Nie ma nic piękniejszego, niż nocne lądowanie przy bezchmurnym niebie. Przynajmniej w tej chwili. Pajęczyny świateł łączą się w większe i mniejsze skupiska, rysując pode mną magiczne iluminacje. Za chwilę ląduję w Maladze, skąd dobrą do pozazdroszczenia drogą śmigniemy przez andaluzyjskie wybrzeże do okolic Estapony. Tutaj, wśród wzgórz, palm i marmurowych willi czeka na mnie kilka dni słońca i błogiego lenistwa.
Po raz pierwszy spędzam urlop bez pośpiechu i konkretnych planów. Codziennie rano wita mnie chór ptaków za oknem, ogromne stonogi pod prysznicem i słońce na tarasie. Przez pół dnia próbuję wylęgiwać się przy basenie, czytać, spać. Popołudniami jednak wyjeżdżam trochę się zgubić w najbliższej okolicy. W słonecznym raju.
Intensywne pod każdym względem ostatnie miesiące i niepewność jutra powoduje, że ogarnia mnie dziwne uczucie lekkiego wyobcowania. Rozglądam się dokoła i widzę ulotne chwile. I, co najciekawsze, większość z nich chcę zachować dla siebie. Upajam się kolorami, które w tym miejscu łączą się w niezwykłe konfiguracje, ciepłem, którego tak bardzo mi brakuje przez większość roku w naszym klimacie. Słoneczny raj.
Marbella jest niedużym miasteczkiem w andaluzyjskiej prowincji Malaga. Położone na Słonecznym Wybrzeżu, czyli Costa del Sol, słynącego z ponad 300 słonecznych dni w roku, jest jednym z wielu kameralnych kurortów. Wprawdzie plaże nie uwodzą urokiem, są wąskie i dość zatłoczone, ale Marbella ma do zaoferowania coś zgoła innego.
Długa i bogata historia Andaluzji dziś pozwala cieszyć się niesamowitym klimatem. Spacerując po wąskich uliczkach najstarszej dzielnicy, pamiętającej rządy Kalifatu Kordoby, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nagle znalazłam się we Włoszech. Z powrotem sprowadzają mnie jednak szczegóły: zdobione w mauretańskie wzory ściany domów, tapas bary i wszechobecne „Hola!”.
Poza słońcem, jest jeszcze coś, czego zazdroszczę Hiszpanom – umiejętności spędzania czasu na pozornej bezczynności. Wiedzcie, że można przesiadywać godzinami na krzesełku przed domem. Można też godzinami grać w domino w malutkim barze z jednym oknem. Można zapomnieć o szumie drewnianego wentylatora i uciąć drzemkę w ramach popołudniowej sjesty.
Można. Bez pośpiechu i żadnego „trzeba”.