Z zaniedbanego podwórka startuje kosmiczny wahadłowiec. Pod sobą zostawia stoczniowe żurawie, portowe suwnice i charakterystyczny dla trójmiejskich portów krajobraz. Rzecz dzieje się w gdyńskim Śródmieściu, a dokładniej – na ścianie jednej z kamienic, i jest realizacją z festiwalu Traffic Design.
Ekipa Wiur & Foxy, bo to oni są autorami muralu, tworzyła w 2012 roku. Dzięki tej inicjatywie Traffic Design, na mapie miasta pojawiło się kilkanaście wielkoformatowych prac różnych autorów. Wyłaniają się w najmniej spodziewanych momentach i zupełnie zmieniają przestrzeń dobrze skomunikowanej, ale wizualnie niezbyt przyjaznej dzielnicy. Żeby dotrzeć do większości z nich, trzeba zboczyć ze Świętojańskiej, zajrzeć na tyły kamienic, przejść obok podwórkowych śmietników.
Ta część Gdyni jest pełna kontrastów. Mnóstwo zakamarków do odkrycia, wiele historii do odkurzenia. Niszczejące elewacje domów, parterowe chaty, suszące się pranie przed domem. A nad tym wszystkim – wieżowce Sea Towers. Jak skok w bok, nie dający o sobie zapomnieć. A może jak wyzwanie, bo przecież na początku istnienia miasta najwyższym budynkiem była czteropiętrowa kamienica rodziny Scheibe przy placu Kaszubskim. Ją też mijam na mojej sobotniej muralowej trasie, bo znajduje się niemal naprzeciwko wibrującego muralu włoskiego artysty 2501.
Na spacer po muralowej Gdyni zaprosiło mnie miasto i ekipa Traffic Design. Mnie i wszystkich użytkowników Twittera, pragnących wyjść poza wirtualne rozmowy. Takie spotkania w Trójmieście odbywają się regularnie co miesiąc i nazywają się tweetupami (o tweetupie w Gdańskim Porcie lotniczym pisałam w styczniu). Ruszam więc za przewodnikiem i daję się uwieść sztuce miejskiej.
Największe wrażenie robią wielkoformatowe prace graficzne. Zadzierasz głowę, przyglądasz się rysunkowi, kresce, kolorom i myślisz „wow, jak oni to zrobili?”. Gdy rozmawiałam z twórcami murali na gdańskiej Zaspie, zadawałam im to samo pytanie. Okazuje się, że najtrudniejsze w tym wszystkim wcale nie jest samo malowanie, lecz proces twórczy. Mural, będący sztuką monumentalną silnie wpływającą na krajobraz miejski, powinien być przemyślany. Może opowiadać historię, przełamywać monotonność, uzupełniać inne elementy miejskiej układanki.
Poza tym, przygotowując projekt artysta najczęściej uwzględnia też kontekst społeczny i historyczny miejsca, w którym mural ma się znajdować. Zdarza się też, że projekt ulega modyfikacji już w trakcie malowania. Tak było na przykład z muralem Shai Dahan, który urzeczony towarzystwem ptaków, umilających mu pracę na elewacji gdańskiego bloku, uwiecznił je na ramieniu swojego pilota. Takie drobne zmiany potrafią zupełnie zmienić odbiór pracy, a sam mural jeszcze bardziej wrasta w otoczenie (o pokonywaniu słabości, inspiracjach i początkach muralowych twórców poczytajcie w moim tekście dla Live&Travel, str. 68).
Roli przewodnika po muralowej Gdyni podjął się Michał Lech z Traffic Design
Wraz z naszym przewodnikiem zapuszczamy się w podwórka. Trzeba przyznać, że pomysł umiejscowienia murali w ciasnej, rzadko odwiedzanej przez przypadkowych przechodniów przestrzeni, jest bardzo fajny. Kolejny krok wychodzenia sztuki poza sztukę, grafika ta staje się niemal zupełnie użytkowa.
Motyw inwazji z kosmosu można wypatrzeć w kilku miejscach Gdyni. Tutaj: wspomniany wyżej Uwaga Inwazja!, w niedalekiej okolicy znajduje się też mural inspirowany tajemniczym upadkiem UFO w Gdyni.
Urok małych podwórek. „Koń mechaniczny” obok… koni mechanicznych. Czyżby autor puszczał do nas oko?
Kiedy piszę o „użytkowości” w szczególności mam na myśli takie realizacje, jak poniższa. Dzięki utkaniu graficznych wzorów na trochę już podniszczonej elewacji kamienica nie jest już obiektem, obok którego szybko przemykamy. Można przystanąć, spojrzeć do góry. Zobaczyć niebo.
Na koniec zostawiłam moje najciekawsze muralowe odkrycie. Autor pochodzi z Sewastopola, co dopuszcza kolejne interpretacje pracy. Miasto Bohater o głębokich tradycjach marynistycznych, siedziba Floty Czarnomorskiej od wieków, chyba od samego początku jej powstania. Kotwica, złote fragmenty kojarzące się z elementami admiralskiego munduru, wszystkowidzące oko oraz nieludzkie postaci na szczycie betonowego bunkru-miasta (tutaj całość realizacji >>), w którym człowiek jest tylko małą, nic nie znaczącą mrówką.
Aleksey Kislow jest znany ze swoich surrealistycznych realizacji. Zanim stał się jednym z najbardziej znanych ukraińskich twórców street artu, ćwiczył w opuszczonych miejscach na Krymie, swoje przedziwne malowane stwory rozsiewał po całym Sewastopolu. Często tworzy prace wręcz baśniowe, ludziozwierząt w Krainie Czarów. Tutaj jeszcze jeden morski mural Kislowa, który wpadł mi w oko >>
Budynek, na którym znalazł się mural Kislowa, opowiada osobną historię. Od dziesięcioleci należy do jednej rodziny, a z jego okna jeszcze nie tak dawno rozpościerał się widok na szeroką plażę. Zarówno dom, jak i jego właściciele, są nierozerwalnie związani z morzem. W muralu odnajdują więc wiele odniesień do historii swojej rodziny i najbliższego otoczenia. Fascynujące, ile myśli i emocji może krążyć wokół takiego projektu.
Spacer kończymy przy pracy hiszpańskiego twórcy GR170 (Grito), jeden z moich ulubionych murali ever. Na Chrzanowskiego artysta zmieścił chyba wszystkie postaci, jakie mu kiedykolwiek przyszło wymyślić i malować. U siebie często tworzy „na nielegalu”, wybierając miejsca opuszczone lub takie, dokąd (jak sam mówi) policji nie chce się przyjeżdżać. I tak jak w „Sądzie Ostatecznym” Memlinga jego przyjaciele i znajomi mogli wypatrzeć swoją twarz, tak w muralu Grito możemy poszukać siebie.