Moje zamiłowanie do górskich serpentyn rośnie wraz z każdą nową wyprawą. A jak wyglądał ten pierwszy raz? Rzecz dzieje się w Andaluzji. Patrzę, jak zachodzące słońce zalewa pomarańczowym światłem cały taras i myślę o barwach nieba, w jakie prawdopodobnie teraz maluje niebo w górach. Najlepsze zwieńczenie dusznego dnia.
Tego dnia naszym celem była Ronda – malowniczo położone miasto, słynące m.in. z najstarszej areny walk byków. Polecane przez przewodniki, obowiązkowy punkt każdej wycieczki. Jednak to nie to miejsce zapadnie mi w pamięć.
Może to upał, może zmęczenie. Ale zamiast architekturą miasta, zachwycam się czym innym. Kilometry krętej drogi zboczem gór. I niesamowity widok raz po prawej, raz po lewej stronie. To był chyba pierwszy raz, gdy żałowałam, że nie jestem pasażerem.
Nie śpieszyło nam się – zatrzymywaliśmy się prawie na każdym szerszym poboczu i wysepce. Gorzej szło z przestrzeganiem ograniczenia prędkości. O ile fajnie jest zjeżdżać pustą drogą, o tyle rosnący z tyłu ogonek samochodów czasami stresuje. Dobra szkoła opanowania, szczególnie, że Hiszpanie uwielbiają trąbić.
Na prostą wyjeżdżamy gdy ostatnie promienie słońca żegnają horyzont. Idealny moment na myśl „to był udany dzień”.