Cóż może być bardziej oklepane w dobie tanich lotów i masowej emigracji niż Anglia? Też tak myślałam. Aż odwiedziłam północny Yorkshire, potem fantastycznie prowincjonalną Walię i zachwyciłam się krajobrazami Szkocji. Na takim tle, Londyn wydawał mi się duszny, zatłoczony, zakurzony i zbyt hałaśliwy. Nie była więc to miłość od pierwszego wejrzenia, tylko zauroczenie kontrolowane.
Mówią, że nie kocha się „za coś”, ale tym razem zróbmy wyjątek. Oto pięć powodów, dla których Londyn da się lubić.
Tourist friendly
Fajnie jest być turystą w Londynie. Na pewno ułatwia sprawę fakt, że się da dogadać po angielsku. W takiej Hiszpanii na przykład pomoc supermiłych i uśmiechniętych Hiszpanów będzie nikła, bo ich nie zrozumiesz. Ale najważniejszą rolę odgrywa świetnie zorganizowana i oznaczona komunikacja miejska oraz mapki, poustawiane w tych najczęściej odwiedzanych przez turystów dzielnicach. Żeby się nie zgubić, wystarczy zapamiętać kilka punktów orientacyjnych i kierować się nimi szukając dogodnego dojazdu.
Gdy zdarzyło nam się zapuścić w okolice, z których autobus nie jechał na żaden znany nam przystanek, dwukrotnie otrzymaliśmy pomoc od przypadkowych przechodniów – nawet o nią nie prosząc. Kiedy dyskutowałyśmy, który kierunek obrać, ktoś po prostu do nas podszedł i spytał, dokąd chcemy dojechać i wsadził do odpowiedniego autobusu. Kierowcy autobusów również zawsze chętnie tłumaczą i odpowiadają na pytania. Poza tym, zawsze spotykałam się z wyrozumiałością, gdy myliłam się płacąc brytyjskimi monetami. Ludzie nie boją się zadawać pytań na ulicy, w sklepach, wszędzie – super, że nie ma głupich pytań.
Różnorodność
Angielski na ulicach słychać równie często, co polski, włoski czy francuski. W nieco odleglejszych od centrum dzielnicach przeważają języki, które nawet trudno jest zidentyfikować. Mnie, przyznam szczerze, trochę to męczyło, choć na pewno nie jest pozbawione swoistego uroku. Najbardziej podoba mi się jednak to, że każda dzielnica jest jakby osobnym miasteczkiem, z sobie tylko charakterystyczną atmosferą. Bo Westminster i londyńskie City to tylko mała część tego, co można zobaczyć i doświadczyć w tym mieście i wcale nie namawiam na wyprawy do „kolorowych” dzielnic. Takie np. Islington, po którym przewodniczką była dla nas Marta Riennahera, albo słynne Camden.
Różnorodność jedzenia także jest warta uwagi. Podczas ostatniego wypadu codziennie jadłyśmy coś innego: moje ulubione brytyjskie śniadanie (o zgrozo, w porze obiadowej), wątróbka drobiowa w Nando’s, tajskie żarcie na ryneczku w Camden, klasyczne fish&chips w pubie, hipsterskie amerykańskie placki na słono… Nie ma nudy!
Angielskie puby
Chyba jedyne miejsce, w którym wszyscy są sobie równi niezależnie od pochodzenia, narodowości i stanu konta. Brytyjskie społeczeństwo do dziś jest mocno klasowe, a przy napływie imigrantów z całego świata łatwo o dodatkowe podziały i zamykanie się w gettach. W angielskim pubie możesz spotkać każdego: rodzinę z dziećmi, która wpadła na fish&chips, dwóch panów z garniturach, omawiających biznesowe sprawy, grupę przyjaciółek po zakupach, głośną gromadę chłopaków, zbłąkanych turystów… Lubię też charakterystyczny wystrój tych miejsc, dzięki któremu wszystkie puby są do siebie podobne i w każdym z nich można się czuć jak u siebie.
Primark
Niech sobie Londyn ma Oxford Street ze wszystkimi markami świata, niech sobie ma dizajnerskie outlety, ale to w Primarku nawet z dychą (funtów) w kieszeni wiem, że mogę upolować coś fajnego! I nikt mi nie wmówi, że jakość ubrań w Primarku jest gorsza od innych znanych sieciówek, bo nie jest. Przynajmniej nie tak szkoda spranej koszulki, gdy ta kosztuje trzy funty, a nie 49zł. Na Oxford st. znajdują się dwa ogromne sklepy tej sieci, nie sposób nie wejść.
Tutaj też wspomnę charity shops, czyli sklepy charytatywne, w których można znaleźć używane ciuszki, książki, płyty i in. oraz księgarnie z używanymi książkami, które są piękne, tanie i można się w nich zgubić na długie godziny.
Cydr
Anglia to raj cydrem płynący. Londyn nie jest wyjątkiem. Jeżeli w Polsce Somersby nazywają „jabłkowym piwem” (tfu!), a polski można nabyć niemal wyłącznie w fajnych knajpach), w Londynie różnej maści cydry, nie tylko angielskie, można kupić w zwykłym Tesco. W knajpach podają też grzańca z cydrem.
Tanie loty
Umiem liczyć, ale tego punktu nie było w planie. Nie mogę jednak o tym nie wspomnieć na koniec notki. Londyn jest na wyciągnięcie ręki – lot trwa niecałe dwie godziny, a kosztuje niecałe sto złotych. My latałyśmy za 250zł w obie strony i kupiłyśmy bilety na spontanie. Planując podróż odpowiednio wcześniej i z rozmysłem, lot będzie jeszcze tańszy. Czy może być lepiej?