[youtube width=”600″ height=”28″ video_id=”WgBeu3FVi60″]
Jest 6:35. Budzę się, otwieram oczy. To będzie piękny dzień!
I był, ale w piątek. W sobotę skowronki już mi nie śpiewały, a z wyra zwlekałam się z ogromnym przymusem. Dobrze, że już koniec wakacyjnego szaleństwa. Można w spokoju popracować, posty na bloga popisać ;) Anyway. Cieszę się, że tego dnia nie zaspałam na spotkanie w Południk 18. Nie zaspałam, bo było o 17. Natomiast bardzo skutecznie udało mi się spóźnić na „Śniadanie na trawie”, organizowane przez Trójmiejską Solniczkę i Strawberries from Poland. Foodpornów więc dziś nie będzie.
Musiała mi wystarczyć Mitte Chleb i Kawa, którzy tego dnia stawiali na nogi blogerów. Bo, proszę państwa, wczoraj hucznie świętowaliśmy Międzynarodowy Dzień Blogera. Tak, istnieje coś takiego, a kawa Mitte była całkiem dobra. Do rzeczy. Po kilku kawach w końcu dotarło do mnie gdzie i dlaczego jestem. Gdzie? Na Targu Węglowym. Dlaczego? Bo byli tam WSZYSCY.
Targ Węglowy to takie smutne miejsce w Gdańsku, położone między instytucją odchamiania Wybrzeże a dorodnym okazem architektury PRL, jakim jest LOT. Tutaj, przy odrobinie szczęścia, można zaparkować swoje mechaniczne rumaki i przy okazji nabyć rdzennie pomorskie oscypki, rybackie kapcie z imitacją owczej wełny lub kwiaty cięte (ostatnia deska ratunku dla tych, co późnią się na randkę na Długiej).
A teraz uwaga. Jest szansa, że miejsce to całkowicie zmieni swoje oblicze i może nawet się uśmiechnie. IKM i trójmiejska Wybiórcza wymyśliły, żeby ludzie sami wymyślili, co też wymyślnego z tym Targiem można zrobić. Pod patronatem prezydenta miasta przedłużyli więc lato do 4 września i zachęcają wszystkich przyjść, położyć się na trawie i spojrzeć w niebo. A potem zdecydować, czy chcą tak móc spoglądać częściej.
#ilovegdn
Poza targiem o Targ, na Węglowym wczoraj miała miejsce premiera nowej wizualnej identyfikacji miasta w mediach społecznościowych. Gdańsk jest jednym z najfajniej istniejących w sieci miast – m.in. dzięki ekipie, z którą wczoraj można było się napić w plenerowej redakcji miasta. Napić lemoniady (kto nie był, może sam sobie zrobić).
Przypinkom i instadrukom końca nie było. Instadruki to w ogóle osobna historia, bo bajer niesamowity. Ładujesz swoje instagramy na stronce, a listonosz przynosi paczkę wydruków. Prawie jak polaroid, tylko poczta polska zarabia.
Wracając do blogerów. Śmietanka tych trójmiejskich była obecna w full rynsztynku. Ci najgłodniejsi przyszli już przed 11, na wspomniane Śniadanie na trawie, natomiast reszta dyskretnie pstrykała foteczki w godzinach późniejszych. Czekała mnie też miła niespodzianka. Social mediowa redakcja wystąpiła w zaprojektowanej i wykonanej przeze mnie biżuterii „I ♥ GDN”. Czyż nie lans?
#NaKawe
W kuluarach toczyły się rozmowy, burze mózgów i inne plotki, wiadomka. Dziewczyny z Trójmiejskiej solniczki obiecały solennie (nomen omen), że dołączą do instaakcji „Zabierz książkę #NaKawe”. Moc frajdy, o co chodzi szczegółowo opisałam na misja-ksiazka.pl.
Tak piszę o tych Solniczkach, bo poznałam dziewczyny kilka tygodni temu, gdy robiłam za fotografa na spotkaniu blogerek kulinarnych. Wiecie, bywa człowiek wchodzi do salonu Swarovskiego i kręci mu się w głowie od nadmiaru [zer]. Mnie w Swarovskim się nie kręci, bo mam go wymacanego in and out, natomiast to uczucie towarzyszyło mi patrząc na stół kulinarek tamtego wiekopomnego dnia. To ich wina, że zupy zaczęłam gotować. To ich sprawka, że niedługo na Malowanym pojawią się kolejne gastroposty.
Tymczasem jedni uprawiali jakąś kosmiczną jogę, inni tańczyli zumbę, jeszcze inni grali w badmintona, jeszcze inni po prostu nicnierobili, leżąc, siedząc, wertując książki, gadając od i do rzeczy. To też był dobry dzień, szczególnie, że nie zaczął się o 6:35.