Gdynia, jako miasto bardzo młode, nie dorobiło się jeszcze osobnej dzielnicy, w której przeważałyby pracownie młodych projektantów i artystów. Kreatywnym życiem tętni Śródmieście, ale trzeba wiedzieć, dokąd zajrzeć. Dziś chcę Wam pokazać pracownie trzech moich ulubionych gdyńskich projektantek. Chodźcie za mną!
Ulica Kilińskiego, przy której znajduje się butik i pracownia Misstery, łączy dwa światy. Z jednej strony jedna z głównych ulic Gdyni – Świętojańska, z drugiej – spokojne uliczki, prowadzące do parku lub nad morze. Butik Misstery jest dokładnie po środku, a odkryłam go kiedyś zupełnie przypadkowo.
„Kilińskiego to moja ulubiona ulica w Gdyni, ma w sobie to „coś”, ma duszę.„ – zdradza Beata Kołodziejska. To ona tu tworzy i rządzi w Misstery. Beata jest gdynianką od 30 lat. Opowiada, że swoją pracownię chciała otworzyć koniecznie w tym mieście i tak też się udało. W okolicy swoje pracownie mają kuśnierz, modystka, gorseciarka. Zawody, które odchodzą w zapomnienie, spotykają się w jednym miejscu. Przypadek?
Beata, choć sama nie jest zawodową modystką, kontynuuje najlepsze tradycje tego rzemiosła. Początki nie należały do najłatwiejszych. Artystyczna dusza po humanistycznych studiach, sztuki tworzenia nakryć głowy uczyła się się od podstaw samodzielnie, od czasu do czasu podglądając pracę innych.
Dzisiaj sama pracuje nad konstrukcją, na własnych formach tworzy toczki. Ta praca nad formą jest najtrudniejsza, ale Beata przyznaje, że daje najwięcej satysfakcji. Nakrycia głowy wracają do łask – modne są kapelusze, czapki, natomiast toczki najczęściej panie kupują na specjalne okazje. Te z metką „Misstery” powstają od podstaw u Beaty. W pracowni pełno jest różnego rodzaju ozdób, wstążek, woalek, sprowadzanych specjalnie do projektów Beaty z zagranicy. Z kolei wełniane czapy powstają we współpracy z marką Prulla, twórcami dzianinowych dodatków i ubrań.
Wszystkich, kto ma ochotę podejrzeć „od kuchni”, jak powstają autorskie nakrycia głowy, Beata zaprasza na Kilińskiego 8 – tej pracowni nie da się przegapić! Trochę inaczej jest z pracownią Marty Misiuro, autorki szklanych postaci o dużych smutnych oczach.
Marta prowadzi mnie do pomieszczenia za grubymi stalowymi drzwiami. „Ta piwnica jest jednocześnie schronem” – tłumaczy. A ja zaczynam zastanawiać się nad tym, jakie jeszcze tajemnice skrywa Gdynia?
Najbardziej charakterystycznymi pracami Marty są postaci wytapiane ze szkła w temperaturze 1600 stopni. Pracuje w technice, której nie stosuje nikt inny w Polsce. Do pracy potrzebuje specjalnego palnika, ten zajmuje honorowe miejsce w pracowni. Najpierw pod wpływem ognia powstaje szklana kulka, przypominająca bańkę mydlaną, a potem Marta nadaje jej kształt. Jelonka lub swojej autorskiej laleczki…
Co ciekawe, każda laleczka jest inna i żadna nie ma imienia. Nadanie imienia Marta pozostawia tym, którzy zdecydują się je przygarnąć. A jest to bardzo łatwe, ponieważ tajemnicze dziewczyny można znaleźć nie tylko w biżuterii, lecz i na koszulkach.
Marta mieszka w Gdyni „od zawsze”. Najpierw Kamienna Góra, przerwa na osiedle z blokami i teraz ponownie powrót w okolice Śródmieścia. „Codziennie bywam nad morzem. Gdynia jest dla mnie najlepszym miejscem na ziemi” – przyznaje. Podczas naszej rozmowy w pracowni okazuje się, że łączy nas nie tylko miłość do miasta, ale i… wspólne pochodzenie. Babcia Marty była wilnianką!
Pracownia Marty znajduje się przy ul. Słowackiego 58. Aby do niej trafić, należy skontaktować się z Martą mailowo lub telefonicznie.
Kolejną pracownią, którą koniecznie chcę pokazać, a której właścicielka również znalazła w Gdyni swoje miejsce na ziemi, jest torebkownia Mana Mana.
Z Marceliną Rozmus miałam przyjemność pracować przy okazji kilku sesji fotograficznych Naturalnie, podpytałam Marcelinę, dlaczego torebki? Czeka mnie zaskoczenie. Torebki są, jak sama Marcelina przyznaje, projektem ubocznym wobec tego, co rzeczywiście początkowo chciała tworzyć.
„Od wieków nie kupowałam sobie torebek, nic mi się w sklepach nie podobało. W końcu więc mogę sama wymyślić to, co chcę mieć. I dokładnie to samo dawać wszystkim moim klientom” – tłumaczy.
Niedawno pracownia się powiększyła i z zaplecza wyszła na światło dzienne. Teraz każdy odwiedzający (bo, trzeba przyznać, Mana Mana noszą nie tylko kobiety) może zobaczyć, jak torebki powstają. Od pomysłu, szkicu, aż do ostatniego szwu. Tutaj też realizowana jest sprzedaż internetowa – kurier każdego dnia odbiera naręcze paczek.
O tym własnym miejscu na ziemi nie żartowałam. Mama Marceliny pochodzi z Węgier. I choć w dawnych czasach w jej kraju niczego nie brakowało, w odróżnieniu od Polski Ludowej, przyjechała tu za miłością. Nie znała języka ni w ząb, jednak z ogromnym zaangażowaniem i determinacją nauczyła się polskiego samodzielnie. „Trudno mi nawet wyobrazić, jak musiało być jej trudno sprostać temu wszystkiemu” – opowiada Marcelina. A ja wiem, po kim twórczyni Mana ma ten zapał do życia.
Tradycyjnie, na koniec pytam też o ulubione miejsce w Gdyni. Okazuje się, że wcale nie jest to pytanie łatwe. Marcela do żadnych lokali nie chodzi, jada w mlecznym barze. Natomiast miasto lubi oglądać z zadartą do góry głową i snuć się po mniej nieznanych zakamarkach Śródmieścia. „Gapię się na balkony, okna i wyobrażam sobie, co jest za nimi, – zdradza. – Nawet, gdy z kimś jadę pociągiem lub gdy mijam kogoś obcego na ulicy, lubię doopowiadać o tych osobach różne historie. Zastanawiam się, dokąd taki ktoś jedzie, albo na czym się zna.”
Może Marcelina i nie potrafi wymienić ulubionego miejsca w Gdyni, ja za to potrafię wskazać moją ulubioną Manę. A pracownię znajdziecie pod adresem ul. 3 Maja 20, w podwórku za żelazną bramą.
Znacie inne ciekawe pracownie warte odwiedzenia? Dajcie znać, a na pewno je odwiedzę i opiszę na JakMalowanym.
Gdynia na moim blogu: alternatywna trasa rowerowa | kolor, dźwięk, słowo | nieznane plaże | moje miasto