfrującą Muzeum otrzymało w darze od Norwegów.

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Operacja umieszczenia czołgów na najniższej kondygnacji budynku była nie lada wyzwaniem. Taki czołg waży około 30 ton, więc cała akcja musiała być zaplanowana niezwykle precyzyjna.

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Na pięciu tysiącach metrów kwadratowych mamy zobaczyć prawie dwa tysiące eksponatów, większość z nich będą opowiadać osobiste historie prawdziwych ludzi. Łącznie z materiałami audiowizualnymi będzie to jedna z największych wystaw na świecie poświęconych drugiej wojnie światowej.

Poza popularyzacją historii, głównym przesłaniem Muzeum ma być hasło „nigdy więcej wojny” – poprzez pokazanie wojennych losów zwykłych ludzi, ogromu i nieszczęścia ludzkiego podczas działań wojennych od Polski przez Leningrad po Japonię, pomysłodawcy chcą zwiększać świadomość, że w żadnej wojnie nie ma wygranych.

Muzeum ma prezentować „polski punkt widzenia” drugiej wojny światowej i opowiadać nie tylko o szaleństwie nazistowskich Niemiec, ale też pokazywać dramat „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną. Jestem pewna, że dla wielu licznie odwiedzających Gdańsk rosyjskich turystów Muzeum zaserwuje zupełnie inną interpretację wojny, o której czytali w swoich podręcznikach szkolnych.

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

budowa_muzeum_2wojnyswiatowej

Wokół budowy Muzeum jest trochę kontrowersji politycznych, ale jako zwykły mieszkaniec Trójmiasta, miłośnik historii XX wieku i społecznie zaangażowany obywatel uważam, że Gdańsk jest najbardziej odpowiednim miejscem, w którym takie Muzeum mogło powstać. Mam nadzieję, że ta instytucja nie tylko będzie prezentować eksponaty, ale stanie się centrum angażujących działań.  Czy sprosta tym oczekiwaniom? Przekonamy się za 1,5 roku.

6 opowiadań o Gdańsku

Przechadzam się Mariacką i przeżywam de ja vu. Spoglądam na fasady kamienic, choć jeszcze nie wiem, czego mogłabym szukać. To samo czuję, gdy zapuszczam się w betonowy las bloków Żabianki. Mija chwila, zanim uświadamiam sobie, że już tu kiedyś byłam. 

narracje-okladka

Nie ma lepszego sposobu na zwiedzanie jak przeczytanie książki, której fabuła rozgrywa się w danym miejscu. Zwykły spacer śladami bohatera dobrej powieści nabiera nowego wymiaru. Tak, byłam tu już wcześniej. W momencie, gdy moja wyobraźnia rysowała topografię miejsca wydarzeń podczas lektury Narracji.

narracje

Gdańsk. Powiedz, z czym ci się kojarzy? Jeżeli jesteś z innego miasta Polski, to prawdopodobnie z morzem, Neptunem na Długiej, Westerplatte. Jeżeli jesteś z innego kraju, najprawdopodobniej odpowiesz, że z Wałęsą, Solidarnością. Niezależnie od tego, skąd jesteś, prawdopodobnie przypomnisz sobie kilka faktów historycznych. Takich z książek.

Uzasadnione jest więc pytanie, które zadali sobie pomysłodawcy Narracji – czy można pisać o tym mieście w sposób oderwany od historii? Bez przywoływania traumatycznych losów? Odpowiedzią są Narracje. 6 opowiadań o Gdańsku napisali Piotr Czerski, Daniel Odija, Anna Klejzerowicz, Barbara Piórkowska, Jakobe Mansztajn, Tadeusz Buraczewski.

Z opowiadań wyłaniają się trzy twarze miasta. Pierwszy – miasto młodych ludzi. Żądnych przygody, eksperymentujących, nawiązujących przyjaźnie, również takie na całe życie. Daniel Odija snuje nieco surrealistyczną opowieść o życiu studenckim. Jakobe Mansztajn opowiada o paczce młodych chłopaków, którzy popadają w tarapaty, bo ich pomysł na wakacyjną rozrywkę balansuje na granicy prawa. A w tle – szum morza i krzyk mew.

Drugi – miasto sztuki. Odważne współczesne instalacje, przypadkowe odkrycia, postindustrialne przestrzenie, które wręcz wołają o twórcze zagospodarowanie.

Trzeci – miasto tajemnic. Pod skórą rzeczywistości żyją wspomnienia, dzięki jakiejś nadprzyrodzonej sile przyjmują nadzwyczaj realne kształty, materializują się. Anna Klejzerowicz opowiada historię obłąkania. A może to historia miłości? To, co niedotykalne, opisuje też Piotr Czerski i Barbara Piórkowska. Te opowiadania pachną drewnianą klatką schodową, skrzypią nienaoliwionymi drzwiami, mają widok na brukowane ulice.

Lektura Narracji była dla mnie ogromną przyjemnością. Przekopywanie czasu mogłoby być o mnie. Chłopaków z Krótkiej historii kinematografii mogłam spotkać, gdy mieszkałam na Żabiance. Bardzo lubię takie tajemnicze historie, jak Pejzaż z wozem konnym. Inne trzy opowiadania przemówiły do mnie trochę mniej, ale każda opowieść jest inna, tak jak pochodzenie i doświadczenie autorów.gdn_instagram

Wspomniałam, że Narracje miały odpowiedzieć na pytanie o istnienie literackiej przestrzeni w oderwaniu od historii i skomplikowanych losów regionu. Ale czy to nie jest przypadkiem jak z warstwami geologicznymi? Możemy wykopać dół i płakać, że gdzieś tam leży coś zniszczonego i nie zauważać tego, co odsłaniają warstwy późniejsze. A możemy spojrzeć na przekrój i z każdej wziąć to, co jest w danym momencie potrzebne.

Tak też jest w tej antologii. Pojawiają się tu odniesienia i do Wolnego Miasta Gdańsk, i do stoczni, brzmią niemieckie słowa, rosyjskie imiona. Jednocześnie nic nie jest obce, wszystko jest gdańskie. W tym widzę urok tego miasta i duży atut omawianego tomu. Bardzo szkoda, że książka nie była i nie jest dostępna w regularnej sprzedaży, egzemplarze trafiły do bibliotek i instytucji kultury. Jest to lektura na jeden wieczór, ale zapewniam, że zostaje w pamięci na długo.

Odlotowy Gdańsk

Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie widok chmur, gdy po raz pierwszy leciałam samolotem. Obawy i przejęcie odeszły na dalszy plan, a ja tylko się gapiłam w bezkresne spokojne puchowe niebo. Równie duże wrażenie robiły i do dziś robią na mnie lotniska. Ogromny mechanizm, w którym każdy trybik ma swoje miejsce i swoje zadanie. Miejsce spotkań i powitań, zapach nadchodzącej przygody i radość z powrotów do domu.   Continue reading

BFG2013: do „pierdut” jeszcze daleko

Od Blog Forum minęło kilka dni i chyba wszystko już zostało powiedziane lub napisane. W sieci dominują bardzo pozytywne relacje z wydarzenia. Do tego stopnia, że aż się nie chce czytać kolejnej. Dlatego na Malowanym odpuszczę sobie opisywanie wystąpień i atrakcji, natomiast skupię się na krytyce. Wprawdzie u mnie zachwyt ustąpił miejsca solidnemu zadowoleniu, jednak wydaje mi się, że warto przyjrzeć się krytycznym głosom i sprawdzić, ile jest w nich racji.
bfg

Rys. Tomasz Sysło, który choć stworzył ten satyryczny rysunek, prosił o napisanie, że bardzo mu się na BFG podobało ;)

Zacznijmy od zarzutu, który formułowany w najróżniejszy sposób, słychać od dawna.

„Polscy blogerzy/blogerki, vlogerzy/vlogerki to bardzo niszowe, zamknięte środowisko mające, póki co, znikomy wpływ na otoczenie i rzeczywistość. (…)  Gdańska impreza uwypukliła najbardziej znaczące grzechy tego środowiska: brak dystansu do siebie, przekonanie o własnej wyjątkowości oraz gmeranie we własnym sosie, sosie i tak już bardzo mocno zredukowanym.”  (Damian Muszyński)

Czy autor tych słów i ja na pewno byliśmy na tym samym wydarzeniu? Szczerze, to już się robi strasznie nudne. Łatwo jest walnąć sztampą i znowu napisać, że blogerzy to takie towarzystwo wzajemnej adoracji, zamknięte i hermetyczne. A przecież blogosfera jest strasznie różnorodna – tematycznie, osobowościowo i tym, że wcale taka zintegrowana nie jest. Co jakiś czas pojawiają się też nowe świetne blogi i vlogi, które przyciągają uwagę setek i tysięcy osób. Taki np. Radek z Polimatów – kto o nim słyszał jeszcze rok temu? A dziś? Żeby wybić się ponad średnią nikt nie potrzebuje przyzwolenia grupy. Jeżeli potrafi to zrobić, ma pomysł i kompetencje – uda mu się. Dziwnym też wydaje się być zarzut o brak wpływu na otoczenie i rzeczywistość. Autorka blogu zorkownia na swoim wystąpieniu opowiadała, jak została zaproszona do konsultacji projektu nowej ustawy. Przy odcinkach wspomnianych Polimatów wielu uczniów odrabia swoje zadania domowe. Łukasz Jakóbiak wsparł młode talenty muzyczne. Blog Misja: K.S.I.Ą.Ż.K.A., którego jestem współautorką, zajmuje się zbiórką książek dla polskich szkół w Wilnie. Jeżeli to nie jest zmienianiem rzeczywistości, to ja już nie wiem, co jest. Owszem, nie są to zmiany rewolucyjne, ale w naszych realiach nie musimy obalać dyktatury, nie musimy walczyć o podstawowe prawa człowieka – robimy to, co możemy zrobić i zmieniamy to, co według nas powinno się zmienić.
„Gmeranie we własnym sosie”, innymi słowami „ciągle te same gęby” również jest zarzutem chybionym wobec Blog Forum Gdańsk. Przede wszystkim, w związku z nowymi tematami, wśród prelegentów pojawiły się nowe nazwiska. Wśród uczestników było mnóstwo autorów blogów małych, niszowych. Blogerów początkujących. Ale nie mogło zabraknąć też „gwiazd” – z bardzo trywialnego powodu. Zwiększają zainteresowanie. Bo wszyscy chcą posłuchać, co mają do powiedzenia. Bo chcieliby zrobić z nimi sweetfocie albo uścisnąć dłoń. Bez nich BFG nie miałoby tej rangi, co ma obecnie – najważniejszego wydarzenia w blogosferze.

„Wyniki „Blog Forum Award 2013″ to bardzo zła wiadomość dla całego środowiska. Polska blogosfera (cokolwiek to oznacza) miała szansę zaprezentować się inaczej, pokazać nowe twarze, odświeżyć wizerunek. Przynajmniej przez następny rok rodzimi blogerzy będą kojarzeni z Hatalską, Budzichem, Kominkiem oraz kilkoma szafiarkami zaproszonymi do programu Kuby Wojewódzkiego. Przykre.” (Damian Muszyński)

Zastanówmy się, dlaczego polska blogosfera kojarzy się z szafiarkami z programu Wojewódzkiego lub Kominkiem. Nie jest to związane z Blog Forum ani jego nagrodami, zdecydowanie. Jest kilka osób, blogerów, które przebiły się do tradycyjnych mediów. Ich obecność w prasie czy TV utrwalają sami dziennikarze. No bo jeżeli któryś pisze artykuł o blogerach, o komentarz poprosi tego, kogo zna lub kojarzy. A kojarzy tych, kogo widział w telewizji śniadaniowej, tego, który napisał książkę, tego, który już wcześniej pojawił się w prasie. Tak jest zawsze i dotyczy to nie tylko blogów. również psychologów, politologów i ińszych specjalistów. Ciągle zapraszają ich do mediów w roli ekspertów, choć przecież nie są jedynymi specjalistami w swojej branży.

Natomiast wyniki konkursu Blog Forum Award 2013 rzeczywiście nie zaskakiwały. Jednak powiedźcie, czy Hatalska nie zasługuje na miano Wpływowego Blogera? A Budzich? Albo czy nagroda Bloga Roku dla Pauliny Wnuk powinna dyskwalifikować ją z konkursu na blog z Gdańska? Nie sądzę. Nagrody Blog Forum w nowej odsłonie zaskoczą za rok, kiedy już nie będzie wypadało dać kolejnej statuetki tym samym ludziom. Będzie to też wyzwanie dla samej blogosfery – żeby znaleźć w swoim gronie tych, którzy zasługują na wspomniane wyróżnienia równie mocno. Wyniki Blog Forum Awards postrzegam bardziej jako podziękowanie za fantastyczną pracę, a osoby nagrodzone robią ją już od lat.

Żeby nie było, pewne krytyczne głosy pojawiły się też i na innych blogach. Są też takie, z którymi się zgadzam.

Dużo z kolei miejsca poświęcono tzw. charity i wszelkim przejawom wykorzystywania potencjału twórców do pomocy innym. (…) Pomaganie to świetna sprawa, nie podlega to najmniejszej kwestii. Jednak niemalże przymuszanie twórców (którzy np. nie identyfikują się z potrzebą pomagania poprzez tworzone treści) do hipotetycznych chociażby deklaracji lub publiczne ich rozliczanie z ilości przeprowadzonych akcji charytatywnych – to chyba nie najlepsza droga, by mówić o potrzebie takich działań. Szczera pomoc to taka, która nie jest wymuszona i nie pochodzi spod pręgierza presji społecznej.” (Adam Przeździek)

Wydaje mi się, że my po prostu lubimy wpadać ze skrajności w skrajność. Mamy więc albo blogerów, których jedynym celem jest zarabianie, albo tych, którzy pełnią misję. Z całym szacunkiem do wszystkich osób, którzy robią wielkie i piękne rzeczy – choć wasza droga jest godna naśladowania, jednak publiczna presja w stylu „to za mało, co zrobiłeś” trochę zniesmacza. Przede wszystkim, pomagania innym nie można wartościować. Nie może być tak, że budowanie studni w Afryce jest super, a Szlachetna Paczka – nie. Każda akcja pomocowa, charytatywna czy innego rodzaju wsparcie jest ważne, ponieważ odpowiada na inne potrzeby. Ktoś jest wolontariuszem, ktoś inny zasila karmą schronisko dla zwierząt, jeszcze ktoś daje milion złotych na fundację. Dziś otrzymałam telefon od starszego pana, który chciał mnie spytać, jakie książki najbardziej się przydadzą szkołom w Wilnie. Poprosił o tytuły albo autorów – bo chce pójść do księgarni i kupić. Po tej rozmowie prawie się popłakałam ze wzruszenia. I wydrapię serce każdemu, kto powie, że taka szczera pomoc i zainteresowanie jest w jakiś sposób gorsze od innego pomagania.
Każdy działa tak, jak mu podpowiada serce (lub PR), pomaga w zakresie, na jaki może i chce sobie pozwolić i nie mamy żadnego prawa oceniać, czy to dużo, czy mało. Ważne jest, żeby każdy z nas był świadom swojego potencjału i nie tylko liczył kasę w portfelu, ale pielęgnował w sobie empatię.

W ogóle, licytowanie się, kto jak pomógł albo może pomóc na sesji Q&A było słabe. Blogerzy na scenie dali się zapędzić w ten kozi róg, a prowadzący dyskusję nie stanęli na wysokości zadania, żeby zgrabnie skierować rozmowę na inny tor. Lekko Stronniczy naprawdę byli świetni jako konferansjerzy, ale panel z pytaniami wyszedł bardzo nijako.

Na koniec. Co Gdańsk ma z tej imprezy?

„Zjechało około 300 blogerów z zasięgami, porobili zdjęć na fejsie, hipstergramie, potagowali się wzajemnie, hash sypał się gęsto. Jakieś tam zasięgi w Polskę poszły. Zostawili też trochę grosza na mieście. Wiem, że nie powinno się wizerunku przeliczać na złotówki, ale… wynajęcie klubu, hotel z czterema gwiazdkami, katering, after – poszły na to spore pieniądze! Pieniądze, za które można byłoby coś ogarnąć dla mieszkańców Gdańska. (Artur Roguski)

Włączyłam się w dyskusję na blogu Artura, ale powtórzę się też tutaj. Blog Forum Gdańsk jest imprezą, z której miasto Gdańsk nic nie ma. Nic, co byłoby dotykalne, na czym można byłoby usiąść, pomacać. Ale blogerska konferencja, jedyna w swoim rodzaju, jest jednym z licznych elementów skomplikowanej układanki, jakim jest wizerunek miasta. Jakim jest poczucie mieszkańców i gości, że się jest w mieście nowoczesnym, ale z tradycjami, w mieście otwartym dla wszystkich, ale zauważającym potrzeby poszczególnych grup. Tego się nie przelicza na pieniądze, długotrwałe działania, aktywizujące i integrujące społeczności (nawet wąskie, takie jak blogerzy) przynoszą korzyści na innych polach. Np. na tym, że o Gdańsku mówi się dobrze. Że inni widzą Gdańsk jako miejsce interesujące, otwarte na ciekawe pomysły, nie bojące nowości. Że może to być podmiot, z którym warto rozmawiać, dyskutować, być może robić interesy. Nie osiągnie się tego kilkoma zdjęciami na instagramie, zrobionymi przez blogerów na BFG. Ale konsekwentnym długotrwałym i spójnym działaniem – jak najbardziej.

Nie pieniądz jest wartością, tylko człowiek. Ludzie, mieszkańcy, przyjezdni, wyjezdni. Ich wspomnienia, rozmowy, inspiracje, pomysły. Hej Gdańsku, pamiętam cię 10 lat temu, kiedy czułam się tu obco i dziwnie. I wiem, że razem się rozwijamy, dorastamy, uczymy się. Jesteś super, tak trzymaj!

Good day it is

[youtube width=”600″ height=”28″ video_id=”WgBeu3FVi60″]

Jest 6:35. Budzę się, otwieram oczy. To będzie piękny dzień! 

I był, ale w piątek. W sobotę skowronki już mi nie śpiewały, a z wyra zwlekałam się z ogromnym przymusem. Dobrze, że już koniec wakacyjnego szaleństwa. Można w spokoju popracować, posty na bloga popisać ;) Anyway. Cieszę się, że tego dnia nie zaspałam na spotkanie w Południk 18. Nie zaspałam, bo było o 17. Natomiast bardzo skutecznie udało mi się spóźnić na „Śniadanie na trawie”, organizowane przez Trójmiejską Solniczkę i Strawberries from Poland. Foodpornów więc dziś nie będzie.

#ilovegdn

Musiała mi wystarczyć Mitte Chleb i Kawa, którzy tego dnia stawiali na nogi blogerów. Bo, proszę państwa, wczoraj hucznie świętowaliśmy Międzynarodowy Dzień Blogera. Tak, istnieje coś takiego, a kawa Mitte była całkiem dobra. Do rzeczy. Po kilku kawach w końcu dotarło do mnie gdzie i dlaczego jestem. Gdzie? Na Targu Węglowym. Dlaczego? Bo byli tam WSZYSCY.

Targ Węglowy to takie smutne miejsce w Gdańsku, położone między instytucją odchamiania Wybrzeże a dorodnym okazem architektury PRL, jakim jest LOT. Tutaj, przy odrobinie szczęścia, można zaparkować swoje mechaniczne rumaki i przy okazji nabyć rdzennie pomorskie oscypki, rybackie kapcie z imitacją owczej wełny lub kwiaty cięte (ostatnia deska ratunku dla tych, co późnią się na randkę na Długiej).

A teraz uwaga. Jest szansa, że miejsce to całkowicie zmieni swoje oblicze i może nawet się uśmiechnie. IKM i trójmiejska Wybiórcza wymyśliły, żeby ludzie sami wymyślili, co też wymyślnego z tym Targiem można zrobić. Pod patronatem prezydenta miasta przedłużyli więc lato do 4 września i zachęcają wszystkich przyjść, położyć się na trawie i spojrzeć w niebo. A potem zdecydować, czy chcą tak móc spoglądać częściej.

#ilovegdn

#ilovegdn

#ilovegdn

Poza targiem o Targ, na Węglowym wczoraj miała miejsce premiera nowej wizualnej identyfikacji miasta w mediach społecznościowych. Gdańsk jest jednym z najfajniej istniejących w sieci miast – m.in. dzięki ekipie, z którą wczoraj można było się napić w plenerowej redakcji miasta. Napić lemoniady (kto nie był, może sam sobie zrobić).

Przypinkom i instadrukom końca nie było. Instadruki to w ogóle osobna historia, bo bajer niesamowity. Ładujesz swoje instagramy na stronce, a listonosz przynosi paczkę wydruków. Prawie jak polaroid, tylko poczta polska zarabia.

Wracając do blogerów. Śmietanka tych trójmiejskich była obecna w full rynsztynku. Ci najgłodniejsi przyszli już przed 11, na wspomniane Śniadanie na trawie, natomiast reszta dyskretnie pstrykała foteczki w godzinach późniejszych. Czekała mnie też miła niespodzianka. Social mediowa redakcja wystąpiła w zaprojektowanej i wykonanej przeze mnie biżuterii  „I ♥ GDN”. Czyż nie lans?

#ilovegdn

#ilovegdn

#ilovegdn

DSC_3504-1

#NaKawe

W kuluarach toczyły się rozmowy, burze mózgów i inne plotki, wiadomka. Dziewczyny z Trójmiejskiej solniczki obiecały solennie (nomen omen), że dołączą do instaakcji „Zabierz książkę #NaKawe”. Moc frajdy, o co chodzi szczegółowo opisałam na misja-ksiazka.pl.

Tak piszę o tych Solniczkach, bo poznałam dziewczyny kilka tygodni temu, gdy robiłam za fotografa na spotkaniu blogerek kulinarnych. Wiecie, bywa człowiek wchodzi do salonu Swarovskiego i kręci mu się w głowie od nadmiaru [zer]. Mnie w Swarovskim się nie kręci, bo mam go wymacanego in and out, natomiast to uczucie towarzyszyło mi patrząc na stół kulinarek tamtego wiekopomnego dnia. To ich wina, że zupy zaczęłam gotować. To ich sprawka, że niedługo na Malowanym pojawią się kolejne gastroposty.

#NaKawe

#NaKawe
Tymczasem jedni uprawiali jakąś kosmiczną jogę, inni tańczyli zumbę, jeszcze inni grali w badmintona, jeszcze inni po prostu nicnierobili, leżąc, siedząc, wertując książki, gadając od i do rzeczy. To też był dobry dzień, szczególnie, że nie zaczął się o 6:35.

Skąd zwierzęta w zoo?

W Polsce była Krystyna Czubówna, w moim wielkim bezkresnym kraju dzieciństwa na zmianę Peskov i Drozdov. Każde wyjście do zoo na długie lata stało się dla mnie świętem. Każdemu towarzyszy intro kultowego programu „В мире животных”. 

[youtube width=”600″ height=”365″ video_id=”Q11QtFbVz0w”]

Uwielbiam gdańskie zoo. Może jeszcze wiele jest do zrobienia i nie wszystkie zwierzęta mają tyle miejsca, ile mogłyby mieć, ale jest nieźle. A w porównaniu z ogrodami zoologicznymi, które miałam okazję odwiedzić, jest wręcz dobrze.

A zastanawiałeś się, skąd te wszystkie zwierzęta, małe i duże, w zoo się wzięły? No więc, drodzy państwo, trafiają na różne sposoby, często bardzo niezwykłe.

Z przemytu

Do gdańskiego zoo służba celna oddała źółwie. Zostały odebrane przemytnikom i nie jest to odosobniony przypadek. Gady z przemytu trafiły również do zoo w Warszawie czy we Wrocławiu. Niektóre z nich przewędrowały w koszmarnych warunkach pół świata. Niektóre żółwie, przechwycone z przemytu w Hong Kongu, miały w ogóle trafić do restauracji (w wiadomym celu). Ale europejskiej organizacji, zrzeszającej ogrody zoologiczne, udało się je uratować.

Z laboratorium

W oliwskim zoo osobno od innych małp znajduje się wybieg rezusów. Rezusy to małpy, które mają ogromny (choć przyznać należy, że przymusowy…) wkład w medycynę. To u tych małp odkryto grupy krwi, to one najczęściej są doświadczalnymi zwierzętami w biologicznych, medycznych i psychologicznych badaniach. Grupa małp, która obecnie mieszka w Gdańsku, przez całe swoje życie (kilkanaście lat!) nie wychodziła z budynku. Małpy nie wychodziły na świeże powietrze, nie wykształciły tak bardzo charakterystycznych dla makakowatych (wzajemne dbanie o siebie, wygłupy etc.) zachowań. Dlatego, gdy trafiły do zoo w Gdańsku, pracownicy mieli nie lada wyzwanie – zapewnić nie tylko dobre warunki życia, lecz i pomóc zintegrować się małpom, które całe swe życie spędziły w osobnych klatkach.

Odratowane z cyrku

Słonica Wiki do oliwskiego zoo trafiła po tym, jak służby specjalne uratowały ją we Francji z miejsca, gdzie była przetrzymywana w małym kontenerze. Część życia spędziła też w cyrku. Teraz ma do dyspozycji klimatyzowany i ogrzewany dom, towarzystwo drugiej słonicy i spory wybieg.

Z inkubatora

W oliwskim zoo przyszło na świat kilkanaście kondorów, które wykluły się w sposób naturalny lub w inkubatorze. Jednak zanim gdańskie kondory przyprowadziły potomstwo, jeden z nich przeszedł skomplikowaną operację – również w oliwskim zoo.

Carlos, bo o nim mowa, urodził się z przekręconą o 180 stopni nogą. Kiedy miał 8 miesięcy, ogród zoologiczny zdecydował się na operację, jakiej nikt wcześniej w Europie nie wykonał. Carlos, zgodnie z zaleceniami, miał być uśpiony, jednak dyrektor Zoo się uparł i operacja została przeprowadzona. Z powodzeniem.

Surykatki

Jaki z tego morał? Oliwski ogród zoologiczny odwala kawał dobrej roboty. Gdyby jeszcze oferta gastronomiczna w miejscowych jadlodajniach się poprawiła – można byłoby tam siedzieć całymi dniami. Szczególnie u surykatek!

Osiedle sztuki

Galeria sztuki wielkoformatowej pod otwartym niebem. Twórcy z całego świata do obejrzenia bez biletów wstępu. Tutaj sztuka dostępna jest o każdej porze dnia i nocy. Zaspa – serce sztuki monumentalnej. 

Osiedle sztuki

W tym roku kolekcja gdańskich murali została uzupełniona czterema pracami młodych twórców z Białorusi, USA, Hiszpanii i Czech. Tematem przewodnim tegorocznego festiwalu było  „Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?”. Swój ślad w Gdańsku zostawili Shai Dahan, Key Detail, Jan Kalab i San.

Osiedle sztuki

Skarżynskiego 4d, Jan Kalab

Jan Kalab z Czech, tworzy od dwudziestu lat. Fascynuje się trójwymiarowością, ostatnio również geometrycznymi kształtami. Dlatego w pracy, którą przygotował w Gdańsku, można zajrzeć „w głąb” namalowanego uniwersum (ul. Skarżyńskiego 4d)

Osiedle sztuki

Jan na tle swojej pracy

Key Detal to Andriej z Białorusi i jego asystentka Julia. Razem stworzyli niesamowitą interpretację kobiecości – mural ten jest trudno widoczny w całości, najlepiej go obejrzeć w momencie, gdy obok rosnące drzewa zrzucą liście. Jestem pewna, że zimą ich praca niesamowicie ożywi szarobure otoczenie blokowiska (ul. Skarżyńskiego 6a).

Osiedle sztuki

Białoruscy artyści na tle swojej pracy

San, a właściwie Daniel Muñoz, hiszpański artysta. Jako jedyny z tegorocznych twórców zrezygnował z koloru, postawił na oryginalną kreskę i barwne postaci. W momencie, gdy na Zaspie w deszczu i wietrze odbywał się wernisaż, w rodzinnej miejscowości Sana panowała temperatura 40 stopni… (ul. Bajana 7a)

Osiedle sztuki

San na tle swojego muralu

Obecnie na Zaspie znajduje się ponad 45 murali. Dla miłośników foursquare, Instytut Kultury Miejskiej przygotował niespodziankę: ci, którzy zameldują się w 10, 25 lub 45 punktach zaspiańskiej galerii murali, otrzymają prezenty. Szczegóły na stronie IKM. Mam już 14 check-inów, kto chce stanąć ze mną w szranki? ;)

Osiedle sztuki

Skarżynskiego 12a, aut. Tomasz Bielak

Osiedle sztuki

Dywizjonu 303 13a, Jacopo Ceccarelli 

LOMO B&W: Gdańsk

Moja stara Smiena dokonała żywota, ale udało mi się uratować film, który w niej był. Wspomnienia zimy w czerni i odcieniach szarości. Było zimno, nawet bardzo. Kto rozpoznaje miejsca?

B&W Lady Grey 400 ASA negatyw

 B&W Lady Grey 400 ASA negatyw

B&W Lady Grey 400 ASA negatyw

   B&W Lady Grey 400 ASA negatyw

B&W Lady Grey 400 ASA negatyw

B&W Lady Grey 400 ASA negatyw

Smiena 8M, negatyw B&W Lady Grey 400 ASA 

Jest Sopot, jest impreza

Rzadko odchodzę od komputera. Ale jak już to robię, to trafiam na zajebistą imprezę. Tak było i tym razem: w towarzystwie młodych i pięknych, z dobrym szampanem i furą atrakcji. 

Gdańsk niby blogerów lubi i blogerami stoi, ale poza Blog Forum Gdańsk miejscowi blogerzy jakoś niechętnie się ujawniają i spotykają. Dlatego inicjatywa dziewczyn z facebooka (jak ja funkcjonowałam bez tego dzieła szatana?!) tak bardzo mnie ucieszyła.

Jeszcze bardziej mnie ucieszyło to, że jak już siedziałyśmy sobie w sopockiej La Crema Cafe i sączyłyśmy szampan (frugo się chowa), to nie było krępującej ciszy. A dowiedzieć się można było wielu interesujących rzeczy. Na przykład, że ktoś jednak JakMalowanego zna i czyta ;-)

Marysia, która bardzo solidnie podeszła do roli organizatorki spotkania, nie tylko załatwiła dla nas całą salkę kawiarni na wyłączność, ale również zaprosiła na spotkanie fotografkę Agnieszkę Potocką. Agnieszka z kolei przygotowała niesamowity prezent – dała możliwość każdej z nas stanąć przed obiektywem i… zaprezentować swojego bloga. Tym oto cudownym sposobem, dorobiłam się zdjęcia z moim Nikonem.

Autorka JakMalowanego we własnej osobie

fot. Subobiektywna

Potem już wszystko poszło lawinowo. „Wszystko” czyli prezentacja firm, które przygotowały prezenty-niespodzianki dla uczestniczek spotkania*, oraz żywiołowe dyskusje na temat otrzymanych upominków. Nieoceniona okazała się być Ala, która chętnie doradzała nam w wyborze kolorów szminek i cieni do powiek.

Dwie rzeczy, które mnie pozytywnie zaskoczyły.

1. To, że było nas tak dużo – na spotkanie stawiło się kilkanaście blogerek. Było to bardzo miłe.

2. Blogi dziewczyn. Możliwe, że spodziewałam się, że spotkam same „szafiarki”, a tu okazuje się, że o modzie można pisać na kilka różnych (fajnych – podkreślam) sposobów, że można pisać o prawach pasażerów komunikacji lotniczej albo o łączeniu pracy z macierzyństwem. Można inspirować, uczyć, dzielić się doświadczeniem.

Jedyne, co powoduje niedosyt – spotkanie było zdecydowanie za krótkie. Chętnie pogadałabym z dziewczynami dłużej.

Na koniec zachęcam do obejrzenia zdjęć Agnieszki. Tu skrywa się za obiektywem – szewc bez butów chodzi, taki los :)

Subobiektywna Agnieszka

Nasz fotograf, fot. by Malowana

* Niespodzianki dla uczestniczek spotkania przygotowali: Barwa, by Dziubeka, elfa-pharm, ESOTIQ, Diva, Mary Kay, OUI, Paese, Pandora, Pola Zag Braid-Plait Bracelets oraz Pulanna

Pod osłoną nocy

To będzie kolejny post o niczym, czyli jak wszystkie notki na blogach z kategorii lyfestyle. Dobrze, że chociaż umiem robić ładne zdjęcia, więc zamiast czytać możesz przejść do oglądania fot. Polecam.

Jeżeli jednak czytasz dalej, to wiedz, że właśnie zaparzyłam sobie dobrą herbatę i robię przerwę w tłumaczeniu długiego i irytującego felietonu. Uroki pracy tłumacza  – nie zawsze pracujesz przy czymś, z czym się zgadzasz, a już najtrudniej bywa w przypadku, gdy omawiana sprawa dotyczy ciebie. Moim sposobem na „przetrzymanie” jest dorysowywanie autorowi wąsów, a jeżeli wąsy już ma – robię mu fryzurę a’la Justin Bieber. Działa za każdym razem.

To, co piszę, zupełnie nie ma związku ze zdjęciami, które chcę dziś pokazać.

Gdański Nabrzeże nad Motławą z widokiem na Żabi Kruk

 

Przejście na Mariacką

Było zimno, w pewnym momencie nawet bardzo. Szkoda tylko, ze tak niewiele śniegu. Zaparzę chyba sobie jeszcze jedną gorącą herbatę i wracam do pracy. Jutro będzie notka z foodpornem.

Gdański Hotel Transilvania

[youtube http://www.youtube.com/watch?v=_YFk4b6yeX4&w=900&h=28]

PicMonkey Collage

W Gdańsku takie miejsca, jak to powyżej lubią nazywać „dzielnicami wstydu”. W Wyspie Spichrzów dopatrują się afrontu, planują jakieś makabryły ze szkła i metalu, że niby ładnie i współcześnie. Skrzyżowanie przy Bałtyckiej przebudowali, w celu rozładowania ruchu, mówią, ale ten „obcy”, co tam powstał, to coś okropnego. Odnogi „obcego” wychodzą na powierzchnię ziemi wzdłuż Słowackiego, betonowe zjazdy, szare to i smutne jakieś.

Jedna perełka jeszcze stoi. Kilka budynków, opuszczonych i zamkniętych tuż przy nieszczęsnej trasie Słowackiego. Część z nich ma być wyburzona, podobno jedynie płot uznano za zabytkowy i zostanie przeniesiony gdzie indziej (oby nie na złom). Cudowne miejsce, mam nadzieję uda mi się jeszcze tam wkraść z lepszym sprzętem, zanim wszystko zostanie zrównane z ziemią.

instagram-icon

 

 

 

 

AKTUALIZACJA: Miasto Gdańsk na twitterze ćwierknęło, że budynki ze zdjęć jednak są wpisane do rejestru zabytków.

twit

Gdy miasto spowija mrok

Przechadzamy się ulicami, które znamy do bólu, które miliony turystów podeptało przed nami trylionami kroków. Uzbrojeni w nieodłączny sprzęt foto, statywy i ciepłe szaliki. To mój pierwszy raz – w fotografii nocnej ;-) 

Fot. © Ana Matusevic

Gdańsk, 2012