Patrzę z góry. Na stonogi samochodów, sunące powoli arteriami miasta. Na kłęby chmur, przewalające się tuż nad dachami poustawianych jak z klocków domów. Wiatr, który uderza w okno chyba specjalnie robi to z taką zaciekłością. Nie będzie mi szkoda wymienić ten widok z okna na andaluzyjskie słońce.
Wczoraj jednak stolica uraczyła mnie pięknym słonecznym dniem i nie mniej cudnym zachodem słońca. Moje powroty do Warszawy stają się coraz przyjemniejsze. Ciekawe, jak szybko obiekty, które jeszcze niedawno nie istniały, zupełnie wpasowały się w miejski krajobraz.