Armenia: na północ od Erywania

Światło w końcu tunelu zbliża się z prędkością większą, niż bym się tego spodziewała. Przymykam powieki, spodziewając się ostrych promieni słonecznych… Ale nic takiego nie następuje. Wyjeżdżamy spod masywnych wzgórz prosto na niezbyt szeroką drogę, która prowadzi przez las. Las z prawdziwego zdarzenia – pełen liściastych drzew. Zielonych drzew.

Odmiana krajobrazu za oknem jest zaskakująca. Z południa na północ Armenię przecina główna arteria komunikacyjna kraju: droga z Iranu do Gruzji. Prowadzi wśród czerwonych pól spalonych słońcem – głównie, ponieważ w pewnym momencie czerwony kurz i temperatura opada, ustępując miejsce typowo polskiej pogodzie. Z okna widać pola kapusty, pasące się bydło, porośnięte lasem góry.

Jedziemy marszrutką do prowincji Lorri. Stąd pochodzi m.in. najsłynniejszy ormiański poeta Tumanyan, tutaj urodził się projektant wojskowych MiGów – Mikoyan. Prawdę mówiąc, dotychczas sądziłam że „migi” mają swoją nazwę od dużej prędkości, tymczasem jest to skrót od nazwisk konstuktorsko-projektanckiego duetu „Mikoyan i Gurevich”. Lorri zapisało się w historii Armenii również trzęsieniem ziemi o bardzo silnej, jak na dany region, mocy. Choć do kataklizmu doszło w 1988 roku, w wielu miejscach do dziś straszą częściowo zburzone, nieodbudowane budynki.

zburzony trzęsieniem ziemi kościół

Armenia małych miasteczek i wsi to poruszający obraz. Jeżeli wydawało mi się, że w Erywaniu jeździ ogromna liczba starych moskwiczy, ład i wołg, to poza stolicą są one głównymi środkami transportu. Nasza marszrutka, w porównaniu z większością autobusów, kursujących na zamiejskich trasach, jest okazem wyjątkowo nowoczesnym. Pędzimy ponad stówkę na godzinę – zarówno po dwupasmowej „autostradzie” Iran – Gruzja, jak i po górskich serpentynach Lorri.

samochody w Armenii

wieś w Armenii

Za kierownicą siedzi Ando. Ando czasami się denerwuje, gdy nie może wyprzedzić wlokącego się przed nami grata. Ale generalnie ma wiele cierpliwości i empatii. Oferuje mi swoją bluzę, gdy zmarznięta wracam ze spaceru. Zagaja kilkoma słowami po polsku. „Służyłem w Polsce, pod Szczecinem” – kontynuuje już po rosyjsku i rozbrajająco przeprasza, że więcej polskich słów nie pamięta. Jako wojskowy spędził cztery lata przy granicy z Niemcami, żeby po rozpadzie bloku wschodniego wrócić do ojczyzny. Potem walczył za Górski Karabach, znowu wrócił do Erywania, aż usiadł za kółkiem busa, wożącego turystów na północ kraju.

Takich rozmów i spotkań przeżywam wiele. Za to uwielbiam prowincję – tutaj ludzie żyją własnym tempem, lubią opowiadać i słuchać. Na przykład Rozoczka. Codziennie ktoś z rodziny lub sąsiadów przywozi ją na ruiny twierdzy Lori, gdzie sprzedaje cienkie świece zapalane w intencji przy świętych obrazkach. Żegnając się, życzy miłego dnia.

Rozoczka Armenia

Ludzie i ich spracowane dłonie. Umorusani mężczyźni, naprawiający moskwicza na poboczu. Dzieciaki, przesiadujące przy małym lokalnym sklepiku. I bezpańskie psy. Tych jest dużo i wszędzie – na ulicach Erywania oraz w miejscach odwiedzanych przez turystów. Niektóre wyglądają tak, jakby jadły tylko to, co przyjezdni tacy jak my, im zostawią.

bezdomne psy w Armenii

pies i pomnik radziecki

Mijamy miasteczka, założone przez Ormian uciekających przed zagładą w Turcji. Mijamy doliny, wzgórza, góry. Kierujemy się do Stepanavan, bo w okolicy jest coś, co Anna (nasza ormiańska koleżanka) chce koniecznie nam pokazać. Park dendrologiczny, założony w latach trzydziestych przez Polaka, Leonowicza. Do dziś mieszka tu jego rodzina i bardzo o park dba. O park dba również Polska. Z funduszy pomocowych w ostatnich kilku latach zostały sfinansowane liczne prace renowacyjne. Spacer w cieniu swojskiej lipy tysiące kilometrów od domu jest przeżyciem nietypowym. Twórcy parku udało się u stóp armeńskich gór stworzyć tak dobrze znany, polski las.

dendropark stepanavan

stepanavan dendropark

kolaż z koniem i stoiskiem

widok na gory

Okolicę otula delikatna mgła. Na horyzoncie widać zarys gór. Tysiąc lat temu w tym miejscu kwitł handel i życie polityczne. Powstawały i upadały księstwa. O chwale minionych wieków przypominają ruiny twierdzy Lorri nad zapierającym dech w piersiach kanionem. Twierdza z przylegającym bogatym miastem, które wyrosło na głównym szlaku handlowym średniowiecznej Armenii, stanowiły łakomy kąsek dla najeźdźców: Persów, Turków, Mongołów.

twierdza Lorri

okolice twierdzy Lorri

twierdza Lorri

kanion w Lorri

kanion Lorri

Kanion w lorri

kanion Lorri

Echo niesie nasze ostrożne kroki, stawiane na zboczach kanionu. Wracamy na górę i ruszamy w drogę powrotną. Różnica temperatur tutaj a w Erywaniu jest ponad dwukrotna, znowu można otworzyć okno i cieszyć się ciepłym wiatrem. Ando puszcza jakąś lokalną muzykę, do miasta docieramy późnym wieczorem. Ulice tętnią życiem, zupełne przeciwieństwo tego, co widzieliśmy na północy. Pełna pięknych i niezwykłych kontrastów Armenia. Będę tęsknić.

gęsi na ulicy Armenia

owce na drodze

portret w armenii

 

fot. Ana Matusevic, powielanie i kopiowanie bez mojej pisemnej zgody jest zabronione.

Targ w Erywaniu >>   ||    Północ Armenii >>  || Tradycyjny ormiański chleb >> || Spacer po Erywaniu >>

Erywań: miasto spalone słońcem

Wraz z ciepłym wiatrem przez okno wpada bliskowschodnia melodia. Kurz, podnoszony przez samochody na dole, osiada na rozgrzanej upalnym dniem skórze. W Erywaniu późny wieczór. 

Powietrze drga, a ja czuję się trochę jak we śnie. Za mną długa i męcząca podróż, zakończona nocną przejażdżką po śpiącym mieście. Neony przeglądają się w wodach rzeki Araks, po ulicach mkną ostatnie, a może już pierwsze tego dnia, taksówki. Stolica Armenii leży w dolinie Araratu, którego ośnieżony szczyt dumnie góruje nad miastem. Przynajmniej tak to wygląda na kartkach pocztowych. W rzeczywistości nie udało mi się dostrzec świętej ormiańskiej góry – kurz i smog otula Erywań niczym całun.

Mayr Hayastan - Matka Armenia

Widać za to monumentalną Mayr Hayastan – Matkę Armenię. Jest to ormiańska „statua wolności”, jeden z najbardziej rozpoznawalnych obiektów tego kraju. Trudno sobie wyobrazić, ale jeszcze w pierwszej połowie XX wieku w tym miejscu stał pomnik Stalina – jako symbol zwycięstwa narodu sowieckiego w drugiej wojnie światowej. Symbolika Matki Armenii pozostaje podobna. Rosyjska wikipedia wciąż podkreśla pamięć o „wojnie ojczyźnianej”, ale wśród Ormian bardziej jest rozpowszechniona interpretacja związana z obroną przed Turkami.

„Siła zapewnia pokój” – takie przesłanie ma twórca wojowniczej Ormianki. Jest to także hołd kobietom, które z ogromnym poświęceniem włączały się do powstańczych lub partyzanckich walk przeciwko osmańskim okupantom i kurdyjskim bojówkom. „Nigdy więcej” – zdaje się mówić postawa Matki Armenii. Nigdy więcej takiego przelewu krwi, jakie miało miejsce podczas ludobójstwa Ormian w okresie pierwszej wojny światowej. Zaplanowana eksterminacja chrześcijańskiej ludności, która w wyniku pokoju po wojnie turecko-rosyjskiej znalazła się w granicach Imperium Osmańskiego. Szacuje się, że w ciągu kilku lat konsekwentnie realizowanej akcji „ostatecznego rozwiązania” zginęło ok. 1,5 mln Ormian. Do dziś Turcja neguje ludobójstwo, co jest jednym z powodów braku stosunków dyplomatycznych między tymi krajami.

Republic quare yerevan

Sam Erywań jest monumentalnym pomnikiem Aleksandrowi Tamanianowi – twórcy współczesnej stolicy Armenii. Swoje dzieło życia rozpoczął na początku lat 20. ubiegłego wieku, kiedy za przyzwoleniem Moskwy postawił sobie za cel w miejscu prowincjonalnego miasteczka wybudować prawdziwe europejskie miasto. I, (nie)stety, udało mu się to. Dzisiejszy Erywań to miasto w stylu głównie neoklasycystycznym, wybudowane na z premedytacją zburzonym dawnym Erywaniu.

Kosciol i kaplica armenia

Plan Tamaniana jest realizowany nawet dziś, dzięki czemu miasto jest spójne stylistycznie. Spójności sprzyja też tufa – główny materiał budulcowy, kamień o charakterystycznym czerwonawym odcieniu. W centrum zauważalne jest też zamiłowanie do budowania kamiennych placów, które zupełnie nie sprawdzają się latem, gdy temperatura sięga 40 stopni.

Erywan Armenia

erywan armenia

Sytuację ratują liczne fontanny oraz miejsca z wodą pitną, zwane potocznie pulpulakami. Górska, bardzo dobra woda, jest więc dostępna za darmo dla wszystkich.

woda w pulpulakach

fontanna na placu republiki

miasto erywan

kiosk z gazetami Armenia

W planowaniu miasta o harmonijnej architekturze Tamanian nie przewidział dwóch rzeczy – czynnika ludzkiego i nieprzewidywalnego wiatru historii. Historia do przestrzeni miasta wniosła wiele siermiężnych elementów. Paradoksalnie, to one najbardziej przyciągają moją uwagę. Pozostałości po sowieckiej przeszłości jest wiele, choć nie tak dużo, jak poza stolicą. Z kolei ludzie wnoszą w tę uporządkowaną miejską planszę dużą dozę chaosu: między domami rozpościera się plątanina kabli, oligarchowie z zacięciem budują kiczowate wille, po ulicach jeżdżą auta, które swój żywot miały zakończyć co najmniej dziesięć lat temu. Erywań tonie w kurzu i spalinach.

stare auto na ulicy erywania

stary trolejbus armenia

zaparkowane auto

Życie w Erywaniu odmierzane jest weekendami. Choć w powszednie wieczory tarasy knajpek i ogródki kawiarni są również zapełnione, to piątek wyzwala w erywańczykach gorączkę imprezowej nocy. Ulice zapełniają pięknie ubrane Ormianki, z przejeżdżających aut głośno gra muzyka, impreza trwa do rana. Sobotnie przedpołudnie mija w bardzo leniwym tempie, żeby wieczorem znowu przyśpieszyć – jest nawet głośniej, intensywniej, bardziej. Kac moralny pomagają wyleczyć ekipy porządkowe, o świcie zamiatające wczorajsze grzeszki stylowymi miotłami.

sobotni poranek

Wielu Ormian ma ogromny sentyment do sowieckiej przeszłości oraz sporo sympatii do Rosji. Któregoś wieczoru prowadzę zajmującą rozmowę z młodym Ormianinem. Przekonuje mnie, że Polska wiele traci na nienawiści do Putina, a Unia w skutek licznych embargo szybko zbankrutuje. W przeciwieństwie do swoich najbliższych sąsiadów, Gruzinów, tutaj Rosja nie jest postrzegana jako agresor. Armenia zdecydowała się przerwać dotychczasowy eurointegracyjny kurs i przystąpić do Unii Celnej z Rosją. Unia Celna nie jest jednak tworem typowo gospodarczym. Przed akcesją, władze w Erywaniu powinny spełnić szereg wymagań Moskwy, co skutkuje gospodarczym i politycznym uzależnieniem kraju. Choć język rosyjski jest w mieście obecny wszędzie, niektórych niepokoją na nowo wywieszone tablice informacyjne po rosyjsku na rządowych budynkach.

rzad armenii

rząd armenii po rosyjsku

roze w erywaniu

ornamenty ormiańskie

meczet w erywaniu

DSC_3571-1sm

Upalny Erywań. Fascynujący, ale na dłuższą metę trochę męczący. Żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, warto wybrać się za miasto. W góry. W podróż na północ, gdzie pogoda jest bardziej zbliżona do polskiego chłodnego lata, a zamiast spalonych słońcem pól oczy cieszą zielone lasy.

portret w armenii

fot. Ana Matusevic, powielanie i kopiowanie bez mojej pisemnej zgody jest zabronione.

Targ w Erywaniu >>   ||    Północ Armenii >> || Tradycyjny ormiański chleb >>

Armenia: rzut okiem do kuchni

Facet w czapce z daszkiem przechyla się przez krawędź murowanego okrągłego pieca i wygląda, jakby za chwilę do niego miał wpaść. Raz po raz zanurza się tak w gorących czeluściach, sprawnym ruchem przyklejając kawałki białego ciasta do ściany pieca. Po chwili chleb jest gotowy. W kolejce czeka kilkanaście osób.

wypiek matnakaszu

piekarnia matnakaszu

Tonir, lub tondir, to tradycyjny piec do wypiekania ormiańskiego chleba. Okrągłe chrupiące placki to matnakasz – najbardziej powszechny chleb, który podaje się do wszystkiego. Buchający od pieca żar i ogólny gorąc w piekarni nie przeszkadza kupującym. Tłoczą się przy ladzie w oczekiwaniu na swoją kolej zamówienia karabachskich placków z pietruszką i lawaszu. Pietruszka jest dla mnie największym zaskoczeniem – dodaje się ją do wszystkiego.

Matnakasz i lawasz towarzyszy nam niemal przy każdym posiłku. Do zupy, do szaszłyków, do jajecznicy. W sposób tradycyjny lawasz – cienki pszenny placek – piecze się w tonirze zakopanym w ziemi. Z mąki pszennej na zakwasie rozwałkowuje się cienki placek, umieszcza go na twardej „poduszcze”, przy pomocy której przykleja się go do ściany pieca. Lawasz piecze się błyskawicznie, gotowy do spożycia od razu po wybraniu z pieca.

tradycyjny lawasz

piekarnia lavash lawaszu

piekarnia lawaszu

W produkcji mniej tradycyjnej lawasz piecze się w specjalnych praskach. Mam okazję obserwować cały ten proces w jednej z piekarni. Duże, gotowe już placki, pakuje się w foliowe woreczki. Lawasz szybko wysycha i staje się mało elastyczny, dlatego warto go przechowywać w folii. Jedni jedzą go bez niczego, inni zwijają z mięsem i warzywami w coś w rodzaju tortilli.

Kaukaska kuchnia fastfoodowa obfituje w placki i pierożki z nadzieniem. Chinkali, gruzińskie pierogi z mięsem, w wersji ormiańskiej smaży się na głębokim oleju. W smaku zbliżone do moich ulubionych tatarskich czebureków, których tutaj nie udało mi się znaleźć, a dostępne są (jak się później okazało) w budach w przejściach podziemnych i dworcowych. Z ormiańskich smaków na uwagę zasługuje również suszona wołowina – my jedliśmy ją pokrojoną w cienkie paski w sałatce z warzywami i kurczakiem.

food-armenia

Kuchnia ormiańska jest tak bogata w smaki, że dla spróbowania wszystkich specjałów nie wystarczy jeden turystyczny wyjazd. Trzeba jednak się przygotować na dużą ilość mięsa i białego chleba. Armenia może też się pochwalić wielowiekową tradycją produkcji wina. W okolicy Areni niedawno odkryto winnicę, której wiek archeolodzy szacują na kilka tysięcy lat. Specjałem są wina z owoców granatu, natomiast dla miłośnicy mocniejszych trunków mogą sięgnąć po koniak. W czasach radzieckich 45 proc. wypijanego w całym ZSRR koniaku pochodziło z Armenii. Dzisiaj najbardziej rozpoznawalną marką w tej branży jest brandy (a jakże) Ararat.

portret w armenii

 

fot. Ana Matusevic, powielanie i kopiowanie bez mojej pisemnej zgody jest zabronione.

Targ w Erywaniu >>   ||    Północ Armenii >>

Armenia: dzień targowy w Erywaniu

Na Wernisażu w dzień targowy takie słyszy się rozmowy: „Krasiwyj suwenir dla krasiwoj dewuszki!”, „Ruskaja, szto pakazat?”, „Dewuszka, dioszewa atdam!”. Niedzielny targ w okolicy erywańskiego Placu Republiki to miejsce, gdzie kupisz wszystko.  

Powoli suniemy alejkami, z tłumem. Bramę targowiska stanowią zwały starych książek. Sowiecki atlas samochodowy, radziecka historia Górskiego Karabachu, Mały Książę po ormiańsku. Dużo podręczników – właśnie ruszył nowy rok szkolny i troskliwe rodzicielki okupują stoiska z używanymi pomocami naukowymi.

Erywan stare ksiazki

Wernisaż – nazwa dumna. Tak naprawdę jest to duży pchli targ, taki z prawdziwego zdarzenia. Wyroby tradycyjnego rzemiosła, np. rzeźba w drewnie czy dywany, starocie, ubrania z drugiej ręki, biżuteria i plastikowa chińszczyzna. Wszystko czego dusza zapragnie, doprawione lekkim kaukaskim kiczem. Wzbudzamy zainteresowanie prawie przy każdym stoisku. Blada cera sugeruje, że mamy kasę, a słowiańska uroda – że ceny należy przeliczyć na ruble. Czasami prowadzi to do nieporozumień, ponieważ 10 tys. ormiańskich dram to ok. 1 tys. rosyjskich rubli. A więc, gdy przychodzi do płacenia, można lekko się zdziwić…

na rynku w armenii

Nie zawsze jednak głównym celem jest upchnięcie towaru. Sprzedawcy się nie nudzą – grają w karty, szachy, zagadują, rozmawiają. Tak poznajemy Lucy. Pyta, skąd jesteśmy, opowiada, że niedawno była w Polsce, odwiedzała znajomych z wolontariatu we Włoszech. Wymieniamy się kontaktami – moja towarzyszka podróży, Natalia, koniecznie ma się odezwać, kiedy wróci do Erywania w październiku na swój projekt.

Lucy EVS

Tacy, jak nasza nowa koleżanka, stanowią mniejszość. Dla większości jesteśmy Rosjankami, ewentualnie Ukrainkami. Kiedy żalę się jednemu ze sprzedawców, ten wyjaśnia: wy, słowianki, wszystkie jesteście podobnej urody. Nie obrażam się więc, ale przy następnych stoiskach upewniam się, że cena jest na pewno w dramach.

Rosjanie to najliczniejsza grupa narodowa, która odwiedza Armenię, turystycznie lub w innych celach. Polacy również bardzo chętnie przyjeżdżają do Erywania. Niestety, infrastruktura turystyczna nie jest rozwinięta. Jeżeli ktoś nie zna ormiańskiego lub rosyjskiego, podróżowanie po tym kraju na własną rękę będzie znacznie trudniejsze. Ale ma to też swoje dobre strony – Ormianie chcą rozmawiać, opowiadać i pomóc, a nie tylko czerpać zysk z turysty. Kelner w knajpie z uśmiechem odsyła nas do konkurencji, kiedy dowiaduje się, że szukamy chinkali. Sprzedawca na targu cierpliwie wyjaśnia, do czego służą sprzedawane przez niego przedmioty. Przypadkowo spotkany mężczyzna napełnia nam butelkę wodą, inny radzi, co jeszcze musimy jeszcze zobaczyć.

Wyjątek mogą stanowić Azerowie i Turcy. Granice z tymi dwoma krajami są zamknięte, Armenia jest w stanie wojny z Azerbejdżanem, niedawno ponownie zaognił się konflikt o Górski Karabach. Młoda Ormianka z hostelu przekonuje, że Azerowie i Turcy są traktowani jak każdy inny turysta, ale docierają do nas informacje, że nie zawsze tak jest. Podobnie Ormianie unikają podróży do Azerbejdżanu. Na braku oficjalnych kontaktów handlowych i dyplomatycznych zyskuje Gruzja – to na jej terytorium dochodzi do wielu spotkań i kontraktów między azerskimi i ormiańskimi firmami.

Wróćmy jednak na nasz targ. Ormiańska sztuka ludowa to m.in. miniatury manuskryptów. Sto lat od przyjęcia przez Armenię chrześcijaństwa jako religii państwowej (pierwsza w świecie!), zostaje opracowany alfabet ormiański. Mnisi zaczynają więc przepisywać święte księgi w ojczystym języku. Piszą na pergaminie, a miniaturzyści zdobią je iluminacjami: postacie biblijne, fantastyczne stworzenia, ornamenty roślinne, bogato zdobione inicjały. Dzisiaj podobne wzory są powielane na tkanych lub wyszywanych obrazkach i obrusach.

DSC_3581-1sm

Inną tradycją narodową jest tkanie dywanów. W tej materii czeka mnie lekki zawód – dywany, sprzedawane na Wernisażu, wyglądają na przykurzone, brudne i niechlujne. Za to panowie o podobnej aparycji, wykazują dużą dawkę energii i wigoru. „Dewuszki, jesli ustali, sadites tut!” – wołają do nas, kiedy zmęczone upałem przysiadamy na murku. Nie wykazujemy zainteresowania propozycją, ale pytamy, jak się nazywają tkane ormiańskie czapki. „Armianskij szapka” – pada odpowiedź. Rozczarowane opuszczamy gościnny zaułek dywaniarzy.

sprzedaz dywanow Armenia

dywany i czapki Armenia

Ormianie na bazarze

Ormianie wykazują ogromne zamiłowanie do tzw. durnostojek, choć niektóre wykonują z polotem. Wiele pamiątek wykonywane jest ręcznie, o czym można się przekonać na miejscu, obserwując pracę np. rzeźbiarza w drewnie. Drewniane ryciny przedstawiają wszystko: od Araratu i chaczkary po portrety polityków. Wśród instrumentów na uwagę zasługują bębny oraz duduk – tradycyjny instrument dęty, który od Ormian przejęli Turcy, Azerowie i Gruzini. W Armenii funkcjonują specjalne uczelnie wyższe, nauczające gry na tym instrumencie.

osiolek w armenii

rycina w drewnie

bebny ormianskie

ormianska dziewczyna

Obok targowiska z wyrobami artystycznymi, dużo miejsca zajmuje handel starociami. Tutaj można spędzić cały dzień na poszukiwaniach perełek. Naczynia, aparaty fotograficzne, różnego rodzaju gadżety, nawet instrumenty medyczne. Wernisaż jest też chyba jedynym miejscem w mieście, gdzie można kupić ciuchy secondhand. Typowych lumpeksów nie ma.

handel starociami

militaria starocie armenia

DSC_3612-1sm

ubrania secondhand erywan

stare militaria zsrr

Ormianki przyciągają uwagę swoją niezwykłą urodą. Zawsze zadbane, w pełnym makijażu, o figurze modelki. Rzadko się uśmiechają, przez co wydają się być wyniosłe i niedostępne. Jednak przy bliższym poznaniu często okazują się być ciepłymi i serdecznymi osobami. Najbardziej skorzy do rozmowy są panowie. Bez oporów taksują kobiety od głowy do stóp i zaczepiają w mniej lub bardziej, choć częściej jednak w mniej, wymyślny sposób.

ormianska dziewczyna portret

Targ na Wernisażu odbywa się w każdą niedzielę. Oprócz staroci, pamiątek i tradycyjnych wyrobów, znajdzie się też coś dla ekscentryków. Bogato rzeźbiony w drewnie rosyjski dwugłowy orzeł, duże plastikowe trójwymiarowe obrazy, futra, części samochodowe, nawet pół tablicy Mendelejewa w butelkach po coca coli. Szukasz ciekłego azotu, formaliny, kwasu? Proszę bardzo.

wernisaz erywan armenia

kiczowate obrazy erywan

futra armenia

Po zakupach idziemy na szaszłyki. Słońce wciąż praży niemiłosiernie, więc napełniamy butelki wodą z pulpulaków i zalegamy w cieniu. Na spacer będzie czas wieczorem.

portret w armenii

fot. Ana Matusevic, powielanie i kopiowanie bez mojej pisemnej zgody jest zabronione. 

Armenia, cz. 1 >>

Armenia: widok z urwiska

Ruiny. Tego dnia stają się tematem przewodnim naszego wypadu na północ Armenii. Najpierw zniszczony przez trzęsienie ziemi kościółek we wsi, w której byliśmy chyba jedynymi turystami od dłuższego czasu, potem Tormakavank, z którego zostały tylko fundamenty i trochę muru, aż w końcu docieramy do Saghmosavank. 

Ormianie są dumni ze swojej chrześcijańskiej przeszłości. Anna, która towarzyszy mi tego dnia, może godzinami opowiadać o dawnych klasztorach, kaplicach i kościołach rozsianych po całym kraju. „Po prostu uważam, że każdy z nas powinien znać swoją historię” – odpowiada zapytana, skąd tyle wie. Pochodzi z niedużej wsi w górach, ma około dwudziestu pięciu lat i jestem niezwykle zaskoczona jej podejściem. Szczególnie, że na twarzach młodzieży spotykanej w mijanych miasteczkach i wsiach, nie maluje się głód wiedzy.

Saghmosavank Armenia

Ciepłe mury. Pół Armenii jest wybudowana z tufu, kamienia o specyficznej czerwonawej barwie. Po długim upalnym dniu grube mury nagrzewają się na tyle, że można się przy nich ogrzać jak przy lekko ciepłym piecu. W środku wilgoć, też ciepła. Kiedy oczy przyzwyczają się do półmroku, zauważam, jak bardzo ta świątynia różni się od znanych mi kościołów katolickich. Półpuste pomieszczenia, oszczędne ozdoby, całość o wyglądzie niemal antycznym, a przecież do dziś tutaj regularnie odprawiane są modły.

DSC_3558-1sm

DSC_3554-1sm

Historia Saghmosavank sięga XIII wieku – w tych dawnych czasach duchowni mają niebywałego nosa do dobrych lokalizacji. Kościół wybudowano na skraju wąwozu rzeki Kasach. Gdzieś w oddali można dostrzec Aragac – najwyższy szczyt Armenii w obecnych jej granicach. W późniejszych wiekach, szczególnie pod panowaniem Turków, takie kościoły jak ten często pełnią dwojaką rolę. Z jednej strony, pozostają dobrze zorganizowanym miejscem kultu, z drugiej – prowadzą tajne szkoły dla Ormian. Książki przechowuje się w specjalnych tajnych skrytkach w ścianach w obawie przed konfiskatą i zniszczeniem ich przez Turków.

DSC_3545-1sm

Dzisiejsza Armenia to miejsce, w którym majaczy duch komunizmu oraz odczuwalna jest bliskość kultury tureckiej. Jednak mimo nie zawsze szczęśliwych zrządzeń losu, Ormianom udało się zachować swoją religijną i narodową tożsamość. Są, na przykład, niezwykle dumni ze swojego wyjątkowego języka i alfabetu. Na erywańskim rynku można kupić breloki, ramki do zdjęć w kształcie liter, litery się wyszywa na obrusach, na małych krzyżykowych obrazkach, haftuje złotą nicią… Co ciekawe, funkcjonują dwa ormiańskie dialekty – jeden, to ten, który da się słyszeń na ulicach Erywania, drugim natomiast posługują się Ormianie z diaspory. Choć ten drugi powoli zanika i, jak się okazuje, często jest niezrozumiały dla Ormian mieszkających w Armenii.

DSC_3559-1sm

Chaczkary, czyli kamienne krzyże – niebywale ciekawy wytwór ormiańskiej kultury. Od dawien dawna mniej lub bardziej pomysłowo i bogato zdobione w ornamentami wykute w kamieniu krzyże funduje się z okazji ważnych okoliczności. Stawiane są dla upamiętnienia wydarzeń lub w określonej intencji. W Armenii są ich tysiące, poza granicami kraju również się pojawiają – wszędzie tam, gdzie zawędrowała ormiańska diaspora. Podobno jeden znajduje się przy kościele św. Piotra i Pawła w Gdańsku (do sprawdzenia!).

DSC_3549-1sm

Armenia to kraina górzysta. Nawet dziecko zna kształt świętej góry Ararat. Choć obecnie znajduje się na terenie Turcji, zarys jej wierzchołka widnieje na alkoholu, słodyczach, na pamiątkach, kartkach pocztowych, kiczowatych obrazkach. Góry to naturalne środowisko dla Ormian, o czym przypomina mi Anna. Akurat w momencie, gdy z zachwytem przysiadam na skraju wąwozu. Zamiast w góry, chce nas zabrać do ogrodu dendrologicznego w Stepanavan, założonego przez Polaka. Ale to już historia na osobną opowieść.

DSC_3531-1sm

 DSC_3541-1sm

fot. Ana Matusevic, powielanie i kopiowanie bez mojej pisemnej zgody jest zabronione. 

ZdjęciaL Nikon D7000, Tamron 17-50 f/2,8