Niefart, ale po ponad dwóch miesiącach w Grecji, Ateny wciąż pozostają dla mnie miejscem tranzytu. Wpadam tu przelotem, na jeden dzień, na pół. Wystarczy, żeby pójść na kawę, na krótki spacer, ale nic więcej. Ale są miejsca, które – jak niektórzy mówią – mus odwiedzić. Być u stóp legendarnego Akropolu i nie znaleźć się w cieniu najbardziej na świecie rozpoznawalnych kolumn? Udało się za trzecim razem.
Szybka powtórka ze szkoły. Akropolis, czyli „górne miasto”, tak naprawdę znajdowało się w każdym starożytnym mieście greckim. Były to najczęściej fortyfikacje obronne. Ze względu na swoje wyjątkowe położenie z czasem przekształcały się w miejsca kultu. To, co czyni ateński akropol wyjątkowym, jest stan, w jakim zachowały się, bądź co bądź, ponad 2400 letnie jego fragmenty. Miliony turystów przybywają więc właśnie tu, żeby dotknąć starożytności.
„Dotknąć” nie jest jednak odpowiednim słowem w tym przypadku. Dotykać zabytków w tym miejscu nie wolno. Nie wolno też deptać rozsypanych na wzgórzu kamieni, a przysiąść wypada jedynie na kilku specjalnych marmurowych ławkach. Tłumek więc tupta zgodnie z kierunkiem zwiedzania i odhacza na mapce nieliczne, ponumerowane ruinki.
Nie wierzmy jednak wszystkiemu, co widzimy dokoła. Na przykład, takie wyżej widoczne kariatydy. To kopie. Oryginały porozjeżdżały się po różnych muzeach. Najbardziej imponująco Akropol wygląda w nocy, gdy jego na biało oświetlone mury górują nad centrum miasta, tętniącego życiem do białego rana.
Na Akropol najlepiej jest się przejść spacerkiem od placu Syntagma. Tutaj, po drugiej stronie ulicy, znajduje się budynek parlamentu greckiego, a w dół tuż za placem – jeden z nielicznych McDonaldów (na wypadek, jakby ktoś jednak zatęsknił za swojskimi smakami). Dalej prowadzi tętniąca życiem o każdej porze ulica z dziesiątkami sklepów i knajp. Tuż przy metrze Monastiraki – tzw. pchli targ. Ateńczycy twierdzą, że jeżeli czegoś tu nie można kupić, to nie można tego kupić nigdzie. Wierzę na słowo, choć dla tych, co mieli okazję błądzić po Camden Town, ateński flea market nie będzie niespodzianką.
Akropol wznosi się po lewej stronie od Monastiraki i naprawdę trudno zabłądzić, gdy się już obierze go za cel. Tym, którym mimo wszystko orientacja w terenie zawodzi, z pomocą przychodzą bezpłatne mapki, można je pobrać na niektórych skrzyżowaniach w okolicy Akropolu.
W stolicy, równie jak w innych miejscach Grecji, na porządku dziennym są bezpańskie psy. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego przejmującego widoku, ale smutne, brudne pieski stały się wręcz nieodłącznym elementem greckiego krajobrazu.
Będąc w Atenach na pewno należy zrobić jedno – wspiąć się na najbliższe wzgórze. Nie musi to być Akropol, w okolicy jest kilka innych, bezpłatnych miejscówek. Widok na morze białych domów robi niesamowite wrażenie. Przywodzi mi na myśl jakąś pozaziemską metropolię, której podobni do dużych mrówek mieszkańcy bezustannie gdzieś biegną, lecą, hałasują.
W każdą pierwszą niedzielę miesiąca wejście na wszystkie obiekty Akropolu jest bezpłatne. Darmowy bilet należy pobrać w kasie i okazać przy wejściu. Normalnie koszt łączonego biletu wynosi 12e.
Zdjęcia i tekst: Ana Matusevic