Żółte kolonijne czapki chowają się na dnie szafy, ostatnie meldunki z Operacji Żagle lądują w archiwum, pluszowe foki i pirackie flagi spakowane czekają na nowy sezon. Czy to koniec? Bynajmniej.
W miejscu sezonowej smażalni ryb parkuje foodtruck. Morze jakby poważnieje, kolory nabierają głębi. Wysypuję z butów złoty piasek, oglądam zachód słońca otulając się ciepłym swetrem i tym razem chcę opowiedzieć o mieście, które znam tylko ja. Gdynia z perspektywy trochę nie-turysty. Taka do chłonięcia zmysłami, do oglądania obrazami. Gdynia Jak Malowana.
Gdy słyszę „Gdynia”, to oczyma wyobraźni widzę, przede wszystkim, te najbardziej obfotografowane i najczęściej odwiedzane miejsca. Bulwar Nadmorski, Skwer Kościuszki. Tymczasem z bulwaru tylko chwila do Polanki Redłowskiej, skąd rozpościera się widok na Zatokę. I skąd ręką sięgnąć do prawie dzikiej plaży. Ze Skweru Kościuszki prosta droga do murali, poukrywanych w często zaniedbanych podwórkach. Krótki spacer i widać kontenery, starannie poukładane ogromne kolorowe lego. Tak jakby tuż pod powierzchnią dobrze widocznej miejskiej skorupy pulsowało zupełnie inne życie, jakże warte poznania.
Dla wielu nieznany, a przecież zupełnie przez Gdynię nie skrywany, jest na przykład fakt, że Gdynia to najbardziej górzyste miasto w Polsce. No, prawie, bo palma pierwszeństwa należy do Zakopanego. Dla wielu niespodzianką jest też, że gdyńskimi ulicami jeżdżą trolejbusy. Być może to właśnie one sprawiły, że czuję się tu jak w moim rodzinnym Wilnie, jak w domu. Gdyńskie wąsacze – jedne z najbardziej cichych i ekologicznych w Europie – to harmonijne połączenie nowoczesności z dbałością o środowisko naturalne.
Wydaje mi się, że właśnie takie wizjonerskie podejście wyróżnia Gdynię na tle Trójmiasta. Każda składowa nadmorskiej metropolii ma w sobie coś niepowtarzalnego. Gdyni, zbudowanej z marzeń o wolnym dostępie do morza, od pierwszych dni przyświeca motto „jutro buduje się dziś” i że każdy z nas jest budowniczym przyszłości. Brzmi górnolotnie? Niech tak zostanie. Temu miastu sięganie po gwiazdki z nieba weszło w nawyk.
Jeżeli Gdynia dumnie nosi metkę „made in Poland”, to kilka wspaniałych inicjatyw powinno przypiąć „made in Gdynia”. Jakiekolwiek losy spotkają znany wszystkim Opener Festiwal – zawsze będzie dzieckiem Gdyni. Trochę niszowy, ale niezwykle klimatyczny Ladies Jazz Festival, nadaje miejskim muzycznym wydarzeniom rumieńców. A z takich bardziej przyziemnych „produktów” na uwagę zasługuje Cafe Strych – domek rybacki, który stał tutaj jeszcze zanim pierwszy nurek zszedł na dno budowanego gdyńskiego basenu portowego. Tego samego, przy którym dzisiaj zbierają się tysiące ludzi podziwiać żaglowce z różnych zakątków świata.
Żagle – tak właśnie wygląda moja pocztówka z Gdyni. Wysłałam ją m.in. na Ukrainę w ramach postcrossingowej wymiany pocztówkami. Trójmasztowy polski żaglowiec śmiało może być wizytówką swojego macierzystego portu – zaprojektowany przez Polaka, zbudowany w polskiej stoczni, zwycięzca Cutty Sark, zdobywca Antarktyki, bohater książki Kazimierza Robaka. Bo choć sama jestem typowym szczurem lądowym i dostaję choroby morskiej nawet na molo, duch morskiej przygody rozpala moją wyobraźnię od dzieciństwa.
Być może dlatego moim ulubionym miejscem w Gdyni jest port. A do zbierania portowych historii najlepsze jest Nabrzeże Portowe koło pl. Gombrowicza. Z jednej strony drzemią okręty Marynarki Wojennej, z drugiej wiatr przynosi odgłosy pracy portowych dźwigów. Na tle nieba odbijają się stoczniowe żurawie, ogromne suwnice, hałdy węgla czy innego ładunku. Przy odpowiedniej kalkulacji czasu można trafić na moment, gdy przez wąskie gardło portu w świat wypływa ogromny prom. Sunie tuż obok, prawie na wyciągnięcie ręki. Z pokładu machają turyści, najczęściej tak energicznie, że nie można się oprzeć – też zaczynam machać.
Szczególnego klimatu port nabiera wieczorową porą. W Gdyni nie ma chyba lepszego miejsca na oglądanie zachodu słońca. Uwodzi grą kolorów i cieni, a odbicie w wodzie odsłania inny, fantastyczny świat. Tego nie opiszą żadne słowa ani zdjęcia. To trzeba zobaczyć samemu.
Gdynia rozmawia. Szepcze: „fajnie, że jesteś, chodź, pokażę ci coś fajnego”. Dlatego ucieszyłoby mnie, gdyby w Gdyni turyści i mieszkańcy częściej korzystali z alternatywnych pomysłów na spędzenie czasu w mieście. Tak wiele jeszcze czeka na odkrycie! Niniejszym chcę więc zachęcić do poznania mojego Miasta widzianej okiem blogerów. A będzie co czytać. Kulinarną Gdynię przedstawi Klaudia Sroczyńska, kulturalną – Michał Nowakowski, turystyczne szlaki zaprezentuje Ewa Kowalska, a sportową formę Gdyni – Włodek Machnikowski. Mi przypadło poruszenie tematów life-stylowych, więc chcę pokazać, czym się żyje w Gdyni. Do ponownego poczytania niedługo!